Jakie prezenty dawano przed wojną dzieciom, a jakie dorosłym
„Święta, Gwiazdka, Tradycyjny zwyczaj! Czekają Cię wydatki, więc dobrze obliczaj!” - głosił folder reklamowy z lat 30. Sprawdźmy zatem, co kupowano sobie pod choinkę i ile to kosztowało.
Przedwojenna Polska w tak - wydawałoby się - prozaicznej kwestii świątecznych prezentów zaskakuje niejednego badacza. Zróżnicowanie klasowe i narodowościowe sprawiało, że oczywista z pozoru sprawa była nader skomplikowana. Inaczej bowiem święta wyglądały na proletariackiej warszawskiej Woli, inaczej w mieszczańskich domach w śródmieściu Krakowa, jeszcze inaczej na Kresach.
Po ziemiańsku czy skromnie
Marzena Gursztyn, która analizowała zjawisko wigilii w domach ziemiańskich, pisze, że akurat w tym środowisku zaczęto w latach 30. wracać do tradycji prezentów przygotowanych własnoręcznie. Oto cytowana przez nią Ewa Cieńska-Fedorowicz wspominała w „Wędrówkach niezamierzonych”:
„W naszym domu wszelkie bombki jako niemiecki wymysł były wykluczone. Przywoziła więc mama z Buczacza kolorowe bibułki i lśniące arkusze różnobarwnych papierków, dostawałyśmy jajka na wydmuszki”.
Z kolei Tadeusz Chrzanowski w „Wiadomościach Ziemiańskich” z 2000 r., w artykule „Gwiazdka w bachorzych wspomnieniach” tak relacjonował czasy swojego dzieciństwa: „Mnóstwo ozdób i smakołyków (wieszano bowiem na niej także jabłka, pierniczki i cukierki w kolorowych papierkach). W tamtych czasach nie było jeszcze tego rozbudowanego »przemysłu gwiazdkowego« z tworzyw sztucznych. Owszem: bańki już istniały, były też włosy anielskie i srebrny proszek do posypywania gałęzi, ale cały arsenał ozdób był wytwarzany w domu. Więc przede wszystkim łańcuchy, które wycinało się z kolorowych papierów, a następnie sklejało. Robiono też z marszczonej bibułki gwiazdy na usztywniaczu kartonowym, a największej przypinano okazały ogon, wiadomo bowiem, że trzech króli prowadziła do Betlejem gwiazda, a właściwie kometa, która tym razem nie była wróżbą wojen czy innych nieszczęść, ale dobrą nowiną”.
W Wilanowie u Branickich wieczór wigilijny przebiegał zaś tak: „Teraz już wieczór, zmrok i w pokoju szkolnym pali się jasno duża lampa. Wokoło stołu siedzimy wszyscy razem na białych krzesełkach. Panna Józefa zagłębiona w wygodnym fotelu czyta na głos książkę. To »Paziowie króla Zygmunta« - ukochana, najmilsza lektura. Stół zarzucony jest papierami, są we wszystkich kolorach, błyszczące, karbowane, cieniutkie i sztywne - wszystkie, jakie można dostać było w przystrojonych świątecznie papierniach warszawskich. Koło nich stoją małe pudełeczka, w których migoczą barwne koraliki”.
Jedno było wspólne - wręczanie prezentów, czasem wręcz na masową skalę. Ksiądz prałat Zygmunt Chełmicki, sekretarz Rady Regencyjnej, społecznik i wydawca popularnej „Encyklopedii Kościelnej”, tak wspominał jedną ze swoich wigilii: „Nasze Boże Narodzenie było piękne i wesołe, jak zwykle z wszystkimi drogimi dziećmi w dobrym zdrowiu. W sumie 362 osoby zostały obdarowane”.
Zrób lalkę własnoręcznie
Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy prezentach zrobionych własnoręcznie. W wydanym w 1936 r. we Lwowie podręczniku Henryka Glasgalla „Zajęcia praktyczne i zabawy zręcznościowe dla dzieci i młodzieży” znajdziemy sporo przydatnych wiadomości.
Jak zrobić gustowny flakon na kwiaty?
„Słoik dowolnej wielkości obwijamy naklejonym kawałkiem płótna. Kiedy przylgnie do słoika i wyschnie, wówczas jeszcze raz smarujemy zewnętrzną stronę płótna klejem i obsypujemy go kaszą lub grubym piaskiem. W centralnym miejscu flakonu można przykleić kwiat, natomiast jego szyję można ozdobić koronką. Kiedy wszystko wyschnie, wówczas całość można pokryć farbą. W ten sposób można było ozdabiać różne rodzaje szkła”.
