Jako mąż ustatkował się dopiero przy czwartej żonie
7 października 2016 r. podczas inauguracji roku akademickiego w łódzkiej szkole filmowej uroczyście wręczono Januszowi Gajosowi tytuł doktora honoris causa. Aktor dołączył w ten sposób do zacnego grona uhonorowanych tym tytułem, wśród których są tak wybitni twórcy, jak Martin Scorsese, Andrzej Wajda, Roman Polański, Jerzy Kawalerowicz czy Wojciech Jerzy Has. Co ciekawe - Gajos jest pierwszym aktorem, który został wyróżniony przez łódzką filmówkę.
- Doszedłem do wniosku, że każdy rodzaj sztuki jest uprawiany w ten sposób, że autor jest na zewnątrz dzieła. Więc aktor musi wyjść z siebie i stojąc obok kierować swoim dziełem, dbając o sens i dobry smak. Tak, traktuję swój zawód uczciwie, bo muszę być uczciwy wobec siebie - powiedział Gajos do młodych adeptów aktorstwa, dla których jest dziś wzorem do naśladowania.
Bolesne piętno okupacji
Urodził się 23 dnia po wybuchu II wojny światowej w Będzinie. Nic więc dziwnego, że jego wczesne dzieciństwo jest naznaczone piętnem strachu. Jeszcze po zakończeniu wojny, kiedy słyszał fabryczne syreny, czuł dreszcz przerażenia, bo kojarzyły mu się one z ostrzeżeniem przez bombowym nalotem, kiedy uciekał do kamienicznej piwnicy.
Jego rodzice byli zupełnie różni. Ojciec bujał w obłokach i nieustannie opowiadał zmyślone historie. Mały Janusz nigdy nie wiedział, czy mówi prawdę, czy fantazjuje. Ponoć ojciec za młodu popadł w konflikt w rodzinnej wsi z miejscowym proboszczem - po czym skonstruował własnoręcznie rower i uciekł w świat. Matka była za to konkretna i opiekuńcza. Kiedy syn miał jakiś kłopot, szedł właśnie do niej. W przeciwieństwie do ojca była głęboko wierząca.
- Z domu wyniosłem zasady dość nieskomplikowane. Oparte na dekalogu. Bez specjalnych nauk wiedziało się, jak wygląda dobro i zło. Oczywiście rzeczy się czasem komplikują. Wtedy przydaje się właśnie rozsądek. Ludzie, którzy postanowili dbać o naszą duchowość, powinni czynić swą powinność bez mieszania w to demagogii i polityki. Ostatecznie każdy z nas podejmuje decyzje we własnym sumieniu - tłumaczył Gajos w „Gazecie Wyborczej”.
Powojenny Będzin był dla małego chłopaka miejscem magicznym. W zniszczonym parku przyzamkowym pił z kolegami wino i figlował z koleżankami. W pobliżu cementowni była glinianka, gdzie nauczył się pływać. Z kolei w zimie jeździł na nartach - na niezwykle stromej górze o wdzięcznym imieniu Dorotka.
Z czasem rodzina przeniosła się z Będzina do Zabrza. Tam ojciec przyszłego aktora dostał posadę ogrodnika. Syn pomagał mu w pracy niemal codziennie. Dziś przyznaje, że było to uciążliwe zajęcie - „Przynieś, podaj i nie gadaj”.
Z wojska prosto na studia
W szkole początkowo chciał być sportowcem. Dostał rękawice bokserskie - i próbował swych sił na ringu. Za każdym razem mocno obrywał, dlatego w końcu sobie odpuścił. Wtedy zwrócił swe zainteresowania w zupełnie inną stronę. Zaczął występować w konkursach recytatorskich - i odnosił w nich coraz większe sukcesy. Przed maturą wystąpił w przedstawieniu szkolnym. To zdecydowało, że postanowił zostać aktorem.
Niestety - trzy kolejne próby dostania się na kolejne uczelnie teatralne spełzły na niczym. Wtedy zaopiekował się nim Jan Dorman, który prowadził teatr lalek w Będzinie. I przyjął Janusza jako człowieka od wszystkiego - najpierw podnosił kurtynę, potem kleił lalki i wreszcie nauczył się je animować. To miejsce wywarło wielki wpływ na wyobraźnię młodego chłopaka.
W końcu musiał iść do wojska. Został tam rachmistrzem, co w praktyce oznaczało, że nosił na plecach ponad trzydziestokilogramowy stół kreślarski. „Widać od razu, że chłopak zmężniał” - usłyszał od komisji egzaminującej, kiedy po odbyciu dwuletniej służby wojskowej po raz czwarty pojechał zdawać na studia. I dostał się wreszcie - choć podobno spora była w tym, zasługa ojca. Janusz dopiero po latach dowiedział się, że Gajos senior przyjechał na uczelnię z „Panoramą Śląską”, w której było zdjęcie syna triumfującego na lokalnym konkursie recytatorskim i zrobił awanturę w sekretariacie: „Tu jest napisane, że jest najlepszy! Dlaczego nie chcecie go przyjąć!” - pieklił się senior rodu.
