Wczasach PRL-u krążył dowcip: - Dlaczego w sklepach brakuje papieru toaletowego? - Bo jest w pasztetówce...
Dla łodzian przed „czterdziestką” ten dowcip wyda się mało śmieszny. Podobnie jak następny z tej beczki:
- Jaka jest różnica między papierem toaletowym a piłą motorową?
- Nie ma żadnej - jednym i drugim można się pokaleczyć...
Natomiast łodzianie w starszym wieku pamiętają czasy, gdy na szorstki lub rozłażący się w rękach siermiężny papier toaletowy (lepszy był tylko w dolarowych sklepach) dosłownie trzeba było polować, a babcie klozetowe wydzielały klientom z „dużą potrzebą” nadziane na drut pokawałkowane gazety. Brakowało też jednorazowych chusteczek, ręczników, mydła, nie mówiąc już o czymś takim jak papier nawilżany. A ponieważ do końca lat 80. Polska była najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym, żarty, jak wyżej, leciały jak z rękawa.
Siedem na cały rok
Biznesmen Wiesław Lewandowski, właściciel łódzkiej firmy produkującej papiery higieniczne, pamięta widok ludzi defilujących z rolkami nanizanymi na szpagat.
- Każdy, kto najpierw wypatrzył sklep, do którego „rzucili” produkt, a potem wystał go w kolejce, uważał się za szczęśliwca - wspomina.
Kryzys toaletowy panował u nas tak długo, jak miniony „ustrój sprawiedliwości społecznej”. Jego skalę opisał w 1957 roku Piotr Lipiński, autor filmu dokumentalnego „Siedem rolek pożądania”. Tyle bowiem papieru toaletowego przypadało na obywatela rocznie, co w przeliczeniu na długość dawało 70 cm dziennie.
Żeby stać się szczęśliwym posiadaczem szorstkiego jak papier ścierny, brudnoszarego papieru, trzeba było zanieść do punktu skupu makulaturę w proporcji - kilogram za rolkę.
- Pamiętam, jak mój tata skrzętnie składał na kupkę stare pisma, broszury, opakowania z tektury i co się tylko dało, żeby uzbierać na girlandę z dziesięciu rolek - wspomina pani Adela, spotkana w drogerii przy ul. Kilińskiego.
Dlaczego aż do 1989 roku w Polsce rolki były przedmiotem pożądania i służyły za prezenty i łapówki?
- Wtedy życie było szare, jak papier toaletowy i długie jak kolejki po niego, a do kibelka trzeba było chodzić z dwiema gazetami - starą do podtarcia i nową do poczytania - ironizuje Stefan Gromadzki, z ośmiorolkowym pakietem papieru toaletowego Bunny Soft pod pachą.
Miękki, barwny, pachnący
Obecnie w drogeriach i hipermarketach można przebierać i wybierać w rolkach jedno i wielowarstwowych, o różnej szerokości i długości. Jest kolorowy, śnieżnobiały, zdobny w barwne ciapki, gwiazdki, miśki, pajacyki, pieski, kotki itp.
Pojawiał się także papier „do oglądania i czytania”. Jego producenci poszli na całość i zaproponowali papier z satyrycznymi wizerunkami liderów rządu i partii. Jednym z bohaterów takiej serii był rzecznik rządu Jerzy Urban, co jedna z gazet ograła informacją z tytułem: „Podetrzeć się Urbanem”.
Łodzian od stóp do głów okręcają zrolowanym papierem głównie zagraniczne koncerny papiernicze. Dzielnie przeciwstawiają się tej inwazji na nasze toalety producenci krajowi.
Kawałek tego tortu wywalczył Bunny Soft - króliczek z logo łódzkiej firmy Wiesława Lewandowskiego, której w marcu stuknie 25 lat.
Ile na pupę?
Papieru jest na rynku zatrzęsienie, lecz nadal zużywamy go znacznie mniej niż średnia europejska wynosząca 10 kg rocznie na osobę. Choć z 2,5 kilogramami na pupę daleko nam jeszcze do Szwedów, to w większości naszych kibelków zrobiło się na tyle czysto i pachnąco, że aż miło w nich posiedzieć. Jak w dowcipie, zamieszczonym w książeczce „WC Book” z rysunkami Andrzeja Czeczota:
- Czy jest szanowny pan dyrektor? - pyta interesant.
- Nie ma - odpowiada sekretarka.
- A kiedy wróci?
- Chyba zaraz, bo nie wziął nic do czytania...