Jan Henryk Żychoń - as polskiego wywiadu, który jak Bond kochał luksus, a zginął pod Monte Cassino
Do walki o Polskę zgłosił się już jako 12-latek. Później długo wodził za nos niemiecki wywiad, aby ostatecznie - po bezpodstawnych oskarżeniach o zdradę - podać się do dymisji i polec w bitwie pod Monte Cassino. O niezwykłym życiu Jana Henryka Żychonia mówi Andrzej Brzeziecki, historyk i publicysta, autor ostatnio wydanej książki „Wielka gra majora Żychonia. As wywiadu kontra Rzesza” (Wydawnictwo Literackie).
Na ile wiarygodnie można opowiedzieć historię człowieka, który przed II wojną światową i w jej trakcie działał w tajnej służbie?
To nie jest łatwe, ale wykonalne. Trzeba konfrontować źródła, których w przypadku Jana Henryka Żychonia nie brakuje. Zachowały się m.in. archiwa Oddziału II Sztabu Głównego Wojska Polskiego, czyli wywiadu i kontrwywiadu wojskowego II RP i oraz niektóre dokumenty dotyczące wywiadu polskiego w czasie II wojny światowej. Jak każda tajna służba, Oddział II sporządzał wiele dokumentów do wewnętrznego użytku. Mamy też wspomnienia spisane po latach przez niektórych wysokiej rangi oficerów różnych wywiadów, a także akta z londyńskiego procesu przed Morskim Sądem Wojennym kpt. Jerzego Niezbrzyckiego i mjr. Tadeusza Nowińskiego - ludzi, którzy pracowali w Oddziale II i bezpodstawnie oskarżali Żychonia o współpracę z Niemcami. Oczywiście, niektóre szpiegowskie historie bywają do dziś ukryte, ale składając pozostałe puzzle można stworzyć wiarygodną biografię.
Jako dziecko ucieka z domu w Skawinie, żeby zaraz po wybuchu I wojny światowej jako 12-latek wstąpić w Krakowie do formujących się polskich Legionów. Gdy osiągnął pełnoletność, miał już za sobą m.in. udział w walkach z Ukraińcami, bolszewikami i w III powstaniu śląskim przeciw Niemcom. Sporo jak na tak młodą osobę.
Takie były czasy. Rozmawiamy w Krakowie, gdzie wszystko się zaczęło. Żychoń nie był wyjątkiem w swoim pokoleniu. Mamy wiele relacji, jak to w 1914 roku nastoletni chłopcy podawali nieprawdziwe daty urodzenia, byle dostać się do oddziałów Piłsudskiego. Na fali patriotycznego uniesienia chcieli po prostu bić się o wolną Polskę, a może i przeżyć przygodę.
Żychoń patriotyzm wyniósł z domu rodzinnego?
Zapewne, choć zagadką pozostają jego stosunki z ojcem. Jedna z wersji biografii mówi, jakoby się pokłócili i dlatego Żychoń uciekł z domu. Z drugiej strony zachowały się kartki pocztowe nadsyłane z frontu, na których pisze per „drogi tatusiu”. Później obaj pracowali na Pomorzu, ojciec w dyrekcji polskich kolei, syn kierował ekspozyturą polskiego wywiadu.
Awans w wieku 26 lat na szefa polskiego wywiadu w Wolnym Mieście Gdańsku to było spore wyróżnienie?
Z pewnością. Mimo młodego wieku, Żychoń posiadał spore doświadczenie. W jego teczce personalnej każdy etap kariery wojskowej jest udokumentowany. Miał w sobie pewną odwagę ignorancji, bezkompromisowość, szedł przebojem, czasem też zaliczał wpadki. Awans na placówkę w Gdańsku był prawdopodobnie pokłosiem akcji na Śląsku, którą początkowo okrzyknięto wielkim sukcesem polskiego wywiadu, a kilka lat później okazała się wielką wtopą. Żychoń rozpracowywał tam niemiecką mniejszość. Ustalenia Oddziału II, czyli pośrednio Żychonia pozwoliły oskarżyć m.in. Otto Ulitza, posła na Sejm śląski, o współpracę z wywiadem Niemiec. Mocno nagłośniony wtedy proces zakończył się uniewinnieniem oskarżonych, ale to nie zaszkodziło Żychoniowi. Ci Niemcy faktycznie działali na szkodę Polski, ale żeby ich prawomocnie skazać przed sądem, należało zebrać wiarygodne dowody, a tych zabrakło. Także przeniesie ekspozytury w 1930 roku z Gdańska do Bydgoszczy - czyli na bezpieczny teren - wiązało się z niepowodzeniami w Wolnym Mieście.
