Jaka autonomia Leszka Jodlińskiego w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu?
Tyran? Separatysta niezdolny do dialogu? Śląskie wcielenie Eriki Steinbach? Tuż po nominacji Leszka Jodlińskiego w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu, przypominano, dlaczego nie nadaje się na to stanowisko. Dyrektor bytomskiej placówki twierdzi, że wyciągnął wnioski z pamiętnej awantury o wystawę stałą w Muzeum Śląskim. W nowej pracy nadal wierzy w samodzielność wobec bieżącego dyskursu politycznego.
Ile z tego, co o panu mówią jest prawdą?
To zależy, z której części.
Tyran, niezdolny do dialogu, konfliktowy - to z pańskich osobistych przymiotów.
Jeśli chodzi o zdolność do dyskusji, to uważam, że ją posiadam. Rozumiem, że ten zarzut odnosi się do przeszłości i nieistniejącej debaty w sprawie wystawy stałej w Muzeum Śląskiej. Mówię „nieistniejącej”, bo ta debata była szczątkowa, tendencyjna i skrajnie obciążona publicystyką, również w państwa tytule. Jeśli dialog oznacza danie sobie wzajemnej szansy, to tak, jestem człowiekiem dialogu.
Tyran?
Absolutnie nie. Jeśli mówimy o instytucjach kultury, mamy takie postpeerelowskie domniemanie, że kulturę tworzymy w warunkach skrajnej demokracji. Tu jednak chodzi o proporcje. Ja nigdy nie unikałem odpowiedzialności, ale przy tym zawsze starałem się czerpać z mądrości i doświadczenia swojego zespołu. Proszę mi wierzyć, nie da się skutecznie kierować muzeum, stosując despotyczne metody.
To jeszcze o poglądach. Śląski rewizjonista, muzealnik w służbie separatystów, śląskie wcielenie Eriki Steinbach… Po pańskiej nominacji jeden z gorliwych publicystów napisał, że Niemcy właśnie odzyskali kawałek Śląska.
Żałuję, że tak dziś w Polsce wygląda dyskurs polityczny, publicystyczny, dziennikarski. Jeśli popatrzymy retrospektywnie na to, co dzieje się na Śląsku w zakresie myślenia o przeszłości tego miejsca, to należałoby traktować jak rewizjonistów wszystkich, którzy mieli poglądy odmienne od oficjalnych. Natomiast tych Niemców ciągle wyciąga się na Śląsku jak dyżurnego upiora. Nie po to, by prowadzić jakąkolwiek sensowną dyskusję, tylko by sprowokować negatywne reakcje.
Po objęciu posady w Bytomiu, powiedział pan: „mam nadzieję, że wszyscy wyciągnęliśmy wnioski z awantury o Muzeum Śląskie”. Co to dokładnie oznacza?
Po pierwsze, jakkolwiek naiwnie to brzmi, muzea powinny być wykluczone z bieżącego dyskursu politycznego.
Rzeczywiście, brzmi naiwnie.
Dobrze, ale mówimy o tworzeniu wartości ponadczasowych, odnoszących się do spraw, które są ponad pokoleniami, nie zanurzonych w bieżącym dyskursie. Chodzi o uniezależnienie się od politycznego wyścigu o rację, który w przypadku Muzeum Śląskiego doprowadził do zgubienia szansy cywilizacyjnej, którą dzisi+aj muzea niosą. Wbrew temu, jak o nich myślimy, to są instytucje kształtujące przyszłość. A ona nas skrajnie interesuje. Czy mam w Bytomiu jakieś separatystyczne zadanie do wykonania? Takie głosy traktuję jak wyrażające ignorancję wobec sytuacji, w jakiej jest dziś Muzeum Górnośląskie, czego potrzebuje i co należy zrobić, by w ogóle móc toczyć intelektualną dyskusję na temat badań czy wystaw. W ubiegłym roku ta placówka dostała na takie działania 50 tysięcy złotych. Proszę wybaczyć czarny humor, ale za takie pieniądze nie da się zostać Eriką Steinbach.
Wracając jeszcze do Muzeum Śląskiego: gdyby dziś znalazłby się pan w tej samej sytuacji, co by pan zrobił inaczej?
Być może lepiej, dobitniej broniłbym racji tamtej wystawy. Wówczas odsunąłem się z pola rażenia, sądząc, że milczenie przedstawiciela instytucji kultury oznacza niechęć i brak woli zaangażowania się w spór polityczny.
Pytam o to, bo już odzywają się głosy krytykujące wystawę w Muzeum Górnośląskim poświęconą przesiedleniom i migracjom na Górnym Śląsku. Deja vu?
