Janusz Radek opowiedział, jak współczesne kobiety, w tym jego dwie córki, zmieniają oblicze kraju.
Istnieje teoria, że każdy człowiek, bez względu na płeć, posiada psychiczne cechy kobiety i mężczyzny. Obserwuje Pan to u siebie?
Na razie fizycznych zmian nie zauważyłem. Mam co prawda duże piersi i zgrabne nogi, ale to z racji wcześniejszych ćwiczeń (śmiech). Jeśli chodzi o cechy psychiczne, to faktycznie coś w tym jest – i dobrze. Bo w dobie społeczeństwa obywatelskiego wszyscy się zrównujemy. Widzę to na swoim przykładzie: ja nie śpiewam dla kobiet albo dla mężczyzn, ale dla wszystkich.
Sądząc po widowni Pana koncertów, większość Pana odbiorców to kobiety.
Bo ja w ogóle wolę kobiety. Na co dzień żyję z trzema kobietami i to mnie determinuje. W Polsce nadal pokutuje moda na męskiego rocka, co na świecie jest już trochę przeżytkiem. Stąd to, czego dzisiaj słuchają u nas faceci, trąci starością. Tymczasem kobiety w Polsce są bardzo nowoczesne. I to, co zrobiłem na nowej płycie, jest pokazaniem dawnych wzruszeń i wartości we współczesny sposób. Dlatego kobietom się to podoba, bo czują, że to coś dla nich.
Po raz pierwszy po wiersze Poświatowskiej sięgnął Pan już na płycie „Dziękuję za miłość”, potem był recital z jej wierszami, a teraz – płyta. Co Pana tak fascynuje w tej poezji?
Współczesny obraz kobiety. Halina była młodą, wykształconą, inteligentną dziewczyną, która wyprzedzała o całą epokę gomułkowską Polskę, w której przyszło jej żyć. Gdyby ją zestawić z tym, co dzieje się tu i teraz, to ona dystansuje również Polskę Kaczyńskiego. I to nie tylko w kwestii spraw kobiet, ale w ogólnoludzkim wymiarze. Bo niezależnie od tego, czy jej wiersze są erotyczne, liryczne, czy egzystencjalne, to mają uniwersalny charakter. To pisanie o swoim wnętrzu: wrażliwości, zmaganiu się z życiem i uczuciami.
Inaczej się czyta jej poezję będąc nastolatkiem, a inaczej będąc dorosłym – mężem i ojcem?
Halina nigdy nie szukała specjalnie skomplikowanej filozofii i psychologii. Podawała swoje myśli w sposób jasny i czytelny dla każdego i w każdym wieku. Jej wiersze są wzruszające i chętnie się do nich wraca. Sięgnąłem po nie po raz pierwszy mając 16 lat – i byłem zadowolony, że nie latają tam krzyże, nikt nie rozdziera szat, nikt nikogo nie stawia na pomniku. A jednocześnie wszystko jest zrozumiałe. Metafizyka Haliny bardzo mi odpowiada, bo pasuje do mojego podejścia do odbiorcy. Chcę go przytrzymać przy sobie, ale nie chcę go moralizować czy pouczać.
Wielu męskim czytelnikom Poświatowska kojarzy się z rozhisteryzowaną dziewczyną, która celebruje swą nadwrażliwość. Nie jest taka?
Ależ skąd! Jest bardzo erotycznie wy-zwolona. To była dziewczyna, która co prawda chorowała na serce, ale zdając sobie sprawę z tego, że nie zostało jej wiele czasu, korzystała z życia. Dlatego w jej wierszach jest wiele obrazoburczych zwrotów wobec Śmierci, Losu i Absolutu. Ona nie chce ulegać rzeczywistości, tylko zamierza ją kreować. Ja ją tak odbieram – i tak ją przedstawiłem w swoich piosenkach.
No właśnie: Poświatowska buntuje się wobec religii, moralności i kultury. Podoba się Panu taka wyzwolona kobiecość?
Jasne! To jest duch czasu. Kilka miesięcy temu sto tysięcy polskich kobiet wyszło na ulice, aby pokazać swoją siłę. To robi wrażenie. Chyba wszyscy chcemy żyć w takim społeczeństwie, które poprzez afirmację rozumu pozwala być wolnym. Bo wystarczy spojrzeć: kraje znajdujące się na najwyższym szczeblu demokratycznego rozwoju, są trudniejsze do bezwolnego rządzenia.
Tak wychowuje Pan swoje córki?
