O randze świąt wielkanocnych, Zmartwychwstaniu Chrystusa i świątecznej tradycji rozmawialiśmy z ojcem Szczepanem Praśkiewiczem, duchownym z Kielecczyzny, który jest konsultorem do spraw kanonizacyjnych w Watykanie.
„Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, próżna byłaby nasza wiara”. Zgadza się ojciec, że dla chrześcijan to najważniejsze wydarzenie?
Nie tylko się zgadzam, ale ustawicznie to podkreślam za świętym Pawłem w moim kaznodziejstwie. Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, wszystko - mówiąc prosto - wzięłoby w łeb! Nie dokonałoby się dzieło odkupienia, dzieło zbawienia, i - jak mówi święty Paweł - próżna byłaby nasza wiara, daremne byłoby nasze przepowiadanie, bo prowadziłoby ono praktycznie donikąd.
Gdzie tym razem ojciec spędzi Wielkanoc?
W mojej wspólnocie zakonnej w Wadowicach, gdzie jakkolwiek nie prowadzimy parafii, to posługujemy Ludowi Bożemu w naszym kościele klasztornym, będącym kościołem sanktuaryjnym. Jeden ze współbraci pójdzie z paschalną Eucharystią do wado-wickiego więzienia, inny do szpitala, jeszcze inni do domów pomocy społecznej, aby wszędzie zanieść radość ze zmartwychwstania Chrystusa. A w naszym kościele będziemy sprawować sześć mszy świętych i uroczyste paschalne nieszpory.
Miał ojciec okazję spędzać te dni w Jerozolimie czy w innym wyjątkowym miejscu?
Wielokrotnie przeżywałem Wielkanoc w Rzymie, będąc zawsze na papieskim paschalnym błogosławieństwie „Urbi et Orbi”. Wielokrotnie byłem w Ziemi Świętej, w Jerozolimie, ale nie na Wielkanoc. Celebrowałem za to raz niezapomnianą Wielkanoc w Kuwejcie, w 1996 lub 1997 roku. Udałem się tam na cały Wielki Tydzień, żeby poprowadzić rekolekcje i celebrować Paschę dla Polaków, a pracowało ich wówczas w tym emiracie około tysiąca. Byli to przede wszystkim geodeci, architekci, nauczyciele akademiccy, informatycy komputeryzujący kuwejckie banki. Klimat był zupełnie inny niż w Polsce: pustynia, ciepło, niczym u nas w czer-wcu. Dzień wolny od pracy, to nie niedziela, lecz piątek, jak we wszystkich państwach muzułmańskich. W całym emiracie były wówczas tylko dwa kościoły: katedra w Ku-wait City i kościółek w Ahma-di, na terenie stacji British Petrol. Wzruszony byłem, jak w Wielką Sobotę, by poświęcić pokarmy, przybył sam ambasador Rzeczypospolitej.
I była typowo polska święconka?
Oczywiście! Dzieci wykonały piękne, polskie pisanki. Mężczyźni, nie mając koszyczków, przygotowali święconkę w reklamówkach. Na śniadanie wielkanocne, nie zabrakło nie tylko poświęconej szynki, ale i żubrówki (pamiętajmy, że wieprzowina jest zabroniona w krajach muzułmańskich, a alkohol tym bardziej. Polak jednak potrafi!). Największą jednak moją radością było to, że nasi rodacy przystąpili do sakramentów, że stali się nawet apostołami, bo przyprowadzali mi na rekolekcje i do spowiedzi także pracujących z nimi naszych pobratymców, Słowaków i Czechów, a wiedząc, że znam język włoski, również niejednego Włocha i Hiszpana, a nawet Francuza. Ale mam też wspomnienie innej Wielkanocy, praktycznie z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, Wielkanocy przeżytej na Białorusi, dzięki pierestrojce Gorbaczowa. Posługiwałem w Wielkim Tygodniu wiernym w kościele w Gudogaju koło Oszmiany na Grodzieńszczyźnie. Pamiętam radość tych ludzi, którzy cieszyli się obecnością kapłana. Od lat byli go bowiem pozbawieni. Najpierw były całe godziny w konfesjonale i spowiadanie nie tylko po polsku, ale i po rosyjsku. Potem celebrowanie liturgii. Przynieśli schowane w ziemi naczynia liturgiczne, oczyścili je na rezurekcję. I pamiętam, że jak wziąłem do ręki monstrancję i zaintonowałem przed procesją rezurekcyjną pieśń „Wesoły nam dzień dziś nastał”, rozległ się w kościele szloch… Dopiero po chwili Duch Święty mnie natchnął i zaintonowałem „Otrzyjcie już łzy płaczący”, a wtedy przewodniczący kołchozu (pan Michaśka, do dziś go pamiętam!) krzyknął „paszli”, i procesja ruszyła poza kościół, podejmując śpiew. Była to moja najbardziej wzruszająca Wielkanoc. Zmartwychwstanie Chrystusa świętowane przy zmartwychwstaniu Kościoła, który wyszedł z katakumb komunistycznego zniewolenia…
Każde święta kojarzą się z domem rodzinnym, z obecnością bliskich. Ma ojciec takie wspomnienia Wielkanocy z dzieciństwa?