Właśnie. Nie ma jeszcze wystawy i wszelkie takie spekulacje sa przedwczesne. Może powinienem zaapelować do ludzi, którzy już ją krytykują, by zechcieli poczekać z krytyką, gdy cokolwiek będzie można jej poddać. Sam jestem potomkiem przypędzonych, jak zwykło się określać ludzi, którzy trafili po wojnie na Śląsk ze Lwowa. To środowisko nigdy nie doczekało się materialnego odnotowania, zapisania, przedyskutowania traumy, życia w powojennej Polsce. Ale jak myślimy o tworzeniu jakiegoś zapisu historycznego, pozwólmy sobie najpierw na stworzenie jakiegoś zarysu, koncepcji. O tym rozmawiajmy.
Kilka lat temu bardzo podobną wystawę o ludziach wysiedlonych ze Śląska i przybyszach ze Wschodu przygotowało Muzeum Śląska Opolskiego i nie pamiętam, by dyrektora w Opolu nazywano rewizjonistą czy separatystą. Wygląda więc na to, że problemem jest samo nazwisko Jodlińskiego.
Bo nie potrafimy w takich dyskusjach odchodzić od stereotypowego myślenia o osobach, by skupiać się na temacie.
Czytał pan rezolucję sejmiku województwa w sprawie uczczenia 95. rocznicy III powstania śląskiego?
Pobieżnie.
A propos myślenia o osobach i temacie: czy zdania o upamiętnieniu burzliwego okresu walk o przynależność państwową Górnego Śląska i jej uczestników to policzek wymierzony śląskim bohaterom Polski?
To raczej poszukiwanie czegoś, co w Polsce pojęliśmy bardzo późno: że każdy konflikt angażuje różne emocje i różne racje. Pamiętam, z jakim zdziwieniem, sam, jako młody człowiek, patrzyłem na obchody 50. rocznicy D-Day w Normandii. Na wprost siebie stawali przeciwnicy, ludzie, którzy kiedyś chcieli nawzajem pozbawić się życia. Pomyślałem, że jeśli historia ma zbliżać, niekoniecznie zmieniając swoje narracje, powinna, nie w każdym przypadku oczywiście, uwzględniać również racje drugiej strony. By dawać świadectwo, że to jest przeszłość i służyć przyszłości tak, by podobni ludzie nigdy w analogicznej sytuacji się nie znaleźli.
Jest jakieś „pomiędzy” godzące „wojnę domową” i romantyczny zryw ku Polsce, gdy mówimy o powstaniach?
Tym „pomiędzy” mogłoby być pogodzenie się z wielością interpretowania, bez stygmatyzowania. Historia powinna czasem zakładać stwierdzenie, że jest zapamiętana i odczuwana w bardzo różny sposób, ale to nie powinno ludzi dzielić. Dziś inna jest pamięć o powstaniach w Katowicach i inna na Śląsku Opolskim. Mamy niestety w Polsce myślenie o historii w kategoriach centralizmu - tworzenia jednej interpretacji. I to jest w pewnym sensie uzasadnione, bo mówimy o narodzie, który utracił swoją państwowość i jego walka była zero-jedynkowa. Ale gdy spojrzymy na to jak na wydarzenia takie, jak powstania śląskie patrzono z perspektywy wspólnot miejskich, lokalnych środowisk , okazuje się, że ta lokalna pamięć powstała w oderwaniu od mitów, od heroizacji. Czy to „pomiędzy” nie mogłoby prawem dla Ślązaków do różnego wspominania?
Czy Muzeum Górnośląskie będzie i powinno być przede wszystkim Śląskie, przede wszystkim Polskie - czy te dwa pojęcia, dotykając rozbieżności historycznych i współczesnej atmosfery, można pogodzić, bez szkody dla prawdy historycznej czy losów ludzi?
To jest muzeum regionalne. Na pewno z pewną lokalną misją, która musi rozumieć kontekst miejsca - Bytom nie posiada dziś przecież własnego, miejskiego muzeum. Jeśli natomiast chodzi o wartość lokującą Górnośląskie w przestrzeni muzealniczej kraju, wizytówką Górnośląskiego powinna zostać fantastyczna, choć zapomniana kolekcja polskiej sztuki współczesnej Marka Meschnika. Liczę, że przywrócenie jej należnego miejsca, połączone z akcentowaniem off-streamowego charakteru i nastroju Bytomia, będzie nowym otwarciem dla tej placówki.
Jaki wpływ na pańską pracę w Bytomiu będzie miała ta polityczno-krytyczna czujność, która wzmogła się po objęciu przez pana posady w Muzeum Górnośląskim?
W zakresie sposobu mojej pracy - żaden. Natomiast wszystkie swoje działania, inicjatywy podejmowane przez muzeum, będę starał się lepiej komunikować. Ale nie będę rozmawiał o wystawie, która nie istnieje.
Jedna korzyść z nazwiska Jodliński jest taka, że sporo ludzi przypomniało sobie, że jest takie zapomniane muzeum w takim zapomnianym mieście. Jedno i drugie przez lata nikogo nie obchodziło. Mniej byłoby krzyku, gdyby Górnośląskie zlikwidowano, prawda?
