Jan A.P. Kaczmarek podpowiada: 100 oryginalnych sekund [NASZ KONKURS]
Myśląc o Powstaniu Wielkopolskim, czuję wielką dumę – mówi Jan A.P. Kaczmarek, wybitny kompozytor muzyki filmowej, laureat Oscara i przewodniczący kapituły konkursu Głosu Wielkopolskiego „Nie zmarnujmy szansy, tej!”.
W tym roku przypada 100. rocznica wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Co pan czuje, kiedy o tym myśli?
Wielką dumę. Powstanie Wielkopolskie było dobrze przygotowane i dobrze przeprowadzone. To doprowadziło do szczęśliwego zakończenia, przyłączenia naszego regionu do nowo powstającej Polski. Nie ma żadnych wątpliwości, co do rangi tego wydarzenia, jednak istnieje pewien problem. O wiele większą wagę przywiązujemy do powstań, które zostały przez nas przegrane, za to odbywały się w bardziej spektakularnych okolicznościach. Zresztą, to chyba jest część polskiej natury, że nie doceniamy pracy organicznej, pracy u podstaw. Wolimy mity.
Podczas Powstania Wielkopolskiego efektów specjalnych nie było.
Za to był pragmatyzm, dzięki któremu osiągnęliśmy zwycięstwo, które bardzo mi imponuje. Spędziłem w Stanach Zjednoczonych prawie trzydzieści lat i wiem, że natura tego kraju również jest bardzo pragmatyczna. Nie ma zachwytu dla romantycznych uniesień – zarówno w życiu społecznym, jak i politycznym. Zamiast tego, promowana jest metodyczna praca, która zawsze była też nieodłączną częścią tożsamości Wielkopolski.
Czy Powstanie Wielkopolskie to dla pana w pewnym sensie sprawa osobista?
Nie mam żadnego rodzinnego związku z powstaniem, ale jestem Polakiem i patriotą. Być może mój patriotyzm w pewnej mierze wynika z długiej nieobecności w kraju, ale na pewno nie jest to jedyny powód. Zawsze żywo interesowałem się polską polityką, tutejszym życiem społecznym oraz zmianami, które zachodzą w kraju. Jeśli są one przemyślane i kończą się happy endem, to budzą mój szczery podziw. Powstanie Wielkopolskie jest jednym z takich wydarzeń.
Jest pan przewodniczącym kapituły konkursu Głosu Wielkopolskiego z okazji setnej rocznicy Powstania. Nazwa konkursu to „Nie zmarnujmy szansy, tej!”. Co pana zdaniem możemy zrobić, by rzeczywiście jej nie zmarnować?
Przede wszystkim państwo musi być rządzone rozsądkiem, a nie emocjami. Potrzebna jest wysoka świadomość poruszania się w bardzo skomplikowanym świecie. Prawdziwie globalna perspektywa. Jesteśmy państwem na dorobku, dlatego powinniśmy być bardzo rozsądni i kreatywni w strategii budowania naszej suwerenności. Samoograniczenie układami międzynarodowymi czy członkostwem w Unii Europejskiej – to jedna sprawa, a utrata zdolności decydowania o sobie na skutek błędów politycznych i przymusu to tragiczna perspektywa i stan rzeczy, który dobrze pamiętamy.
Powstańcy wywalczyli dla nas wolność, działając ponad podziałami. Czy właśnie tego najbardziej brakuje dziś naszemu społeczeństwu? Umiejętności prawdziwego zjednoczenia się?
Na pewno. Bez solidarności społecznej, nie można skutecznie budować sprawnego i nowoczesnego państwa.
Wydaje się, że o Powstaniu Wielkopolskim powiedziano już wiele, jednak wciąż nie dość wyczerpująco.
Trzeba propagować wszelkiego rodzaju idee praktycznych rozwiązań w życiu społecznym, nawet jeśli pochodzą od przeciwników politycznych. W innym wypadku, zejdziemy do poziomu zagubionego plemienia, popadającego w coraz większą bezradność i wewnętrzne konflikty. Tymczasem cała reszta prze do przodu. Byłem niedawno w Chinach zaproszony do jury Beijing International Film Festival i muszę przyznać, że zaimponowały mi swoją umiejętnością działania z rozmachem i jednocześnie z troską o szczegół. Ambicja i skala, w jakiej oni to wszystko robią...
A jak jest z nią u nas?
Poznań o skali zapomniał. Obecny prezydent nie jest strategiem i pcha miasto w kierunku niedopracowanej, ekologicznej wioski. To jedno z niewielu dużych polskich miast, gdzie rządzący nie zbudowali ani jednego nowoczesnego budynku, który byłby miejscem naprawdę dużych wydarzeń kulturalnych. Nie ma w Poznaniu tego nowego czegoś, co mogłoby zjednoczyć jego mieszkańców, być powodem do odnowionej dumy i ambicji budowania metropolii. Wybitna architektura posiada wielką siłę inspiracji i organizowania wokół niej społeczności. To między innymi dzięki wspaniałym publicznym budynkom ludzie nie chcą z miasta wyjeżdżać, ale w nim pozostać. Jeśli chodzi o dzisiejszy Poznań, to ja tego nie czuję...