Chcesz zrobić mebelki z pudełek od zapałek?
„Pudełka od zapałek dają szerokie pole zastosowania. Przez ich sklejanie można wykonać cały szereg mebelków: walizkę, komodę, szafę, łóżeczko oraz inne. Raz pouczone dziecko potrafi samo skombinować cały szereg sprzętów. Oto dwa przykłady na wykonanie walizki oraz komody. Walizka składa się z dwóch pudełek (szufladek). szufladki te oklejamy kolorowym papierem, a następnie ozdabiamy wąskimi paskami papieru, również kolorowego. Wnętrze walizki wyklejamy papierem białym, natomiast rączki można zrobić z włóczki lub drucika”.
Prawdziwym hitem jest przepis na lalkę. Glasgall radził:
„Wystarczy drut ze starego kapelusza, aby zrobić szkielet lalki. Przez jego wygięcie robimy głowę. Podobnie postępujemy przy robieniu tułowia. Obie nogi zakańcza się długimi stopami, również wygiętymi, aby druciana lalka mogła swobodnie stać. Jeżeli drut jest miękki i giętki, to lalka będzie mogła wykonać pewne ruchy - siadać, podnosić ręce lub krzyżować nogi. Głowę lalki oraz jej korpus można wypchać watą, a następnie obciągnąć pończochą. Na głowie laki można przykleić twarz wyciętą z gazety. Ręce i nogi natomiast można kilkakrotnie obwinąć włóczką. Należy pamiętać o tym, aby były kształtne. Włosy na głowie wykonuje się z rozczesanej brązowej bawełny, a za sukienkę mogą służyć kolorowe bibułki”.
Większość rodziców nie liczyła jednak na manualną rezolutność milusińskich i udawała się po prezenty do sklepów. Co kupowano przede wszystkim? W gruncie rzeczy podobny asortyment jak w droższych sklepach: ubrania, zabawki, ozdoby świąteczne. Te ostatnie kupowali też na warszawskich bazarach przyjezdni. Tylko w Warszawie można było bowiem dostać m.in. ostatni krzyk ówczesnej mody wigilijnej - anielskie włosy do ozdobienia choinki. Kto więc przybył do stolicy turystycznie lub w interesach, kupował ozdoby choinkowe dla całej rodziny.
„Asortyment prezentów dla dzieci był raczej ubogi. Popularne były słodycze i ubrania”
- twierdzi Anna Belka z Archiwum Państwowego Miasta Stołecznego Warszawy, które w 2010 r. przygotowało wystawę reklam zamieszczanych na łamach prasy przedwojennej w okresie przedświątecznym.
Ale już choinki w domach były przed wojną dużo bardziej okazałe. Mało kto sobie kupował drzewko poniżej 3,5 metra wysokości. Drzewka kupowało się przede wszystkim na placu Piłsudskiego i rynku Starego Miasta. Przystrajano też świątecznie drzewa iglaste, które rosły na zieleńcach. Najbardziej okazałe były choinki wzdłuż Alej Jerozolimskich oraz kolejna, ustawiana tradycyjnie przed domem towarowym Jabłkowskich.
U Braci Jabłkowskich było drogo, ale solidnie. Ekskluzywna, 27-centymetrowa lala kosztowała 4,75 zł, gustowny dziewczęcy fartuszek 2 zł, sukieneczka zaś 6,50 zł. To niewiele mniej niż łyżwy „polerowane ze stali szwedzkiej” - 9 zł, czy saneczki - 12,50 zł. Hitem sezonu świątecznego 1932/1933 były młodzieżowe narty „z wieźbami, pierwszorzędnie wykonane”, za które trzeba było zapłacić 52 zł. Grube skarpety do tychże nart warte były 5 zł, a specjalny komplet trykotowy, umożliwiający szusowanie po najbardziej zaśnieżonym stoku, kosztował 15 zł. Dla porównania: za kilogramowy bochenek chleba trzeba było zapłacić ok. 30 gr, a za kilogramową osełkę masła - 4 zł.
Prezent uniwersalny - słodycze
Słodycze są uniwersalnym prezentem dla dzieci i dorosłych - wiedzieli o tym też nasi antenaci. Na polu słodkości o względy klientów rywalizowali prawdziwi potentaci.
Od kiedy Wedel w połowie lat 30. zainwestował w nową fabrykę na Pradze, stał się niemal monopolistą. Od 1936 do 1939 r. firma posiadała nawet własny samolot RWD-13, który przewoził słodycze do sklepów firmowych w Paryżu, Londynie, USA, a nawet egzotycznej Japonii. Nie trzeba dodawać, że firma produkowała specjalne słodycze na święta.