Jest takie wrażenie, szkoda, że od rozwiązywania realnych problemów, wolimy atmosferę skandalu.
Jak pański pogląd ma się do niedawnego poparcia dla idei wchłonięcie Muzeum Górnośląskiego przez Muzeum Śląskie? To był bardzo zły pomysł dla Bytomia i instytucji, którą dziś pan kieruje.
Zaznaczam, że nigdy nie mówiłem o likwidacji Górnośląskiego, tylko o łączeniu go ze Śląskim. I to już przeszłość sprzed 6 czy 7 lat. Do dziś zastanawiam się jednak nad tym, w jaki sposób mieszkańcy regionu rozróżniają te dwie placówki, ich historię i specyfikę. W 2010 roku wierzyłem, że jest szansa, by pogodzić te sprzeczności i stworzyć coś podobnego do sieci Muzeów Narodowych. Placówki w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu funkcjonują w niej jako odrębne byty, będące jednocześnie, w sensie struktury, częścią „holdingu” ministerstwa kultury. Tak wyobrażałem sobie to również w Bytomiu, z korzyścią również dla tutejszego, niedoinwestowanego od lat muzeum. Ale dla mnie to już sprawa zamknięta.
Personel w Bytomiu jej panu nie wypomina?
Nie. Wręcz przeciwnie - przyjęto mnie tu serdecznie i życzliwie. Mogę natomiast powiedzieć, że zrozumiałbym, gdyby tak było - szczególnie po kilku latach pracy w niepewności o przyszłość muzeum w Bytomiu, w cieniu zbyt emocjonalnej dyskusji o muzeach na Śląsku.
A pańskie polityczne zaangażowanie w ostatnich wyborach parlamentarnych? Start z listy Zjednoczonych dla Śląska nie skomplikował pańskiego niepolitycznego podobno życiorysu?
To była lista osób bezpartyjnych, rozumiem, że „bezpartyjność” jest trochę pojęciem abstrakcyjnym, ale w tym przypadku było ono prawdziwe. Żaden z kandydatów tego komitetu nie uprawia dziś działalności politycznej - to chyba dobrze pokazuje jego charakter. „Zjednoczeni” byli dla mnie próbą mówienia o Śląsku własnym, odrębnym głosem. Głosem, który rzadko wydawany jest w Polsce przez partyjne usta.
Muzeum Górnośląskie, które dziś kosztuje marszałka mniej więcej tyle, ile płot na Stadionie Śląskim, ma dostać dodatkowy milion złotych z budżetu województwa. Jakie muzeum można zrobić w Bytomiu za 5 mln zł?
Uważam, że samodzielnością jest możliwość rozwoju. Górnośląskie musi przygotować realny program inwestycji, wpisać się w programowanie pieniędzy europejskich, zadbać o swoje siedziby, przeformułować wystawy czasowe - to wszystko wyzwania, ale bez radykalnych działań będziemy ciągle dziwić się, dlaczego muzeum omijane jest przez zwiedzających.
Będzie pan konkurował czy współpracował z Muzeum Śląskim?
Wszystkie muzea są dla siebie konkurencją - przecież ludzie poświęcając swój czas, wydając pieniądze, wybierają tą czy inną ofertę. Ale opozycja Górnośląskie - Śląskie, chyba przez nazwę, jest myląca. Muzeów w województwie śląskim jest sześćdziesiąt. A współpraca ze Śląskim? Tak, jest przecież Noc Muzeów, jest wspólny bilet do obu placówek. Ale trudniej jest mówić np. o wspólnych, podzielonych wystawach, bo widz oczekuje zróżnicowanej oferty i z innego powodu chciałby przyjechać do Bytomia, a z innego do Katowic.
Na ile podpisze pan kontrakt w Bytomiu?
Tego jeszcze nie uzgodniliśmy.
Maksimum to siedem lat. Po jakim czasie należy oczekiwać, że to będzie już muzeum, jakie pan sobie wyobrażał?
Mam nadzieję, że uda się to w okresie „dwa lata plus”. Ten „plus” to reszta tego roku. Na przyszły rok będziemy już budować nowy program i pracować nad zmodernizowaniem przestrzeni, w której muzeum operuje. To również będzie początek tworzenia przewagi konkurencyjnej Muzeum Górnośląskiego, nie tylko w regionie.
Leszek Jodliński
Rocznik 1967. Historyk sztuki, menedżer kultury, autor książek z zakresu m.in. historii Śląska. Urodzony w Gliwicach, gdzie w latach 2003-2008 kierował tamtejszym muzeum miejskim. W latach 2008-2013 dyrektor Muzeum Śląskiego w Katowicach. Zanim objął posadę dyrektora Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, kierował działem marketingu i komunikacji społecznej w Muzeum Śląskim w Opawie (Czechy).