- Chcę z zawodniczkami przyjechać na Memoriał Edwarda Jancarza - mówi gorzowianin Jakub Głuszak, trener Chemika Police, najlepszej siatkarskiej ekipy w kraju.
Od czego to się zaczęło?
Byłem małym brzdącem, gdy tata pierwszy raz wziął mnie na siatkarski mecz. Do tamtej pory ten sport mnie nudził. Jednak to się zmieniło po tym spotkaniu Stilonu Gorzów. Wtedy złapałem bakcyla. Odbijałem piłkę z tatą, ale nie najlepiej mi to wychodziło, bo nie miałem żadnego trenera, który kontrolowałby moje poczynania. Niemniej jednak cały czas dążyłem do tego, by być przy siatkówce. Graliśmy sobie z chłopakami na podwórku. Na lince, bo nie było siatki. Wśród nich byli choćby bracia Maciej i Konrad Krzywieccy, moi sąsiedzi, którzy trenowali w tym czasie ten sport. Często bywało tak, że w soboty spotykaliśmy się na Manhattanie i graliśmy od rana do wieczora, z przerwą na obiad.
Później zacząłem przychodzić na treningi do trenera Andrzeja Stanulewicza, ale to nie było uprawianie sportu młodzieżowego na najwyższym poziomie. Po ukończeniu gimnazjum nr 2 przy Szwoleżerów dostałem się do Chemika. Miałem do wyboru Budowlankę, ale chciałem podjąć naukę w klasie o profilu matematyczno-informatycznym. Zgłosiłem się do nauczyciela wuefu Michała Wieczorka, który zajmował się siatkówką. Było nas wielu, ledwo się mieściliśmy w tej małej sali Chemika. Późno to się zaczęło, bo dopiero w liceum zacząłem takie prawdziwe treningi. Dostałem się też do juniorów Stilonu Gorzów, gdzie szkoleniowcem był Waldemar Malinowski. Tam miałem regularne treningi od poniedziałku do piątku.
Na jakiej grał pan pozycji?
Ze względu na wzrost jako libero. Zdarzało mi się uciekać z dodatkowych lekcji języka angielskiego, po to by zdążyć na trening do Chemika. Moi koledzy z rozgrywek juniorskich do tej pory grają w lubuskich drużynach w drugiej lidze, w Nowej Soli, Międzyrzeczu czy Sulęcinie. Najlepsze wspomnienia nam z czasów gry w liceum. Byliśmy najlepsi w Gorzowie, ale w całym województwie byliśmy słabsi od Puszkina. Ja to bardzo mocno przeżyłem tę porażkę, bo chcieliśmy pojechać na ogólnopolską licealiadę. To był mój ostatni rok w liceum. Kiedy zacząłem studiować, to Chemik dwa razy z rzędu wygrywał mistrzostwo. Bardzo im tego zazdrościłem, bo to był taki jeden z moich celów w okresie edukacji.
Swoją przygodę z „siatką” kontynuował pan na gorzowskim AWF-ie.
Będąc na studiach dostałem zaproszenie do gry w drużynie w lidze akademickiej. To był mój drugi cel i dało się zostać mistrzami rozgrywek z AWF-em. Po pierwszym roku pojawiła się propozycja gry w drugiej lidze w Olimpii Sulęcin. Z początku nie wiedziałem, o co chodzi. Nigdy nie myślałem, że mogę kiedyś zagrać na tym szczeblu. Zwłaszcza, że sezon wcześniej sulęcinianie występowali w pierwszej lidze. Zgodziłem się, ale początki były bardzo trudne, bo to był wyższy poziom, niż ten, który ja prezentowałem. Pewnych rzeczy nie byłem w stanie przeskoczyć, nie miałem szkolenia u podstaw, ale na tyle, na ile potrafiłem, to starałem się pomóc chłopakom. Wiele nerwów mnie to kosztowało, bo nie zawsze mi wychodziło, tak jakbym chciał. Dużo mi ten okres dał, jeśli chodzi o budowę mojego charakteru, podejścia do sportu. Bardzo dużo dały mi też osoby, które były w zespole, o wiele bardziej doświadczone, jak Jerzy Boguta, Roman Bartuzi czy obecny szkoleniowiec Olimpii Łukasz Chajec. Czasem mieli oni ze mną problemy, ale byłem młody. Miło spędziłem tam czas, choć przygoda to była krótka, bo wiadomo było, że ja w siatkówce nic nie osiągnę. Jednak chciałem przy niej być i dostać się do reprezentacji.