Firmy cukiernicze obierały różne strategie podboju rynku w okresie przedświątecznym. Do bardziej sprawdzonych należało podkreślanie, że produkt danej marki posiada walory integrujące rodzinę przy wspólnym stole, np. „Radosne święta przy ciastach z Ziemiańskiej”. Z Wedlem rywalizowała firma Wawel działająca w Krakowie. Czekolady tej firmy, w tym istniejące do dziś czekoladki Danusia, można było nabyć w całym kraju. Z kolei spółka Franciszek Fuchs i Synowie wsławiła się prawdopodobnie najlepszymi czekoladami w historii Polski. Produkowała ponad 25 gatunków czekolady deserowej, mlecznej - 23, a nadziewanej - 20, do tego czekolady z orzechami, czekolady w proszku, czekolady lodowe. W 1936 r. wprowadzili do sklepów czekoladę Afrykańską (mleczna z orzechami i skórką pomarańczową), czekoladę Alleluja (na Wielkanoc) oraz czekoladę Nasza Flota (nadziewana rodzynkami, zawierająca obrazki polskich okrętów).
Słodkości pod choinkę były przed wojną czymś oczywistym. Któż oparłby się takiej reklamie:
„Matko! Nie żałuj dziecku cukru. Cukier wzmacnia kości. W każdej postaci: cukierki, marmeladki, czekolada, konfitury, soki etc. - cukier daje siłę i zdrowie”.
Albo takiej:
„Boże Narodzenie to święto słodyczy. Staropolska choinka była obwieszona łakociami”.
Na plakacie, obok wymownego rysunku rozpłakanego bobasa, wypowiedział się medyczny autorytet:
„Ograniczenie cukru w pożywieniu niemowlęcia może pociągnąć za sobą nieobliczalne skutki. Dr R. Stankiewicz”.
Najsłodsze z tych krzepiących wieści obwieszczała: „Cukier pobudza pracę umysłową”, inne zaś że: „Światłe głowy posługują się jedynie ogólnie uznanemi przepisami dra Oetkera”.
W okresie przedświątecznym 1931 r. w „Ilustrowanym Kuryerze Codziennym” ukazała się reklama, która mogłaby by być podsumowaniem polskiej miłości do słodyczy. Składała się z dwóch rysunków. Na pierwszym wesoła, roztańczona dziewczyna i podpis „One są niestrudzone - bo spożywają czekoladki, ciastka, owoce, lemoniady, a także dużo cukru”. Na drugim widniał samotny, zgorzkniały młody człowiek, a pod nim informacja: „Oni się wyczerpują - bo spożywają mało słodyczy, a dużo ostrych przekąsek. Cukier krzepi”.
Radio pod choinkę
Zabawki, słodycze, ale też - mówiąc dzisiejszym językiem - sprzęt AGD, w tym coraz bardziej popularne pod koniec lat 30. odbiorniki radiowe. Jak pisze Remigiusz Piotrowski w „Absurdach i kuriozach przedwojennej Polski” sprzedaż tego ostatniego asortymentu znacznie wzrosła po komedii „Paweł i Gaweł”, w której Eugeniusz Bodo wypowiadał tajemnicze słowa o jeszcze bardziej tajemniczym wynalazku: „dwupentodowej czteroktiodowej heterodynie z podwójnym napędem, automatycznym magnoskopem i telesynchronizacyjno-magnetycznym dynamo z przeciwzanikową eliminacją fal”. W tym akurat product placement chodziło o radioodbiorniki Philipsa.
Firma Philips była w Polsce potentatem. Jej produkty można było dostać od ręki albo na raty (17,50 zł miesięcznie, po uiszczeniu zaliczki w wysokości 17 zł). Na przedświątecznej reklamie z połowy lat 30. widać pędzące sanie z monstrualnym radiem z heterodyną. Święty Mikołaj woła:
„Prędzej, prędzej! Musimy się pośpieszyć, aby ten prezent gwiazdkowy przyszedł w porę. Odbiornik Philipsa wniesie do domu radosny nastrój w uroczysty wieczór Wigilijny”.
„Radio w każdym domu. Oto hasło kulturalnego Polaka” - wbrew dzisiejszej oczywistości tego hasła miało ono przed wojną swój ekonomiczny sens. Trzyosobowa rodzina miała komfort dostępu do kultury w swoim domu za trzy złote miesięcznego abonamentu, zamiast około 200 zł, które musiałaby wydać na bilety do opery, do teatru, na koncerty czy kupując dziecku bajki. Wszystko to zapewniają transmisje wydarzeń muzycznych, słuchowiska, audycje dla dorosłych i dla dzieci. Radio dawało znacznie więcej, bo także najaktualniejsze wiadomości.