W wywiadowczej karierze nie zaszkodził mu też hulaszczy tryb życia, zamiłowanie do luksusu, hazardu i pięknych kobiet. Jak to możliwe?
Pamiętajmy, że większość oskarżeń o „niezdrowy” tryb życia podnosili jego przeciwnicy w Oddziale II.
Sam piszesz jednak, że urządzał libacje, woził się luksusowymi autami, odwiedzał kasyno w Sopocie, a nawet wydzwaniał po pijanemu do podległych funkcjonariuszy, choć musiał wiedzieć, że jest obserwowany przez Niemców, a telefon ma na podsłuchu.
To prawda, że nawet jego obrońcy przyznawali, iż Żychoń lubił zabawę. Ale póki był skuteczny, a był, i balował „po godzinach”, bez szkody dla służby, to nie ma do czego się przyczepić. Jest zagadką tej postaci, że tyle lat potrafił trzymać formę. Co do finansów - Żychoń bogato się ożenił i stąd stać go było na dobre auta i inne luksusy. Kasa bydgoskiej ekspozytury była prowadzona bez zarzutu, a samą ekspozyturę pokazywano sojusznikom jako wzorcową. Płk Stanisław Gano, szef polskiego wywiadu i kontrwywiadu w czasie II wojny światowej, nie krył, że wtedy w całym wojsku ostro się piło. Żychoń nie był wyjątkiem. Ale przecież oficerowie brytyjskiego czy angielskiego wywiadu też nie wylewali za kołnierz. Pamiętajmy, że ci ludzie pracowali w dużym napięciu, które próbowali jakoś rozładowywać. Alkohol bywał jednym ze sposobów. Zresztą sam Winston Churchill potrafił wypić m.in. butelkę whisky dziennie, co nie przeszkadzało mu być wybitnym premierem. A i dziś nie udawajmy oburzenia, bo statystyki spożycia mówią, że niewielu wśród nas abstynentów...
No tak, ale po jednej z libacji w 1929 roku podkomendny Żychonia zastrzelił się w jego domu. W dodatku z jego służbowego pistoletu.
Wszystko wskazuje, że to był nieszczęśliwy wypadek lub samobójstwo. Porucznik Edmund Grunwald miał problemy psychiczne, był nieszczęśliwie zakochany w słynnej Hance Ordonównie. Trudno, nie mając niezbitych dowodów, obarczać winą Żychonia za tę śmierć.
Niektórzy krytykowali nie tylko styl życia Żychonia, ale także kwestionowali jego wierność polskiemu państwu. Już przed wojną sugerowali, że może być inspirowany przez niemiecki wywiad.
Takie oceny padały ze strony osób mu nieprzychylnych, głównie kpt. Jerzego Niezbrzyckiego i mjr. Tadeusza Nowińskiego, pracujących przed wojną w Referacie „Wschód” Oddziału II, który rozpracowywał Związek Radziecki, dodajmy - bez większych sukcesów. Nie ma dowodów na zdradę Żychonia. Znawca tematu - prof. Wojciech Skóra, który od lat bada działalność Oddziału II na Pomorzu i ma dobre kontakty z niemieckimi historykami tego okresu, także za ich pośrednictwem nie znalazł żadnego śladu, by Niemcy wyciągnęli jakiekolwiek korzyści z barwnego życia Żychonia, a tym bardziej, żeby go kontrolowali. Nie ma żadnego znanego dokumentu, który by o tym świadczył. Wręcz przeciwnie, nie tylko jego życiorys, ale i dokumenty niemieckiego wywiadu wskazują, że traktowano go jako groźnego wroga. Stąd m.in. nieudana próba porwania go jeszcze przed wojną z pomocą zwerbowanej Polki, Czesławy Bociańskiej. Nie przypadkiem też nazwisko Żychonia (obok czterech innych Polaków, w tym Ignacego Paderewskiego) znalazło się na niemieckiej liście proskrypcyjnej ok. 3000 osób do aresztowania, którą przygotowano w związku z planowaną inwazją na Wyspy Brytyjskie. W okupowanej Polsce poszukiwało go Gestapo.
