Jak przeżyć święta i nie oszaleć
O perfekcyjne święta walczyliśmy od dwóch miesięcy. Głównie w galeriach handlowych. Jak zawsze kłóciliśmy się też, u kogo Wigilia. Ale dziś będzie fajnie.
Jak przeżyć święta?
Zaczęło się... nawet późno się zaczęło w tym roku. Dwa tygodnie po Wszystkich Świętych. Jak by tak policzyć, do Bożego Narodzenia było wtedy najwyżej 40 dni. A tyle do zrobienia.
Sygnał do startu jak zawsze dała pierwsza choinka w lokalnym centrum handlowym. Panie z obsługi dekorowały chojak z poświęceniem godnym dużej sprawy. Co tu się dziwić. Od pieńka z igłami zawsze wiele zależało, przynajmniej w takich miejscach jak to. Przecież nie każdy myśli o prezentach 15 listopada. Ale jak zapachniało, to od razu się zaczęło zbierać na zakupy. Czy oni przypadkiem nie dodali do choinki sztucznego aromatu (zgodnego z naturalnym)? Gwoli ścisłości trzeba zauważyć, że kolędę lokalne centrum handlowe zaczęło puszczać dopiero w grudniu.
W tym roku na zakupach ciężko było się opamiętać. Nie chodzi nawet o choinkę z jej choinkowymi feromonami ani kolędę prosprzedażową. Chodzi o to, że zima w sklepach skończyła się na przełomie listopada i grudnia... A wiadomo, że jak zima się kończy, to można trafić superokazję. Posezonową, oczywiście. Zresztą sklepy nie czekały biernie na swoich Mikołajów. Salon jubilerski, dla przykładu, postanowił obdarować swoich klientów kwotą 100 złotych. W postaci upustu, co oznaczało, że wpierw klient powinien obdarować swój salon kwotą 500 zł. Inni nie wyrażali swoich uczuć w kwotach, lecz procentach. 20 procent, 30 procent. Magii procentów trudno było nie ulec. Nic tak nie cieszy, jak prezent z obciętym procentem, zwłaszcza jak się jest Mikołajem.
Na pierwsze rodzinne polowanie na prezenty udaliśmy się w połowie listopada. Żeby tłumów nie było. Ale tłumy to u nas akurat są zawsze. Zawsze wszyscy wpadną na ten sam pomysł w tym samym czasie.
Mimo to pierwsze zakupy przebiegły sprawnie. Trach, trach i po prezencie. Był to doskonały prognostyk w perspektywie kilku następnych, kryzysowych tygodni. Gdyby tak całą rodzinę obskoczyć z prezentami do końca listopada, góra do Barbórki - święta w tym roku mogłyby wyglądać inaczej. Choć raz spokojnie. Plan był aktualny tak długo, aż się zdezaktualizował wskutek braku postępów.
Przez chwilę wydawało się, że tłumów, stresu i pośpiechu unikniemy za pomocą internetu. Ale w sieci też łatwo nie jest. Nad wyborem siedzieliśmy dobry tydzień, od czasu do czasu trzaskając laptopem. Czerwony czy beżowy ten prezent. Czerwony. Nie beżowy. A skąd wiadomo, czy on na pewno jest beżowy. Może tylko tak go namalowali w tym całym internecie. A to w ogóle plastik jest czy metal?
Kupiliśmy prezent beżowy i dobrze zrobiliśmy. Ale to był przypadek. Na zdjęciu nic nie było widać. Już lepsze kolejki w sklepach.
W połowie grudnia domowe napięcie zaczęło narastać, a to w związku z zauważalnymi luzami w świątecznym portfelu. Trzeba było zacząć liczyć. A może coś za bony z zakładu pracy kupić? Trochę nie wypada. Niby nikt się nie dowie, ale niesmak zostaje. Może coś zrobić własnoręcznie? Też głupi pomysł. Własnoręcznie to laurki w przedszkolu rysowaliśmy. Kto chciałby laurkę pod choinkę.
W międzyczasie pojawił się staropolski problem. U mnie czy u ciebie? Z czyją rodziną spędzimy ten jedyny w swoim rodzaju dzień, czyli Wigilię. Dlaczego ja u ciebie? Liczę, że ty u mnie. Wszyscy w domu tak liczą. W twoim też? Do ciebie możemy pójść w pierwszy dzień świąt. W pierwszy to nie chcesz? Ale pierwszy dzień świąt też jest ważny. W sumie ważniejszy niż Wigilia. Wigilia to przecież nie święta, tak właściwie.
Problemu Wigilii nie rozwiązują ciche dni, nie rozwiązują stłuczone talerze, problem musi się rozwiązać sam. Czyli jak zawsze, ty u siebie, ja u siebie. Do nas zaprosimy gości w drugi dzień świąt. Kiedy w telewizji mówią sakramentalne "święta, święta i po świętach".
Tak czy siak, do uroczystości trzeba się przygotować odpowiednio wcześniej. Zwłaszcza że w święta markety zamknięte - kto to wymyślił? Z tym, że - przypomnijmy - dwa tygodnie temu stanęliśmy przed problemem pustego portfela. Stanęło na świątecznym kredycie. W tym akurat zakresie świat polskiej bankowości nie zawodzi nigdy. Spłaci się w przyszłym roku. Problem tylko, z czyjego konta. O to pokłócimy się po świętach.
A! I jeszcze choinka. Rok temu popruła tapicerkę w aucie. Trzeba było wieźć w środku, jeszcze przez okno wystawała. Bagażnik? Nie mieszkamy w Ameryce, nie na nasze bagażniki te święta.
Wigilia. W domach i na ulicach trwa gorączkowa walka o dopięcie wszystkich spraw przed pierwszą gwiazdką. Do zrobienia są: bigos, pierogi, śledzie w oleju. Dlaczego wczoraj nie było na to czasu? I czemu wciąż ten telefon dzwoni. Nie można życzeń esemesem przysłać? XXI wiek mamy. A teraz mąki zabrakło. Kurs do marketu. W markecie żniwa stulecia. Można się połamać opłatkiem z sąsiadami. Pół bloku kupuje mąkę, pół szuka prezentu dla tych mniej lubianych w rodzinie.
Rok temu była awantura o karpia. Kto go ma stuknąć. W tym roku, co za szczęście, karp market opuścił w siatce, już całkiem martwy.
I znowu telefon brzęczy. A nie, to dzwonek do drzwi. Ciocie wpadły wcześniej. Pomogą przy bigosie. No jak pomogą, kiedy kuchnia ma dwa metry wszerz. Nie zmieszczą się. Niech idą pooglądać telewizor. I co, że nic nie ma. To niech się przejdą. Naprawdę to nie jest dobry czas na dyskusje. Bigos się przypala. Ciocie na spacer nie idą. Muszą pogadać o tej rodzinnej sprawie, tej nieprzyjemnej. Pora zła, ale kiedyś trzeba. No i po bigosie, dziękuję wam wszystkim bardzo.
Gwiazdkę widać. Zaraz siadamy do stołu. Znowu będzie fajnie.