Ma pan teorię, dlaczego tak się stało?
Jacek Jaśkowiak nie jest w stanie zapewnić miastu szerszej perspektywy i uczynić z niego metropolię. Poznań potrzebuje odważnego lidera, który uczyni to miasto atrakcyjnym i tchnie w poznaniaków nowego ducha. Mam nadzieję, że kiedyś taki wizjoner się pojawi. To będzie jednak trudne, ponieważ polityka wymaga wielu poświęceń, może nawet bardziej niż kiedykolwiek. Dziś niewielu na to stać. Niewielu ma siłę służyć społeczeństwu. Nieliczni mają odwagę i ochotę się z tym wszystkim mierzyć.
Jak ci, którzy walczyli w Powstaniu Wielkopolskim.
Odrodzona Polska była budowana przez ludzi z ogromnymi ambicjami – przez Romana Dmowskiego, Józefa Piłsudskiego, Ignacego Jana Paderewskiego i wielu innych. To byli ludzie o otwartych, dużych umysłach, którzy sprawę polską wyobrażali sobie w kontekście nie ciasnego zaułka, ale wielkiego świata. Chcieli, by Polska stała się ważną częścią rodziny państw europejskich. Dziś w Poznaniu nie czuję ani takiej atmosfery, ani takiej dumy, o rozmachu nawet nie wspominając. Zdaję sobie sprawę, jak trudna jest zmiana obecnej mentalności. Odczułem to, kiedy po pięciu latach działającego w Poznaniu z wielkim sukcesem festiwalu „Transatlantyk”, obecny prezydent postanowił odebrać mu połowę budżetu. Zlikwidował Transatlantyk z zimną krwią, chwaląc się tym na miejskim portalu internetowym. Nasz festiwal rzucił wyzwanie wszystkim organizacjom kulturalnym miasta i to było dla niektórych za duże wyzwanie. Gdybym wtedy zgodził się zostać w Poznaniu na tak skandalicznych warunkach, to „Transatlantyk” skończyłby się sam, oskarżony o niski poziom (śmiech).
Wróćmy do konkursu. Nadesłane filmy – o maksymalnej, symbolicznej długości stu sekund – będą oceniane według trzech kryteriów: zgodności z tematem, oryginalności i walorów artystycznych. Ciekawi mnie, na jakie aspekty będzie pan zwracać szczególną uwagę?
Zawsze najważniejsza jest oryginalność, tym bardziej w przypadku tak krótkich filmów. Nikt nie jest w stanie zamknąć jakiejś kompletnej, wyczerpującej informacyjnie wizji o Powstaniu, w zaledwie stu sekundach. Tu można postarać się jedynie o jakąś dobrą jej metaforę, przywołującą i promującą ideę zrywu. Ufam, że takie filmy pojawią się w konkursie, tak jak dwa lata temu, kiedy organizowaliśmy podobny konkurs z okazji 60. rocznicy Poznańskiego Czerwca '56.
Jest pan jednym z najbardziej cenionych kompozytorów muzyki filmowej i teatralnej, w dodatku z Oscarem na koncie, dlatego nie mogę nie zapytać o wskazówki dla początkujących filmowców. Co powinni mieć z tyłu głowy podczas pracy nad debiutanckimi projektami, również w przypadku uczestnictwa w konkursie?
Przede wszystkim apetyt na przygodę. Potrzeba chęci, ogromnej chęci, by stworzyć coś wyjątkowego. Ten konkurs stwarza do tego okazję – można spróbować zmierzyć się z wymagającą formą, którą trudno, a jednocześnie łatwo, zainspirować innych ludzi, skłonić ich do myślenia i uruchomienia wyobraźni.
Dziesięć lat temu, w jednym z wywiadów, powiedział pan, że w polskich filmach jest za dużo fikcji, i że już bliższe życiu i bardziej autentyczne są dialogi w polskich serialach. Nic się nie zmieniło? (śmiech)
Polski film nabrał jakości. Nie wchodzi jeszcze regularnie do zagranicznych kin, za to często gości na światowych festiwalach. Polscy twórcy odnoszą tam duże sukcesy.
Jak ostatnio Paweł Pawlikowski w Cannes.
To wybitne osiągnięcie, które będzie miało duży, mobilizujący wpływ na polski rynek filmowy, a także na to jak się go ocenia z zewnątrz. Budowanie polskiej marki filmowej jest powolnym procesem, zwłaszcza, że w filmie nie można osiągnąć imponujących wyników pracując w pojedynkę – jak ma to miejsce choćby w malarstwie czy kompozycji. Film to machina i praca zespołowa.
Zbiór naczyń połączonych.
Dokładnie. Budowanie takich struktur, które będą wydolne również poza własnym podwórkiem, wymaga wielu lat pracy. Te lata płyną i w polskim filmie dzieje się coraz lepiej, dlatego wycofałbym tamte słowa... (śmiech) Jesteśmy dostrzegani, a nawet – jak to było w tegorocznym Cannes – celebrowani.