Czym zasłużył sobie na takie „polowanie” Niemców?
Żychoń miał na koncie wiele sukcesów w walce z niemieckim wywiadem. Do najważniejszych należała akcja „Wózek”, która narodziła się w latach 20. pod nazwą „Ciotka” w Krakowie, gdzie inwigilowano pocztę konsulatu niemieckiego. Żychoń musiał być przy jej początku, bo podlegał krakowskiej ekspozyturze Oddziału II. Potem rozwinął i udoskonalił tę działalność na hurtową wręcz skalę jako szef ekspozytury polskiego wywiadu w Bydgoszczy. Mówiąc w skrócie, akcja „Wózek” polegała na tajnej kontroli niemieckiej poczty, którą przewoziła kolej przez terytorium Polski do Prus Wschodnich i Wolnego Miasta Gdańska. Była to wielka operacja, przy stosunkowo niskich kosztach. Polacy w niezauważony przez Niemców sposób otwierali i zamykali tysiące przesyłek pocztowych, które wydawały się interesujące ze względu na adresatów czy nadawców. Sprawa była bardzo delikatna, bo Polska oficjalnie na podstawie międzynarodowych umów zobowiązywała się do bezpiecznego transportu poczty.
Niemcy nic nie podejrzewali?
Coś podejrzewali, ale nigdy nie zrobili z tego afery - zapewne więc nie mieli pewności. Pamiętajmy, że tajną pocztę wysyłali drogą lotniczą lub morską. Pociągami szła zwykła korespondencja, ale z niej, przy systematycznej kontroli, też można było uzyskać przydatną wiedzę, np. o zamówieniach niemieckiego przemysłu, o armii, członkach SA czy działaczach NSDAP. A czasem, w wyniku bałaganu, który nawet Niemcom się zdarzał, trafiały się przesyłki tajne.
W ciągu kilku lat ekspozytura Żychonia zdołała pozyskać wielu agentów. Którzy byli najważniejsi?
Przede wszystkim zwerbowano Wiktora Katlewskiego, pracownika urzędu uzbrojenia Kriegsmarine, który działał pod pseudonimem Viktor. Był księgowym, dzięki niemu pozyskano m.in. istotne informacje dotyczące umocnień obronnych na całym niemieckim wybrzeżu. Ta wiedza przydała się później m.in. podczas alianckich bombardowań. Co najmniej równie ważną agentką była Paulina Tyszewska, kochanka Reinholda Kohtza, następcy Oskara Reilego, szefa gdańskiej Abwehry. Dzięki niej Polacy mieli wiedzę o jego działalności wywiadowczej i prywatnym życiu. Kohtz był pół-Żydem, żalił się często Tyszewskiej na to, co dzieje się w pracy, a ona to wszystko przekazywała Żychoniowi. Jej siostra też współpracowała z polskim wywiadem - sprzątała mieszkanie Kohtza i przeglądała papiery, które ten lekkomyślnie zostawiał często na biurku.
Jak udało się je zwerbować?
Ludzie Żychonia obserwowali Kohtza, chcieli wiedzieć, kim jest funkcjonariusz, który zastąpił Reilego. Tak odkryli jego związek z Tyszewską. Kobieta wybrała niemiecką tożsamość, choć jej siostra czuła się Polką i mieszkała w Gdyni. Żychoń załatwił w urzędach, żeby rodzina wpadła w kłopoty administracyjne, po czym zaoferował pomoc. Zaś Tyszewska prowadziła sklep w Gdańsku i miała problemy z tamtejszym fiskusem, który nakładał na nią kary - w końcu zgodziła więc się szpiegować dla Żychonia za pieniądze.
