Jak Zidane Ecika posłuchał i został mistrzem świata
W ostatniej biografii Zinedine’a Zidane’a tylko raz pada słowo „Katowice”. Biograf Zidane’a nie wspomina, niestety, jak wielki francuski piłkarz, a dziś trener Realu Madryt, 25 lat temu posłuchał pewnego futbolisty z Radzionkowa, który opieprzył go po śląsku, a potem wyrzucił z europejskich pucharów.
Jeśli francuscy kibice czytali Tolkiena, mecz Girondins Bordeaux z GKS-em Katowice w Pucharze UEFA w roku 1994 mógł przypominać im baśniowe starcie elfów z orkami gdzieś na pustkowiach Mordoru. Z jednej strony eleganccy, starannie ufryzowani przyszli gwiazdorzy europejskiego futbolu, z drugiej śląskie chopy z wąsami podejmujące Francję-elegancję na blaszanej arenie pośród nienazwanych jeszcze problemów z niską emisją.
Do dziś trudno uwierzyć, ale 25 lat temu piłkarski porządek świata został poważnie naruszony, a tę historię napisał Stephen King, a nie Tolkien: elfy z Bordeaux padły w naszym Mordorze, a jednemu z nich długo jeszcze musiał śnić się śląski ork, którego zwali „Ecikiem”.
Scena 1: Ecik karci Zidane’a
Tak, to trudne, ale spróbujmy chociaż wyobrazić sobie pojedynek na murawie Zinedine’a Zidane’a z Marianem Janoszką. Tak, Zidane’a z Janoszką. Jeśli nie znacie tej historii, musicie uwierzyć, że na stadionie w Bordeaux Ecik Janoszka potraktował 22-letniego wówczas Zidane’a jak górnik strzałowy traktuje urabianą dynamitem kopalinę.
- Cały czas byłem blisko niego. Pilnowałem, zastawiałem, jak trzeba było, to był wślizg - opowiada Janoszka. - Ale ten Zidane ciągle płakał, symulował, machał rękami, jękolił do sędziego. Że go fauluję, że gram za ostro. Ała i ała. Dotknąć go nie można było.
Po którymś wślizgu Francuz położył się na boisku i zaczął pokazywać arbitrowi, że jeśli nie zacznie interweniować, wąsaty barbarzyńca ze Śląska zaraz urwie mu nogę. Tę anegdotę znają wszyscy kibice GKS-u Katowice. Janoszka podchodzi do zwijającego się Zidane’a, nachyla się i coś do niego mówi, chyba stanowczo. Po sekundzie Zidane pionizuje się i biegnie, jakby chciał uciec przed karcącym słowem. Po meczu, koledzy i dziennikarze zaczęli pytać: „Ecik, coś ty mu pedzioł, tymu Zidanowi?”. Co na to Ecik? „Jak to co? Skońc knolić, ino zacnij groć!”. Wtedy trudno przypuszczać, by Zidane zrozumiał. Żeby zrozumiał tak od razu. Ale w końcu do niego dotarło.
Scena 2: Drachmą i kloszem w łeb
GKS Katowice trafił na Bordeaux w drugiej rundzie Pucharu UEFA. W pierwszej wyeliminował grecki Aris Saloniki. Po rzutach karnych i deszczu monet, które leciały na rozgrzewce w kierunku piłkarzy z Katowic.
- Marek Świerczewski (obrońca GKS-u) opowiadał, że na rozgrzewce w Salonikach nie zbliżał do linii bocznych, bo można było oberwać drachmą w głowę - mówi Tomasz Pikul, autor monografii GKS-u Katowice. Drachma to grecka waluta była.
W Salonikach był jeszcze incydent z windą. W hotelu weszło do niej z sześć chopów z Katowic. I lina się zerwała: z pierwszego piętra chopy wylądowały na parterze. Wszyscy cali? Tak, tylko Kazkowi Węgrzynowi na głowie rozbił się klosz lampy. Cóż, Grecja.