W mojej parafii w Piotrkowicach, gdy byłem chłopcem, na rezurekcję, by niejako przywołać to, że podczas Zmartwychwstania Jezusa zatrzęsła się ziemia, „strzelaliśmy” w czasie procesji z karbitu. Trzeba było do tego pewnych umiejętności. Do takiej puszki po emalii wkładało się odrobinę mokrego karbitu, podpalając go i przykrywając denko, które po chwili odpadało z hukiem przypominającym strzał z karabinu. Niektóre te „strzały” były naprawdę głośne. Oddawaliśmy je ukryci za murem otaczającym plac kościelny, gdy nadchodziła procesja. Czyniliśmy to z Michałem Błaszczykiem i Józkiem Pałygą, kolegami z dzieciństwa, z którymi do dziś mam dobry kontakt. Jednego roku po pierwszym „strzale”, kobiety niosące figurę świętego Franciszka, tak się przestraszyły, że ją upuściły. Na szczęście, nic się nie uszkodziło. A radości było co niemiara… Nawet proboszcz, śp. ksiądz Tadeusz Jarmundowicz, pochwalił nas za wprowadzenie tej „atmosfery paschalnego poranka”
- jak powiedział.
Porozmawiajmy o wielkanocnych potrawach. Numerem jeden jest żurek?
Oczywiście, najważniejszy jest żurek z jajkiem i białą kiełbasą, ale przed nim dzielimy się poświęconym jajkiem i składamy życzenia, jako współbracia w Karmelu. A ponieważ pochodzimy z całej Polski, to nie brak też różnych smakołyków regionalnych. Jest mazurek, jest babka piaskowa, są góralskie oscypki. Przyjaciele z Włoch zawsze „podrzucają” mi parmezan prosciutto di parma, czy „colombę”, typowo paschalną włoską babkę z bakaliami. A i butelki dobrego wina chianti też nie zabraknie…
Teraz w zakonie pewnie nie obchodzicie lanego poniedziałku, ale jako młody chłopak ojciec pielęgnował ten zwyczaj.
Jak najbardziej! Nie zapomnę, jak raz napadliśmy na dom koleżanki. Opróżniliśmy nie tylko wszystkie „sikawki”, butelki, ale i wiadro. Mama tej koleżanki, niewiele myśląc, wylała na jednego kolegę, najbardziej brojącego, cały garnek mleka, które było przygotowane na świąteczne kakao. Do dziś pamiętam, jak to mleko spływało mu z głowy po twarzy... Było wiele radości, nikt się nie obrażał. Szkoda, że dziś troszkę od tego odeszliśmy. Ale w klasztorze trzeba i dziś niekiedy zmieniać przemoczony habit, gdy bracia klerycy lub ministranci przekroczą miarę…
Czego z okazji Wielkanocy życzyłby ojciec naszym czytelnikom?
Pascha to przede wszystkim przejście, zgodnie z etymologią tego hebrajskiego słowa „pesah”. Dla Żydów było to przejście przez Morze Czerwone, dla Pana Jezusa było to przejście od męki i śmierci krzyżowej do zmartwychwstania. Dla nas, chrześcijan, Pascha jest przejściem od życia w grzechu do życia w łasce, co wyraża spowiedź wielkanocna. Dlatego też chciałbym życzyć Redakcji i Czytelnikom „Echa dnia”, aby dokonało się w każdym z nas owo przejście: przejście już nie tylko to nadprzyrodzone, od wielkopiątkowej tragedii na krzyżu do radosnego wielkanocnego poranka i śpiewu Alleluja. Ale też tak po ludzku, przejście od smutku do radości, od pesymizmu do optymizmu, od rozpaczy do nadziei, przejście do lepszego, szczęśliwszego jutra. Niech smakuje świąteczna poświęcona szynka, twórcze niech będą rozmowy podczas świątecznych odwiedzin, a śmigus-dyngus obfity, jak to dawniej bywało. Wesołego Alleluja w hojnych darach Zmartwychwstałego Jezusa!