Jaką wartość miała wiedza pozyskiwana przez Żychonia i jego ludzi?
Polski wywiad z ekspozytury Żychonia pozyskiwał nawet 60 procent wszystkich informacji o Niemczech. Wiedział sporo o zbrojeniach i przygotowaniach III Rzeszy do wojny. Na tajnym froncie Polska okazała się lepsza. Oczywiście, wobec przewagi Wehrmachtu nie mogliśmy wygrać wojny obronnej mając nawet najlepsze informacje wywiadowcze, ale to nie jest wina Żychonia, lecz skutek słabości II RP. Wiele informacji przekazano aliantom, którzy podczas wojny wykorzystywali je w walce przeciw Niemcom, jak wspomniane doniesienia Katlewskiego o umocnieniach na wybrzeżu III Rzeszy.
Katlewski został wykryty i poniósł śmierć, podobnie jak wielu innych agentów bydgoskiej ekspozytury Oddziału II, ponieważ wkrótce po zajęciu Polski Niemcy przejęli archiwum polskiego wywiadu.
Ale to była wina centrali Oddziału II, a nie Żychonia. On zniszczył całe archiwum swojej ekspozytury. Część, gdy opuścił Bydgoszcz wycofując się przed nacierającymi wojskami niemieckimi, a resztę po drodze. Niestety, oryginały dokumentów, które wysyłano na bieżąco do Warszawy, trafiły do archiwum w Forcie Legionów, gdzie prawdopodobnie z powodu niedbalstwa wpadły w ręce Niemców po kapitulacji stolicy. To największa kompromitacja polskiego wywiadu w czasie wojny.
O którą też oskarżali Żychonia jego przeciwnicy z Oddziału II. Skąd brała się taka zaciętość ataków?
Było kilka przyczyn. Z pewnością frakcyjność, która jak każdą większą korporację, zżerała Oddział II. Funkcjonował tam podział na tych, którzy większe zagrożenie widzieli w Sowietach, niż w Niemcach i vice versa. „Sprawa Żychonia” była w pewnym sensie kontynuacją słynnej afery majora Jerzego Sosnowskiego - wybitnego polskiego szpiega w Berlinie, którego także bezpodstawnie oskarżono o pracę dla Niemców. W oczy rzucała się też różnica charakterów. Żychoń z Niezbrzyckim po prostu się nie lubili. Niezbrzycki, człowiek bardzo zdolny, czuł się intelektualistą, miał ambicje quasi-polityczne, a Żychoń był dość bezceremonialnym facetem, który dobrze wykonywał swoją robotę i był za to nagradzany, co pewno budziło zawiść. Niezbrzycki dosłużył się tylko stopnia kapitana i nie mógł pochwalić się takimi sukcesami w Związku Radzieckim, jak mjr Żychoń w Niemczech, choć trzeba tutaj wyraźnie zaznaczyć, że nawet w czasach Hitlera łatwiej było szpiegować Niemców, niż ludzi z państwa Stalina, gdzie istniał system totalnej inwigilacji.
Po klęsce wrześniowej Żychoniowi udało się przedostać do Francji i zdobyć zaufanie gen. Władysława Sikorskiego, a już w Wielkiej Brytanii został szefem Wydziału Wywiadowczego. Gdy jego adwersarze zostali odsunięci na boczny tor, dalej robił karierę, choć przed wojną tak samo wiernie służył sanacyjnym władzom, z którymi gen. Sikorski miał na pieńku. Jak to było możliwe?
Gen. Sikorski dostrzegł zapewne, że mjr Żychoń chce przede wszystkim walczyć z Niemcami, a nie knuć przeciw niemu. Doceniał też jego doświadczenie oraz dobre kontakty z wywiadami Francji i Wielkiej Brytanii. Tym zaś zależało na dalszej współpracy z cenionym, polskim oficerem, którego poznano jeszcze przed wojną i do którego miano zaufanie. Można podejrzewać, że Brytyjczycy chcieli wręcz przejąć Żychonia do swojej służby wywiadowczej MI6 i to mogło być dodatkowym argumentem dla Sikorskiego, by zgodzić się na pracę Żychonia w Oddziale II, gdy ten dotarł do Londynu po klęsce Francji.