We Francji wieść o GKS-ie Katowice, które zmierzy się z wielkim Girondins Bordeaux, przyjęto mniej więcej, jak w Katowicach przyjęto by wieść o dwumeczu z wicemistrzem ligi gibraltarskiej. Szybki rzut oka na składy: w GKS-ie dwóch reprezentantów Polski (Adam Ledwoń i Węgrzyn), w Bordeaux czterech reprezentantów Francji (Zidane, Christophe Dugarry,#Bixente Lizarazu i Laurent Fournier), reprezentant Holandii (Richard Witschge) i Brazylii (Valdeir). Co mogłoby pójść nie tak? Dla Francuzów, oczywiście.
- Francuzi byli pewni awansu. Oni zamierzali zdobyć Puchar UEFA, więc jakiś tam prowincjonalny klubik ze Śląska nie wywoływał w Bordeaux żadnych większych emocji - wspomina Andrzej Zydorowicz, który komentował dwumecz w TVP.
Scena 3: Nic się nie stało
Ten dwumecz mógłby trafić do podręcznika od coachingu i rozwoju osobistego. Bo do dziś jest dowodem, że jak się czegoś bardzo chce, tak bardzo bardzo, to nawet parasol wystrzeli jak strzelba. W Katowicach wszyscy chcieli. Krzysztof Pieczyński, katowicki radny i kibic GKS-u, wspomina, że takiego ścisku na Bukowej nie widział nigdy wcześniej ani nigdy później. A na GKS chodzi od 25 lat.
- Byłem wtedy ministrantem. Zwiałem z kościoła na mecz i miałem potem problemy u proboszcza. Aha, a rewanż był w święto zmarłych. Nie pojechałem z rodziną na groby, żeby słuchać relacji w Polskim Radiu - opowiada Pieczyński.
U siebie GKS wygrał 1:0. W rolę parasola wcielił się Zdzisław Strojek. Zidane, Dugarry i cała reszta też strzelali, ale tego wieczoru w katowickiej bramce cuda czynił Janusz Jojko. Cuda były potrzebne. Również takie: w końcówce Kazek Węgrzyn robi wślizg we własnym polu karnym. Atakowany zawodnik pada jak długi. Karny! Nie, nie karny. Pan Kazimierz wyciął własnego zawodnika: wracającego pod bramkę Dariusza Wolnego.
Scena 4: Walczak strzelił
Co w Bordeaux? Nic się nie stało. Odrobimy. Nawet piłkarze GKS-u też tak myśleli. Że odrobią. Cały wyjazd do Francji wyglądał bardziej jak wycieczka niż poważny desant: piłkarze polecieli z żonami, dzień przed meczem była wycieczka do wesołego miasteczka, a także do... winnicy.
- W tej winnicy Francuzi najpierw zabrali nas do sali kinowej. Do sali kinowej?! Do tego muzyka poważna. Pomyślałem: „Powariowali?”. A oni najpierw musieli nam wytłumaczyć, jak to ich wino kulturalnie pić - śmieje się Zydorowicz. - Piłkarze pić nie mogli, ale dziennikarze i działacze sobie poswawolili. Marian Dziurowicz smakował każdy kieliszek po trochu jak krytyk. No, ja też stałem się smakoszem. Do dziś odróżniam burgundy od win alzackich.
W tej winnicy piłkarze GKS-u żartowali, że te francuskie wina pierońsko drogie, co by Francuziki powiedziały, gdyby spróbowały naszego owocowego wina Pokusa albo halby. A mecz rewanżowy?
- Co tu ukrywać... Nie wierzyliśmy za bardzo. Jechaliśmy tam powalczyć, ale ze strachem, że może być z 5:0 dla nich. Sam sobie powtarzałem, żeby nie było wstydu, żeby nie przegrać za dużo - opowiada Ecik Janoszka.
Do przerwy nie było najgorzej, tylko 1:0 dla Girondins. W drugiej połowie zwariował trener GKS, Piotr Piekarczyk: zamiast bronić wyniku, wpuścił na boisko dwóch napastników: Janoszkę i Krzysztofa Walczaka. I co? I cud. Kolejny. Janoszka załatwił Zidane’a, który ino knolił i nie zacął grać. Walczak załatwił gola. Z karnego po faulu na Stroj-ku. Sędzia gwizdnął, Walczak wziął piłkę pod pachę i strzelił. Wziął piłkę i strzelił, choć w GKS-ie karne mieli strzelać inni.