W trakcie studiów zajął się pan siatkarskimi statystykami.
Postanowiłem robić statystyki, papierowe. Takie jakie kiedyś się robiło, czy do tej pory robi się w niższych ligach, gdzie kreseczki się stawia. Bardzo mi się to spodobało. Pomyślałem sobie, skoro nie mogę grać, to przynajmniej w ten sposób mógłbym zostać przy siatkówce. Dowiedziałem się, że jest coś takiego jak program statystyczny włoskiej produkcji. Na tamten czas jedynie trzy osoby w Polsce umiały go obsługiwać. I nagle, ni stąd, ni zowąd, Nicola Vettori pojawił się w GTPS-ie. Lepiej sobie tego wymarzyć nie mogłem. Na miejscu miałem człowieka, który zajmuje się tym programem od wielu lat i pracuje dla reprezentacji Polski. Nicola zgodził się mnie nauczyć obsługi tego programu, pod warunkiem, że będę mu pomagał w treningach i przygotowywaniu materiału. Byłem szczęśliwy z tego, że wszedłem na szczebel wyżej. Zespół z Gorzowa grał w pierwszej lidze, był bardzo mocny, budowany na awans do ekstraklasy.
Marzę, by kiedyś wrócić do Gorzowa i stworzyć żeński klub, który będzie grał w ekstraklasie
Dziś jest pan trenerem.
Gdy zaczynałem studia na AWF-ie w Gorzowie, to nie wyobrażałem sobie, że kiedyś mogę nim zostać. Wydawało mi się, że nie mam do tego cierpliwości. Gdy jednak zostałem członkiem sztabu Nicoli, poczułem, że w tym kierunku powinienem podążać. Miałem 20 lat, byłem na drugim roku studiów. Wiadomo było, że nie pojadę na igrzyska olimpijskie jako zawodnik, ale postanowiłem sobie, że zrobię to jako osoba towarzysząca. Taka, która ma wpływ na sportowca. W międzyczasie zwolniono trenera Vettoriego, ale po czasie dostałem od niego telefon w sprawie... turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich w Pekinie, w którym grała nasza reprezentacja. Rozchorował się drugi statystyk kadry Maciej Kosmol i Nicola spytał, czy mógłbym go zastąpić. Byłem w głębokim szoku, ale od razu się zgodziłem. Jednak szybko okazało się, że... mam nieważny paszport i do Turcji nie będę mógł polecieć. Tym niemniej w międzyczasie wspomniany Kosmol został pierwszym trenerem w Pałacu Bydgoszcz i potrzebował statystyka. Od tego tak naprawdę to wszystko się zaczęło... Wszedłem na kolejny szczebel, tym razem ekstraklasowy. Na następny sezon został wprowadzony w lidze przepis, że każdy zespół musi posiadać statystyka, który potrafi obsługiwać program Data Volley. Była nas garstka ludzi, a potrzeba było dwudziestu osób, do rozgrywek żeńskich i męskich. Rozesłałem listy motywacyjny do wielu klubów i przyszły do mnie dwie odpowiedzi. Wybrałem ofertę Gedanii, gdzie w Gdańsku mogłem kontynuować studia. Tam uzyskałem trenera drugiej klasy. Tam też zetknąłem się z siatkówką młodzieżową jako trener wspomagający. Przyglądałem się, na czym polega szkolenie młodych. Z zespołem udało mi się zdobyć mistrzostwo Polski juniorek, a w drużyna seniorska utrzymała się w ekstraklasie, co było sporym sukcesem.
Po tym sezonie przyszła propozycja pracy w reprezentacji Polski kobiet.