Żychoń nie zawiódł zaufania Sikorskiego?
W żadnym razie. Odtworzył i rozwinął polskie siatki wywiadowcze na całym świecie. Stworzył wywiad globalny. Oceniany nieraz przez aliantów, i to na ich wewnętrzny użytek, jako najlepszy wówczas wywiad na świecie. Żychoń świetnie dogadywał się z Brytyjczykami. Wilfred Dunderdale, oficer łącznikowy MI6 z polskim wywiadem (jeden z pierwowzorów postaci Jamesa Bonda) zwracał się do Żychonia poufale per „Janio”. Ten zaś jeszcze latem 1941 r. pojechał do USA i podpisał umowę z amerykańskim służbą OSS, poprzednikiem CIA. Wywiad, gdy dodamy pomoc w złamaniu Enigmy i doniesienia z okupowanej Polski, to bodaj największy wkład Polaków w pokonanie nazistów. Żychoń ma tu swój olbrzymi udział.
Mimo to ostatecznie zrezygnował ze służby w polskim wywiadzie i wybrał walkę na froncie we Włoszech, co przypłacił śmiercią pod Monte Cassino.
To był wynik procesu, który wytoczono jego oskarżycielom przed Morskim Sądem Wojennym w Londynie. Sprawa zakończyła się śmiesznie niskimi karami. Kpt. Niezbrzycki i mjr Nowiński dostali po dwa tygodnie twierdzy, po czym zostali szybko amnestionowani. Sąd uznał co prawda, że ich zarzuty były gołosłowne, ale wytknął też różne nieprawidłowości Żychoniowi, przez co tamci chodzili w glorii, czując się faktycznymi zwycięzcami. Było to już po katastrofie gibraltarskiej, w której zginął gen. Sikorski - protektor Żychonia. Żychoń wyrok uznał więc za krzywdzący. Uniósł się honorem i podał do dymisji, którą dziwnie skwapliwie przyjęto. Wydaje się, że wszyscy byli już jego sprawą zmęczeni. Sam Żychoń też być może czuł się wypalony. Miał za sobą 42 lata intensywnego życia, nie wykluczone, że chciał po prostu odmiany i zgłosił się do służby liniowej - chciał być wysłany do okupowanej Polski, ale okazało się to niemożliwe.
Pozostaje jednak zagadką, dlaczego wysłano na front człowieka z tak olbrzymią wiedzą wywiadowczą. Ryzykowano przecież nie tylko, że zginie, ale przede wszystkim, że mogą go przechwycić Niemcy i wydobyć bezcenną wiedzę. Stąd później brały się też plotki, że Żychoń tak naprawdę poległ na Monte Cassino od bratniej kuli w plecy. Coś wskazuje taką hipotezę?
Nie, według wszelkich ustaleń został ranny odłamkiem 17 maja 1944 roku i zmarł następnego dnia. Co ciekawe, bezpieka w Polsce jeszcze długo po wojnie szukała Żychonia, sądząc, że mógł sfingować swoją śmierć, aby się ukryć i dalej działać, tym razem jednak przeciw komunistycznym władzom Polski. Wcześniej wszak co najmniej raz tak zrobił, uciekając przed Niemcami z okupowanej Francji. Żona wówczas otrzymywała zasiłek jako wdowa.
Dziś Żychoń jest symbolem niezłomnej postawy i patriotyzmu, patronuje ulicom w rodzinnej Skawinie i Bydgoszczy. Zasłużenie?
Według mnie tak. Wystarczy poznać jego biografię. Można się, oczywiście, zastanawiać, czy ludzie wywiadu to dobrzy kandydaci na patronów ulic, bo ta służba zawsze jest dwuznaczna moralnie. Z drugiej strony trudno nie przyznać, że ze względu na naszą historię - polscy patrioci od XIX wieku skazani byli głównie na konspirację. A on w wywiadowczym fachu był mistrzem. Co jednak najważniejsze: Żychoń bohatersko walczył o Polskę i jej granice u progu niepodległości, a potem oddał za nią życie. Zdaje się, że dla władz Skawiny właśnie te elementy biografii okazały się decydujące.