- Walczak ryzykował życie, ale co miałem zrobić? Wbiec na boisko i zabrać mu piłkę? - uśmiecha się trener Piotr Piekarczyk. - On chyba sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Cóż, pokazał charakter. W takich chwilach pewniacy pękają, pudłują. A Walczak strzelił.
Scena 5: Gdzie jest Walczak?
Cisza. Szok i niedowierzanie. Zidane rwie włosy z głowy. Nie chce się wymienić koszulką z Adamem Kuczem. Tak było w Bordeaux po meczu. Nazajutrz francuskie media pisały o „klęsce, która nie ma żadnego usprawiedliwienia” („L’Equipe”) oraz o „pucharze goryczy dla Żyrondystów” („Sud Ouest”). We Francji nie znano jeszcze piłkarskiej prawdy, że w futbolu nie ma już słabych drużyn.
W Gieksie euforia tak spontaniczna i szalona, że z drużyną do hotelu nie wrócił Walczak. Piłkarze spieszyli się do świętowania, a Walczaka przytrzymały na boisku kolejne wywiady.
- Wsiedliśmy do autokaru, ktoś zapytał: „Wszyscy som?”. Ja, wszyscy, jadymy. Dopiero w hotelu zauważyliśmy, że gdzieś zgubiliśmy Krzyśka - wspomina Janoszka.
Walczaka do hotelu odwiozła policja. Zdążył. Smakowanie triumfu przedłużyło się na następny dzień - jak opowiada Tomasz Pikul, prezes Dziurowicz musiał prosić piłkarzy, by w samolocie powrotnym nie znieczulali się za mocno, bo na lotnisku w Pyrzowicach czekał komitet powitalny.
- A co powiedzieć o żonach czy narzeczonych piłkarzy? W Bordeaux mieszkałem z nimi w hotelu. Po tym zwycięskim remisie panie piłkarzowe tak dały ognia, że nocy nie przespałem - opowiada Zydorowicz. - Śpiewy były do rana. Najpierw: „Gieeee-ka-es!” i „Gieksa, Gieksa gol”, a po północy zaczął się repertuar krajowy: „Szła dzieweczka do laseczka” i „Hej, sokoły”.
Na lotnisku było powitanie, w gazetach pisano o „powrocie bohaterów”. Ale ważniejsze, co czekało piłkarzy GKS-u w gabinecie prezesa Dziurowicza.
- Premie były już przygotowane, posegregowane, dla każdego w osobnej kopercie - opowiada Janoszka. Ile? Po kilka tysięcy dolarów na głowę. Janoszka pojechał za to z rodziną swoją i Walczaków na wakacje.
Scena 6: Zidane pamięta Żożo
Gdyby to była bajka dla dzieci albo film „Bohemian Rhapsody”, w tym miejscu leciałyby już napisy końcowe. W kolejnej rundzie Pucharu UEFA GKS dostał lanie od Bayeru Leverkusen. Nie zdobył mistrzostwa Polski, bo w przerwie zimowej trener Piekarczyk pokłócił się z prezesem Dziurowiczem i odszedł.
- Uniosłem się ambicją. Może gdyby jeden z nas wtedy odpuścił, jakoś byśmy się dogadali. Ale byłem młodym trenerem, musiałem budować swój autorytet - wspomina Piekarczyk.
Bogiem a prawdą, najlepiej na tym wszystkim wyszedł Zidane. Bo posłuchał Janoszki, skońcył knolić, zacął grać. Rok później awansował z Bordeaux do finału Pucharu UEFA. Cztery lata później był bohaterem Francji i mistrzem świata. Jeszcze później... Juventus, Real Madryt, cudowna kariera. Trudno zrozumieć, że jego książkowa biografia wspomina o pucharowej porażce w Katowicach, a nie wspomina o Eciku.
Sześć lat temu kibice GKS-u spotkali Zidane’a podczas meczu Polski z Ukrainą. Mecz w Katowicach? Wielki Zinedine zapamiętał z niego tylko „Żożo” - bramkarza Janusza Jojkę.
Nikt mu nie wytłumaczył, ile zawdzięcza Ecikowi.