Oczywiście: daję im przykład Poświatowskiej jako osoby w pełni świadomej i wolnej. Moim zdaniem samostanowienie, zdobywanie wiedzy i uświadamianie sobie swoich potrzeb, nie koliduje z osadzeniem w wartościach i tradycji. Raczej staram się, aby moje córki nie utknęły w staroświeckim stereotypie kobiety, która zajmuje się wyłącznie tylko modą i czyta głupie pisma. Jasne – musi dbać o siebie. Ale nie może być postrzegana tylko poprzez swój wygląd. Dzięki temu ktoś może powiedzieć, że moja Zuzanna jest interesująca, ponieważ jest oczytana, inteligentna, potrafi rozmawiać o sztuce i naukach ścisłych, a nie tylko dlatego, że ma ładny tyłek (śmiech).
Trudno być ojcem takiej córki?
Wcale nie mówię, że jestem dobrym ojcem. Ale czuję, że to, co sygnalizowała Poświatowska w swoich wierszach, dzieje się teraz w Polsce i jest to już nieodwracalne. Niektórzy sądzą, że świat wali się nam na głowę. Tymczasem te mentalne zmiany prowadzą w dobrą stronę i nie pozwolą nam cofnąć się. Mówienie o tradycji i wartościach nie musi być przecież prostackie i wymęczone. Można to robić w bardziej finezyjny sposób. Tak, aby pozwolić istnieć wielości w jedności. Niestety – my ciągle patrzymy w przyszłość przez pryzmat naszej historii, co tylko nas obciąża. Tymczasem powinniśmy podkreślać to, co dzieje się tu i teraz. Niedawno takie narody, jak Niemcy, dowiedziały się, że Polacy są pracowici – i to jest niesamowite, bo do tej pory oni siebie postrzegali jako pracowitych. To sprawia, że jesteśmy wreszcie przez nich postrzegani w pozytywnym świetle, a nie jako złodzieje i pijacy.
Przy całej swojej nowoczesności Poświatowska była jednak chyba egoistką w pragnieniu wyrwania się z biologicznych i moralnych ograniczeń. Też trochę jak współczesne kobiety?
To, że nad Haliną wisiała choroba serca, to jedno. Ale nad nią wisiała też już choroba cywilizacyjna, która powoduje, że jesteśmy zachłanni, chcemy wszystko od razu i naraz. Myślimy o przyszłości, ale chcemy ją kreować w teraźniejszości. Nikt dzisiaj już nie liczy na to, że objawią się jakieś zbawcze siły, które wskażą nam drogę. Wiemy, że sami musimy ją sobie wytyczyć.
Choroba, śmierć męża i wreszcie nadciągająca śmierć własna sprawiły, że w poezji Poświatowskiej mocny jest też wątek przemijania. Pan ma 49 lat. Bliskie są Panu takie refleksje?
Patrzę na Halinę trochę inaczej. Ona nie załamuje się, że ma mało czasu i nie zamienia się w rozpaczającą nad sobą bidulę. Trudne doświadczenia sprawiają, że wzrasta jej apetyt na życie. Wie, że musi jak najwięcej poznawać i zdobywać, bo to ją wzmacnia. I mnie się podoba taka postawa. Oczywiście te moje 49 lat to nie w kij dmuchał, ale bardziej interesuje mnie to, co jeszcze przede mną niż uświadamianie sobie, że zjeżdżam już na saneczkach z górki.
Skąd bierze Pan tę pozytywną energię?
Z tego, że robię to, co kocham. Jestem wielkim szczęściarzem, bo moja praca wynika z moich fascynacji, pasji i mojego talentu. Mam wspaniałą publiczność.
Z wiekiem człowiek woli robić to, co potrafi i już nie chce mu się rozwijać. A Pan na swojej nowej płycie znów zaskakuje muzycznie – oprawiając wiersze Poświatowskiej w... elektroniczne bity.
(śmiech) Bo ja nie jestem stary! Wielu artystów popada w schemat, który jest wygodny nie tylko dla nich, ale też dla publiczności, a nawet krytyków. I cały czas ciupią to samo. To jednak zabija ciekawość siebie samego i świata zewnętrznego. Ja tak nie chcę.
Niedawno gościł Pan w krakowskim VII liceum. Jak dzisiejsza młodzież odebrała tę nowoczesną muzykę?
W VII liceum znalazło się grono pedagogów, którzy nie wychodzą z założenia, że mają swoje gusta i nie muszą ich już zmieniać. Proponują swym wychowankom coś alternatywnego, dając im tym samym możliwość wyboru. I to mi się podoba. Dzięki temu mogłem trafić bezpośrednio do innej publiczności i przekazać jej konkretny komunikat: „Proszę państwa, teraz robię taką muzykę. Ona mnie fascynuje. Tak ją tworzę i zapraszam na swój koncert”. Dzisiaj młodzież ma możliwość docierania do każdej muzyki. Dlatego sama sobie wybiera, co jej się podoba i potem zamienia to na jeden z elementów swego życia. Ja mogę więc tylko proponować. Co dalej – ci młodzi ludzie już sami zdecydują.