Jaki mózg! Jaka kondycja! Ten gorzowianin to fenomen
Skromny, szczupły, taki… zwykły. Tymczasem Marek Szopa na koncie 33 maratony! Jest też autorem haseł do słownika PWN, a do tego ortografię zna chyba najlepiej w Polsce.
Zanim zabierzemy was w podróż pełną biegów, maratonów i rekordów, zanim zaniemówicie, czytając o ortograficznej pasji i ortograficznych naszego bohatera, poznajcie go! To Marek Szopa. 42-latek z os. Dolinki. Skończył technikum budowlane, a potem gorzowskie Nauczycielskie Kolegium Języków Obcych w Gorzowie (kierunek: język niemiecki). Jest korektorem tekstów niemieckojęzycznych oraz kontrolerem korekty tekstów. Czyli sprawdza, jak innym poszła korekta. No. To już go poznaliście.
Kto „uje” kreskuje
Ortografię polubił w podstawówce. - Miałem wrażenie, że pisanie dyktand to bułka z masłem. Racjonalnie tego nie da się wytłumaczyć. Zwyczajnie spodobało mi się. Niosło to ze sobą pewien ładunek emocji, a ja czułem, że jestem w tym dobry. Po latach życie zweryfikowało, że tylko mi się wydawało - opowiada ze skromnością.
Niepotrzebnie, bo wyniki mówią same za siebie. Do tej pory wziął udział w około 60 dyktandach w całym kraju. W 56 (!) był na pudle. Przy czym w ponad połowie przypadków to „pudło” oznaczało pierwsze miejsce.
Wygrywał m.in. w Katowicach, Słubicach, Nowej Soli, Głogowie, Zielonej Górze, Rybniku, Wrocławiu, Zgorzelcu, Świnoujściu… W tym roku już wziął udział w trzech dyktandach. Bilans? Dwa razy pierwsze miejsce, raz drugie.
- Z czym taki mistrz jak ty ma problemy? Ó? U? Rz? Ż? H? Ch? Przyznaj się! - pytam z nadzieją w imieniu wszystkich tych, którzy „gżegżółkę” sprawdzają za każdym razem w słowniku. A M. Szopa wyjaśnia szczerze, że w wyrazach z rodzimą pisownią, czyli właśnie z ó, u, rz, ż jest mała szansa, że popełni błąd. - Schody zaczynają się, gdy mam napisać wyraz obcy, nazwisko, nazwę własną, której nigdy wcześniej nie słyszałem. Dlatego w miarę możliwości śledzę to, co się dzieje na świecie i w kraju, bo często gęsto można wyłowić uchem lub okiem jakąś nieznaną mi do tej pory nazwę o nietypowej pisowni - zdradza swoją ortograficzną kuchnię. Dodaje, że podporą coraz bardziej szwankującej pamięci są solidne notatki i regularne korzystanie z nich „w celach powtórkowych”.
Gość od Eyjafjallajökull
Bycie takim macherem od języka sprawiło, że pan Marek z Dolinek jest także jednym ze współautorów haseł do najnowszego wydania „Wielkiego słownika ortograficznego PWN”. - Podstawowym kryterium doboru słów była potencjalna trudność ortograficzna i częstość występowania hasła w mediach - tłumaczy. I na naszą prośbę zdradza, że jego autorstwa są w nowym wydaniu m.in. wyrazy: Eyjafjallajökull (to nazwa wulkanu, który sześć lat temu zasłonił sporą część nieba w Europie), a także: ayahusaca, bartsja, chatib, chaus, chąśnik.
Jednak bycie mistrzem języka polskiego ma też swoje minusy. Jak człowiek cały czas pilnuje się, by poprawnie pisać i mówić, to po czasie wchodzi to w krew i… - Kiedy byłem w szczycie formy, rzeczywiście postrzegałem ludzi przez pryzmat tego, jak do mnie mówią i jak do mnie piszą. Na dłuższą metę było to ciężkostrawne, miałem z tego powodu nieprzyjemności. Dziś uważam, że poprawne mówienie i pisanie to nagroda dla tego, kto słucha i czyta. Innymi słowy, staram się nie krytykować tych, którzy są z językiem ojczystym na bakier, a raczej chwalić tych, którzy są z nim za pan brat - wyjaśnia M.
Ubolewa jednak wciąż, gdy znajomi ślą mu esemesy „po niby-polsku” czyli bez polskich znaków diakrytycznych. - Uważam to za zwykłe lenistwo czy niechlujstwo. Nie wyobrażam sobie, żeby ci sami ludzie takim językiem posłużyli się we własnej cefałce - dodaje.
300 imprez biegowych zaliczył do tej pory Marek Szopa. Z kolei dyktand ma na koncie już ponad 60
Biega przez olimpiadę
O ile ortografia złapała go już w podstawówce, to bieganie pojawiło się w 1992 r., w czasie igrzysk w Barcelonie. Choć początkowo (czyli naonczas) było to bieganie bardziej na zasadzie dobiegnięcia do mety niż świadoma samokontrola podczas wysiłku. Jednak już trzy lata później ortografia przerwała przygodę ze sportem aż na siedem kolejnych lat. I w 2002 r. sprawiła, że pan Marek nie był zadowolony z tego, co widział w lustrze. Dlatego bieganie stało się sposobem na powrót do kondycji. Początek był jednak pasmem cierpień z powodu dużej liczby kilogramów i małej ilości wiedzy.
Ale potem zaczęło się prostować. - Pierwsze trzy lata to było systematyczne zrzucanie wagi. Potem mogłem pomyśleć o bieganiu na czas na zawodach. Najlepsze lata przypadły w roku 2009 i 2010. Wtedy zrobiłem życiówki na wszystkich klasycznych dystansach – wspomina gorzowianin.
10 km przebiegł w 34 min i 58 sek. 15 km w 54 min i 7 sek. Półmaraton w 1.18.06. Wynik w maratonie też robi wrażenie. To 2 godziny, 45 minut i 48 sekund! - Powiem nieskromnie, że dla większości ludzkiej populacji, w tym nawet dla miłośników biegania, są to czasy nieosiągalne, dlatego tak bardzo je sobie cenię, bo tylko ja wiem, ile wyrzeczeń kosztowało mnie, by je osiągnąć - dodaje mistrz ortografii i biegania.
Liczba zawodów - jak liczba dyktand - też powala. Wziął udział w ponad 300 oficjalnych imprezach, w tym w 33 maratonach. Jednak wisienką na torcie są dla niego ultramaratony górskie. Kultowy Bieg Rzeźnika (77 km po górskich ścieżkach) ukończył siedem razy. Raz był trzeci, a raz wygrał.
Jak widać i w ortografii, i w bieganiu, „pudło” jest mu po prostu pisane.