Jako drugi statystyk, wspomagający pierwszego, którym został... Maciej Kosmol. Osiągnąłem kolejny cel, który sobie założyłem. Albo miałem sporo szczęścia, albo nabyłem takie umiejętności, które pozwoliły mi uczestniczyć w takich przedsięwzięciach. Po kolejnym sezonie otrzymałem ofertę z Pałacu Bydgoszcz, gdzie szkoleniowcem był Piotr Makowski, drugi trener kadry narodowej. To wszystko zawiązuje się w taki łańcuszek. W międzyczasie w Pałacu współpracowałem z zespołami młodzieżowymi. Tam właśnie udało się zdobyć kolejny złoty medal wśród juniorek. Drugi z rzędu. Byłem też z kadrą na mistrzostwach świata. Wiele mi to dało. W następnym sezonie obroniliśmy mistrzowski tytuł w juniorkach, mimo że nikt tak naprawdę na nas nie stawiał. Później była Muszynianka Muszyna, na tamte czasy mistrzowie Polski, zdobywcy pucharu kraju i uczestnik europejskich pucharów. Tam miałem styczność pracy z gwiazdami. Żeby było jeszcze śmiesznie, Pałac w juniorkach zdobył w tym czasie srebro, mimo że był murowanym kandydatem do złota. Potem chciałem się przenieść bliżej domu. Byłem w Łodzi, gdzie miałem lepsze połączenie do Gorzowa. Tam trenerem był... Maciej Kosmol. Najpierw byłem statystykiem, a później w trakcie sezonu stałem się jego asystentem. Pomału zaczynałem myśleć, ile można być tym statystykiem. Przestawało mi to sprawiać frajdę. Cały czas w reprezentacji pracowałem jako analityk., ale chciałem w klubie spróbować czegoś więcej.
Przejście od statystyka do drugiego trenera to spory przeskok?
Tak. Trzeba było poprowadzić rozgrzewki, zaplanować proces treningowy. Statystyk przygotowuje taktykę, a tu pojawił się element szkolenia. Po dwóch latach pracy w Łodzi dostałem propozycję nie do odrzucenia w roli drugiego trenera przy Cuccarinim. Zespołu, który budowany jest na lata i stworzony do odnoszenia wielkich sukcesów. Postanowiłem się tego podjąć. Wiedziałem, że mogę się od niego wiele nauczyć. Tak też się stało. To doświadczony szkoleniowiec, który wcześniej pracował w Turcji, we Włoszech, w Azerbejdżanie, gdzie odnosił dość duże sukcesy. On zawsze dzielił się z wiedzą, nigdy niczego nie chował do kieszeni, za to mu dziękowałem. Był moim nauczycielem. To właśnie w Chemiku Police pojawił się pierwszy medal mistrzostw Polski. Złoty, bo srebrny był wcześniej w Muszynie. Teraz mam kolejny cel. Zdobycie Pucharu Polski, którego nie udało nam się wywalczyć w poprzednim sezonie. Bardzo zależy nam na tym, żeby ten puchar teraz zdobyć.
Były plany zostania pierwszym szkoleniowcem?
Tak, ale nie myślałem, że będzie to w tym sezonie. Może za rok, za dwa lata, nadejdzie ten czas, by samodzielnie poprowadzić zespół. Objęcie Chemika do końca sezonu to nie tylko duże wyróżnienie dla mnie, jak również wielkie wyzwanie. Po tym jak trener Giuseppe Cuccarini został zwolniony, powiedziałem dziewczynom: słuchajcie, macie teraz najmłodszy sztab szkoleniowy w lidze, ale to nie znaczy, że niedoświadczony. Mój sztab tworzą osoby, które wiele w siatkówce widziały, m.in. fizjoterapeutę Rafała Antczaka, też po gorzowskim AWF-ie. Graliśmy też przeciwko sobie, on w Orle Międzyrzecz, ja w Olimpii Sulęcin. Tam się poznaliśmy i spotkaliśmy się tutaj. Rafał pracował u trenera Andrea Anastasiego w męskiej kadrze narodowej, był na igrzyskach olimpijskich. W hierarchii fizjoterapeutów w Polsce jest w ścisłej czołówce.
Był pan zaskoczony odejściem trenera Cuccariniego?