W tym czasie produkowano w Polsce zarówno klasyczne radioodbiorniki, pozwalające odbierać stacje zagraniczne, jak i nieduże odbiorniki do odbierania wyłącznie stacji polskich, o małym zasięgu. Istniały odbiorniki turystyczne, o małej wadze. Od 1929 r. w sprzedaży istniał tzw. detefon - kompaktowy i tani aparat radiowy, który powstał z inicjatywy Polskiego Radia, w celu zwiększenia liczby radiosłuchaczy.
Wzięciem cieszyły się odkurzacze, żelazka, a nawet pierwsze modele kina domowego.
„Na gwiazdkę najlepszym podarkiem dla dzieci jest domowe kino”
- głosiła reklama tzw. pathé-baby, czyli - mówiąc inaczej - domowych projektorów. Można je było kupić tylko na ul. Sienkiewicza w Warszawie, w renomowanej firmie Juljusz Caboche & Co. Koszt od 145 zł.
W drugiej połowie lat 30. przebojem zakupowym okresu przedświątecznego był Punkt-roller, czyli aparat do masażu, „nie tylko dla pań, ale niezbędny więc dla każdego”, produkowany przez poznańską firmę B. Prusiewicza. Za jedyne 45 zł można nim było usunąć zbędnym tłuszcz, ale dopomóc także „przemianie materji, usuwając w ten sposób chorobotwórcze składniki”. W tym samym czasie Siemens oferował prezenty w formie elektrycznego przyrządu do usuwania włosów, nowoczesnych żelazek na prąd, cichego odkurzacza o nazwie Protos, a także rewelacyjnego, bo wiszącego na ścianie elektrycznego młynka do kawy.
Pikanterie dla dorosłych
Co podarować ukochanej pod choinkę, aby czuła się bezpieczna? Mydełko Palmolive, flakon Chanel, krem witaminowy dr. B. Pruskiego, którego używała ówczesna gwiazda kina Mieczysława Ćwiklińska? Nie, dla przedwojennych dżentelmenów było oczywiste, że trzeba jej podarować „Przyjaciela Pani”.
„Przyjacielem Pani i niezawodnym obrońcą jest browning »Piorun« z bezpiecznikiem! Fason belgijski. Wśród wielu zachwytów nad nim, kilka zasługuje na miano finezyjnych: Huk ogłuszający! Wykonanie luksusowe, lufa pięknie brunirowana, rękojeści kryte lśniącym bakelitem! Gwarancja fabryczna na 5 lat”
- głosiła reklama tego oryginalnego prezentu.
Co dla odmiany można było ofiarować panu, aby poczuł się stuprocentowym samcem? Tylko prezerwatywy Eros. To dla nich Melchior Wańkowicz, wymyślił kolejne ze swoich legendarnych haseł. Brzmiało: „Prędzej ci serce pęknie!”. Trzeba sprawiedliwie dodać, że konkurencja, produkująca prezerwatywy marki Olla-Gum, też miała swoje hasło reklamowe: „Prezerwatywy Olla-Gum winien pan żądać”, a także „Choć jest kryzys, choć jest bieda, lecz bez »Olla« żyć się nie da !”.
Jak pisze wspomniany już Remigiusz Piotrowski: „konkurencję dla prezerwatyw stanowił owiany pikantną tajemnicą przyrząd zwany Przyrządem Miłości”.
„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 1931 r. donosił:
„Amour nie ma nic wspólnego z prezerwatywami, pigułkami czy maściami. Co więcej, każdy nabywca otrzyma instrukcję obsługi, a ta z pewnością się przyda, bo Amour to nie byle co - firma gwarantuje: raz kupiony wystarczy już na zawsze!”.
Ale nawet najbardziej niezainteresowanemu seksem mężczyźnie można było podarować cygara. W Polsce przedwojennej bon vivanci raczyli się wonnymi wyrobami firm Suerdieck et Co-Bahia, Prima Dona i Ouro de Cuba (1,70 zł za szt.).
Najdroższymi cygarami krajowymi były cygara Coronas (1,20 zł za sztukę) i Pro Patria (1 zł z szt.). Za nimi plasowały się m.in. cygara Belweder, Favoritas, Ratuszowe, Hawańskie Virginia, Zamkowe, Excelsiores, Kolonialne, Kopernik, Wawel, Trabuko, Kuba, Sennora, La Pintura, Portorico i najtańsze - Mieszane Zagraniczne (jedynie 20 gr za sztukę).