Jak zdać egzamin na prawo jazdy w Zielonej Górze?
O bezpiecznej jeździe po Zielonej Górze i egzaminie na prawo jazdy rozmawiamy z Władysławem Drozdem.
Chyba nie może pan patrzeć na to, jak jeździmy, dlatego popełnił pan kilka publikacji?
Każda publikacja miała inną genezę. W latach 90. nasi wyszkoleni kierowcy jeździli najbezpieczniej w kraju. Tak pokazywały badania. Dziś się ich już nie robi. Czasy się zmieniły, system szkolenia także. Postanowiłem wykorzystać swoje 40-letnie doświadczenie i podzielić się nim z innymi.
I napisał pan przewodnik bezpiecznej jazdy po Zielonej Górze?
To było przy okazji pojawienia się w naszym mieście nowych rond turbinowych. Wielu kierowców je krytykowało. Nawet na sesji poruszano ten temat. Zarzucano prezydentowi, że ronda turbinowe są drogie i wprowadzają chaos. A pod względem bezpieczeństwa są to bardzo rozsądne rozwiązania. Tylko trzeba poznać zasady.
Jaka jest najważniejsza?
Taka oto zasada: jak skręcamy w lewo, to i wjeżdżamy jak najbliżej wysepki. Patrzymy jak strzałki są ustawione przy wjeździe.
A jak wjedziemy tam, gdzie nie trzeba?
Ucieka się wtedy jak najbliżej wysepki i jeździ dookoła. I szuka się odpowiedniego zjazdu z ronda.
Jaki jest przepis na bezpieczną jazdę?
Powiem wierszem: przepisów znajomość, o jeździe myślenie, decyzji świadomość, zdobyte doświadczenie, ostrożność działania, zdolność przewidywania, unikanie brawury, odrobina kultury.
Jak zdać egzamin na prawo jazdy w Zielonej Górze? To ostatnia pana publikacja...
Codziennie słyszymy o tragicznych wypadkach. Parlamentarzyści krzyczą: podnieść kary. Nie jestem ich przeciwnikiem, ale trzeba dotrzeć do źródła, dlaczego tak się dzieje. Najpierw mówiono, że powodem są złe drogi. Mamy lepsze i wypadki - jak na S3 - zdarzają się za często. Trzeba wrócić do szkolenia, które powinno by dostosowane do sylwetki zdającego, a nie do egzaminu. Weźmy taki przykład: Dwa razy gaśnie nam samochód na wzniesieniu. Egzamin oblany. Nikt nie sprawdził zdającego, nie był z nim w mieście. Oblał, a przecież nikomu nie stworzył zagrożenia. Nam się nie zdarza, że zgaśnie nam silnik? Ten system jest nieobiektywny, niesprawiedliwy...
Ale funkcjonuje, więc jak dobrze się przygotować do egzaminu?
Ta książka to podpowiedź, jak powinna wyglądać współpraca zdającego i instruktora.
Mamy 30 zadań w czasie egzaminu. Podpowiadam, ile razy należy je powtórzyć, by opanować daną umiejętność. Oczywiście przyjmując założenie, że zdający jest średnio zdolny. Kursant wie, że tego jeszcze nie zrobił, prosi więc instruktora o przećwiczenie określonych zadań. Wskazuję newralgiczne miejsca w Zielonej Górze. Np. żeby znaleźć ulice równorzędne, trzeba pojechać na ul. Bocianią i tam poćwiczyć. Egzaminatorzy muszą tam pojechać, by zaliczyć dane zadanie.
Jest coś czego instruktorzy nie uczą, a może się przydać podczas późniejszej jazdy?
Kiedyś obowiązywało zatrzymanie awaryjnie, dziś procesu hamowania nie ma. A to ważne, bo np. wyprzedzamy samochód, z naprzeciwka jedzie auto, dochodzi do zderzenia. W tej sytuacji powinno być hamowanie, zawsze to będzie mniejsze zderzenie niż wtedy, gdy kierowca będzie ciągnął do końca... Moim zdaniem, na śmierć kieruje się tych, którzy znajdą się w kłopotliwej sytuacji. Warto zatem poprosić swojego instruktora o ćwiczenia.
Radzi pan też nawet, jak siedzieć w aucie?
Trzeba dbać o kręgosłup.