Nikt z nas nie spodziewał się tego zwolnienia. Była to decyzja klubu, do której musimy się wszyscy dostosować. Gdybym nie czuł się gotowy, to nie zdecydowałbym się objąć drużyny. Jestem przekonany, że z tymi zawodniczkami i z tym sztabem jesteśmy w stanie osiągnąć to wszystko, co zostało przed nami nakreślone.
Jakie są pana relacje z siatkarkami? Każda z nich jest gwiazdą polskiej żeńskiej siatkówki.
Znam te dziewczyny dość długo, nie jesteśmy dla siebie obcymi osobami. Jestem młodszy od nich, ale doszliśmy do pewnego rozwiązania i stosujemy się do niego. To wszystko wygląda naprawdę obiecująco.
Zauważa pan jakieś różnice między siatkówka męską a żeńską?
W szatni inaczej pachnie (śmiech - dop. red.). A tak na poważnie, to moja styczność z siatkówką męską była dość krótka, ale między męską siatkówką a kobiecą jest spora różnica. Dużo osób mówi, że siatkówka jest jedna, ale ja się z tym nie zgadzam. Męska jest bardziej siłowa, dynamiczna. Funkcjonują także inne rozwiązania taktyczne, jeśli chodzi na przykład o wyprowadzenie ataku. Działa inna zagrywka. Różnica jest również w psychologii. Ja staram się wiele rzeczy tłumić w sobie. Aczkolwiek nie można być cały czas takim samym, od czasu do czasu trzeba podnieść głos. Byle konstruktywnie. Niektóre kobiety nawet lubią, jak się na nie krzyknie. To jest też umiejętność trenera, żeby tak trafić do osoby, by przyniosło to efekt.
Już jako pierwszy trener Chemika zagrał pan przeciwko Vettoriemu w meczu z PTPS Piła.
Przed spotkaniem rozmawiałem z Nicolą i mówiłem mu „Spójrz Nicola, kilka lat temu przychodziłem do ciebie jako mały kajtek z prośbą o pomoc, a dziś stajemy po przeciwnych stronach siatki. Zobacz, jak to wszystko się zmienia”. Nicola powiedział, że nie przypuszczał, że to aż tak szybko nastąpi. To było bardzo miłe spotkanie, po którym podziękowaliśmy sobie za grę. Nicola wykonuje fajną pracę w Pile.
W międzyczasie w Chemiku trenowała Katarzyna Wawrzyniak z Zawiszy Sulechów.
Znaleźliśmy się w takiej sytuacji, że zostaliśmy bez rozgrywającej, bo obydwie pojechały na zgrupowanie kadry. Wpadliśmy na pomysł, że Kasia Wawrzyniak będzie mogła nam pomóc. Skontaktowałem się z trenerem Markiem Mierzwińskim, by zaczerpnąć wiedzy na jej temat. Doszedłem do wniosku, że warto zaprosić ją do nas. Była w Chemiku miesiąc i fajnie wywiązała się ze swojego zadania. Zobaczyła, jak prezentuje się siatkówka na najwyższym poziomie. Jak wyglądają treningi, ta cała otoczka wokół klubu. To było dla niej fajne przeżycie. Na początku była trochę zdenerwowana. Wiadomo, miała trenować z doświadczonymi zawodniczkami, które wcześniej oglądała jedynie w telewizji. Jednak później wkomponowała się w grupę.
Agnieszka Bednarek-Kasza i Katarzyna Anioł ciągle pytają, kiedy udamy się na żużel
Mimo triumfu w pierwszej lidze, Zawisza Sulechów ostatecznie nie zagrał w Orlen Lidze.
Żałuję. To byłoby coś fajnego dla naszego województwa. Może dzięki temu coś by się w tej naszej siatkówce ruszyło. Jak spojrzy się na mapę Polski, to wszędzie jest jakiś zespół w ekstraklasie, czy to w męskiej, czy w żeńskiej, a nas nie ma. Mam nadzieję, że kiedyś znajdzie się jakiś sponsor, który będzie chciał zainwestować w naszym regionie, obojętnie w jakim mieście. Żeby Lubuskie zasłynęło nie tylko z żużla, ale również i z siatkówki, która jest bardzo popularna w kraju. Naszym mieszkańcom też się to należy. Bez pieniędzy nic się nie poradzi, bo udział w takich rozgrywkach to spore koszty. To nie jest ten poziom, co w pierwszej lidze.