- Kiedy studiowałem w Szkole Filmowej, z pieniędzmi było oczywiście bardzo krucho. Po dwóch latach założyliśmy na wydziale aktorskim kabaret. Jeździliśmy po całej Polsce. Jak na studentów zaczęliśmy całkiem nieźle zarabiać. Jeden z kolegów znalazł również sposób na pomnażanie naszych zarobków. Najlepsze koszule non-iron można było kupić na wybrzeżu. Woziliśmy je potem do komisów w Łodzi - śmieje się Gajos w rozmowie z „Playboyem”.
Przekleństwo Janka
Na czwartym roku studiów Janusz dostał propozycję zagrania w serialu „Czterej pancerni i pies”. Początkowo się wahał - bo marzyły mu się wielkie role w romantycznych dramatach. Ale koledzy go zakrzyczeli: „Oszalałeś? Zdobędziesz wielką popularność!”. No i zgodził się na sto dni zdjęciowych za najmniejszą stawkę. I rzeczywiście z dnia na dzień stał się gwiazdą.
- Ja byłem u szczytu popularności w związku z „Pancernymi”, a ojciec nie miał telewizora. Kiedy przyjeżdżałem w rodzinne strony, byłem sensacją. A trzeba pamiętać, że tamtej popularności nie da się porównać do tej, jaką mają dzisiejsze młode gwiazdy. Wtedy dosłownie pustoszały ulice w trakcie emisji serialu. Więc kiedy przyjeżdżałem do domu, sąsiedzi przychodzili do ojca i mówili: „Panie Tadeuszu, pański syn jest wspaniały, cała Polska go zna”, a on na to odpowiadał: E, tam... Jakby w radiu coś zagrał, to tak” - wspomina Gajos.
„Pancerni” szybko okazali się jednak jego przekleństwem. Gdy przeniósł się z Łodzi do Warszawy i zaczął szukać angażu w którymś z teatrów, wszyscy się z niego śmiali: „Chcesz grać Konrada? A co z psem?”. Nic więc dziwnego, że chwytał się każdej roli, która odmieniłaby jego publiczny wizerunek - choćby grając woźnego Tureckiego w kabarecie Olgi Lipińskiej.
Drugie życie, inna twarz
Kiedy generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny, Gajos rzucił legitymację partyjną. Do PZPR zapisał się na studiach na prośbę jednego z profesorów, który przekonał go do wizji socjalistycznego raju. Z czasem aktor zrozumiał, że to ślepa uliczka. Dlatego zgodził się zagrać najbardziej poruszającą rolę swego życia - komunistycznego kata z UB w skazanym przez peerelowską cenzurę na oficjalny niebyt filmie „Przesłuchanie”.
- Grając w „Przesłuchaniu” mieliśmy z Ryszardem problem z uprawdopodobnieniem granej przeze mnie postaci. Mówiłem nawet reżyserowi, że moja postać jest sztandarowa. To była postać wręcz nieludzka. Ciężko było coś do niej nawet dodać. To nawet nie chodziło o dodanie cech pozytywnych. Chcieliśmy ją po prostu uprawdopodobnić jakimiś szczegółami. Chodziło o to, by ludzie uwierzyli, że to jest człowiek. Zły człowiek, ale człowiek - mówi w serwisie wPolityce.
Role w „Przesłuchaniu”, a potem w „Ucieczce z kina Wolność” sprawiły, że uznano go za jednego z najwybitniejszych polskich aktorów. Świetnie sprawdzał się również na deskach teatru. „Poczułem, że dostałem wtedy drugie życie” - podsumowuje ówczesny rozdział swej kariery.
Wielkie sukcesy sprawiły, że kobiety nieustannie do niego lgnęły. Pierwszą żonę Zoję poznał w szpitalu. Ona była pielęgniarką - a on trafił na oddział po wypadku na planie „Pancernych”, gdzie... przejechała go ciężarówka. Zamieszkali w Domu Aktora w Łodzi - i to był błąd, bo Zoja szybko znalazła sobie innego wybranka: kolegę Gajosa po fachu - Andrzeja Herdera.
Odwrotna sytuacja zaistniała podczas drugiego małżeństwa Janusza. Kiedy ożenił się z aktorką Teatru Syrena - Ewą Miodyńską - z czasem zadurzył się w realizatorce telewizyjnej - Barbarze Nabiałczyk, która była wtedy narzeczoną jego kumpla z Teatru Ateneum - Taduesza Borowskiego. Choć romans wywołał skandal w środowisku - zakończył się przyjściem na świat jedynego dziecka Gajosa: córki Agaty.
Aktor ustatkował się dopiero przed pięćdziesiątką. Jego wybranką została wtedy Elżbieta Brożek. Dziś prowadzi ona interesy swego męża, będąc jego agentką.
- Nie jesteśmy idealnym małżeństwem, ale ćwierć wieku trwam w stabilnym związku. Udowodniłem, że się nadaję. To było wszystko, do czego dążyłem - deklaruje Gajos w „Życiu na gorąco”.