Jakie miasto, takie świętowanie...
Nie chcę być złośliwy, ale muszę napisać kilka słów na temat minionego weekendu, co to miał być najbardziej hucznym wydarzeniem letniego sezonu w Sokółce.
Otóż miał być. A nie był. Z pewnym zażenowaniem patrzyłem na wymarłe centrum miasta w sobotnie południe i popołudnie. Wszak skoro w weekend świętowaliśmy dni miasta, to jego serce powinno bić i tętnić życiem, jak nigdy. A co było w centrum? Nic. Trzy, może cztery stragany pod domem kultury.
Choć i to w żaden sposób nie związane z Dniami Miasta, tylko z tradycyjnym kiermaszem w co drugą sobotę miesiąca. A gdzie jarmark? Gdzie muzyka? Gdzie śpiew i tańce? Kto ich szukał w centrum Sokółki, srogo się zawiódł. Wszystko było, ale nad zalewem, daleko hen od centrum. To dla mnie wyjątkowo niezrozumiała sytuacja, żeby w taki wyjątkowy weekend wyprowadzać sztandarową imprezę miejską na obrzeża.
A przecież wzorem lat ubiegłych można było zorganizować imprezę na placu przed kinem. Skoro w poprzednich latach się dało, czemu teraz nie wyszło? Wtedy przynajmniej każdy, kto wyszedłby na zakupy do centrum po rzodkiewkę i sałatę, odczułby świąteczną atmosferę. A tak, mieliśmy w mieście wielkie święto, a w centrum przeszło bez większego echa. Naprawdę szkoda, że podczas Dni Sokółki serce tego miasta było martwe.