Czy z gorzowianką Katarzyną Zaroślińską, zawodniczką Atomu Trefla Sopot, spotkał się pan w Budowlanych Łódź?
Gdy Kasia była w Łodzi, to ja byłem w Bydgoszczy. Znamy się, między innymi z kadry. Jak gramy przeciwko sobie, to zawsze ze sobą porozmawiamy, chociażby o żużlu. Kasia też się nim interesuje. Kiedyś spotkaliśmy się przypadkowo na wczasach w Portugalii. Ona ze swoim narzeczonym, ja ze swoją narzeczoną. Można powiedzieć, że razem spędziliśmy wakacje.
Śledzi pan poczynania UKS Set?
Bardzo cenię to, że Krzysiu Kocik, pomimo trudności w ubiegłych latach, nie poddał się i sam stworzył coś od podstaw w Gorzowie. Bardzo mu kibicuję, jednak wątpię, by ten klub był gotowy na pierwszą ligę, w odróżnieniu od studentów z Zielonej Góry. Fajnie byłoby, gdyby na przykład AZS UZ miał zespół w pierwszej lidze. Widzę tam potencjał, kiedyś już byli blisko tego szczebla. Oczywiście, nie wystarczyłoby grać jedynie studentami, trzeba byłoby wzmocnić drużynę. W Gorzowie, gdy mieliśmy ekstraklasę, hala pękała w szwach. Sam pamiętam jak przed finałowym meczem z Mostostalem Kędzierzyn-Koźle kolejka, w której stałem, sięgała do ówczesnego hotelu Stilon. Trudno mi powiedzieć, czym jest spowodowana ta niechęć ludzi do męskiej siatkówki.
Może pan to kiedyś zmieni?
Kiedyś miałem marzenie, żeby w Gorzowie stworzyć taki klub żeński. Była męska siatkówka, ale nikt nie zna żeńskiej, mimo że kiedyś był zespół młodzieżowy. Gdyby ludzie byli nim zainteresowani, to można by wejść do ekstraklasy. Dziś warto zacząć od pierwszej ligi, wykupując dziką kartę. Wszystko rozchodzi się o pieniądze, bo nagle w Gorzowie nie znajdziemy zawodniczek na odpowiednim poziomie, które grałyby w siatkówkę. Trzeba byłoby dwanaście czy czternaście siatkarek ściągnąć z Polski, trenerów, opiekę medyczną. Myślę, że na takie miasto jak Gorzów, musielibyśmy od razu rozpocząć z hukiem. Nie widzę sensu zaczynania od drugiej czy trzeciej ligi.
Powiedział pan, że lubi żużel.
Fajnie, że mamy taki sport w Gorzowie, którym interesuje się całe miasto. Jak się idzie na mecz, to wie się, że stadion będzie pełny, bez względu na to, z kim Stal będzie jeździć. Też bardzo chętnie chodzę. Kiedy jestem zdenerwowany, to włączam sobie żużel w internecie i te negatywne emocje wyrzucam z siebie. Chciałbym, żeby na takim wysokim poziomie była kiedyś u nas także żeńska siatkówka, choć wiem, że to trudne.
Zawodniczki Chemika Police interesują się „czarnym sportem”?
Dziewczyny były już ze mną na żużlu i ciągle się mnie pytają, zwłaszcza Katarzyna Gajgał-Anioł i Agnieszka Bednarek-Kasza, kiedy zacznie się żużel, bo chcą na niego pojechać. Prawdopodobnie wezmę dużą grupę dziewczyn na Memoriał Edwarda Jancarza. Też lubię chwalić się miastem. Gdy jedziemy gdzieś na mecz, podkreślam: patrzcie, właśnie przejeżdżamy obok Gorzowa. One wszystkie wiedzą, skąd pochodzę. Wiele osób, które nie wiedziały, gdzie leży Gorzów i co to jest żużel, dowiedziały się dzięki mnie.