Euro 2016. Wyszkolony i odrzucony przez Bordeaux, musiał ciągle udowadniać, że może zostać wielkim piłkarzem. Dzisiaj jest jednym z liderów reprezentacji, a do Francji, która go ukształtowała, przyjechał na Euro jak do siebie.
Był początek marca 2013 roku. Do Reims, legendarnego klubu z Szampanii, który w latach 50. walczył jak równy z równym z Realem Madryt w pierwotnej wersji Ligi Mistrzów, przyjechał wielki Paris Saint Germain. Naszpikowany gwiazdami i napędzany katarskimi milionami euro. Z Ibrahimoviciem, Thiago Silvą, Matuidim.
Reims było na przeciwległym biegunie. Mimo bogatej przeszłości, wracało dopiero do elity. Grzegorz Krychowiak już wcześniej grał w tym klubie, wypożyczony z Bordeaux, ale w powszechnej świadomości kibica jeszcze nie istniał. Tamten dwuletni epizod dotyczył w końcu II ligi, dopiero teraz, od początku sezonu 2012-2013 Polak miał pierwszy raz okazję, aby poczuć smak Ligue1, francuskiej ekstraklasy.
Pewny siebie, a jednocześnie niezwykle pracowity i wyznaczający sobie kolejne cele.
I stało się coś, czego nikt nie przewidywał. Kopciuszek, który w poprzednich osiemnastu meczach wygrał zaledwie raz; który na dodatek przez pół godziny musiał radzić sobie w „dziesiątkę”, nie tylko przeciwstawił się milionerom z Paryża, ale nieoczekiwanie wbił im nóż w plecy. A mówiąc bardziej precyzyjnie, po jednym z rzutów rożnych Krychowiak uwolnił się spod opieki Brazylijczyka Alexa i zaskoczył bramkarza PSG. Mimo przenikliwego zimna (0 stopni Celsjusza), stadion eksplodował, a Polak stał się bohaterem. Wreszcie na czołówkach gazet!
Walczył o to od lat. Tak naprawdę od czasu, gdy odrzuciło go Bordeaux, bo był za młody i zdaniem trenera nie wytrzymał konkurencji z bardziej doświadczonymi zawodnikami. Ale po meczu z PSG życie napisało jeszcze jeden nieoczekiwany scenariusz. To wówczas, po porażce z Reims, trener paryżan Carlo Ancelotti podjął decyzję, że opuści Francję i przeniesie się do Madrytu. Krychowiak został zapamiętany przez kibiców jako piłkarz, który zwolnił jednego z najlepszych trenerów na świecie. Nieźle jak na zawodnika, który dopiero wchodził do wielkiego futbolu.
Tamten mecz otworzył mu drzwi. Pokazał, że jest w stanie rywalizować z najlepszymi jak równy z równym (w to Krychowiak akurat nigdy nie wątpił), ale również - że potrafi mieć do siebie dystans, umiejętnie „sprzedając się” w mediach. Gdy dziennikarze przypomnieli mu sytuację, w której ostro ściął się na boisku ze Zlatanem Ibrahimoviciem, największym gwiazdorem paryżan, Polak ze stoickim spokojem odpowiedział: „Nie przypominam sobie takiego spięcia”, po czym dodał z przymrużeniem oka: - Ale Zlatan na pewno powinien to pamiętać.
Cały Krychowiak. Pewny siebie, błyskotliwy, a jednocześnie niezwykle pracowity i wyznaczający sobie kolejne cele. Miesiąc po meczu z PSG jeszcze raz zdecydował o zwycięstwie swojej drużyny nad innym faworytem ligi, klubem Olympique Lyon. Tym razem zachował zimną krew, pewnie wykonując jedenastkę.
Gdy potem wracał do tych zwycięstw, też nie brakowało mu bon motów. „Jeśli potrafimy wygrywać z takimi zespołami, znaczy że mamy drużynę na Ligę Mistrzów”.
To był kluczowy miesiąc w karierze młodego zawodnika z Mrzeżyna, jeszcze na długo przed tym, jak zdobywał z Sevillą Puchar UEFA dwa razy z rzędu. Krychowiak stał się liderem Reims, symbolem odbudowy tej drużyny. Po latach walki o swoje i trudnych wyborów, które prowadziły go przez II ligę, wreszcie odnalazł dobrą dla siebie przystań. Pewnie już przeczuwał, że kiedyś wypłynie z niej na szeroką wodę, ale nie przypuszczał, że po latach spędzonych we Francji będą biły się o niego czołowe kluby europejskie. Gdy jako 16-latek przyjeżdżał do Bordeaux niewiele na to wskazywało.
Krychowiak jak wino
Gdyby nie spotkanie młodzieżówek do lat 16, w 2006 roku w Strasburgu, pewnie losy Krychowiaka potoczyłyby się inaczej. To wtedy pokazał się pierwszy raz za granicą z dobrej strony, a jego ówczesny menedżer Andrzej Szarmach polecił go w Bordeaux.
- Od początku uderzyła mnie jego dojrzałość. Na boisku, ale nie tylko - mówi nam Patrick Battiston, mistrz Europy z 1984 roku ze złotej drużyny Platiniego, trener Krychowiaka w rezerwach klubu z Żyrondy. - Był niezwykle zdeterminowany. Z czasem ta umiejętność jeszcze bardziej się uwidoczniła, ale już w drużynie młodzieżowej Bordeaux widać było, że to solidny zawodnik, że można na niego liczyć.
Battiston ma ciągle przed oczami pierwszy mecz Krychowiaka w rezerwach nowego klubu. - Miał niecałe 17 lat, graliśmy w Anglet. Trochę się nawet dziwiłem, że na tak młodego zawodnika presja nie wywarła praktycznie żadnego wpływu. Walczył ze starszymi jak równy z równym. Na początku często próbowaliśmy go na boku obrony. Myślę, że gdyby trzeba było, mógłby sprawdzić się także na środku defensywy. Był tak wszechstronny - uważa były mistrz Europy. A jednak Krychowiak nie przebił się do pierwszej drużyny Bordeaux. Ówczesny trener Francis Gillot nie dał mu wielu szans, bo trudno za takie uznać dwa występy w pierwszej lidze. - Jeden mecz i trzy minuty - prostuje polski zawodnik. - Jedyny raz kiedy wyszedłem w pierwszym składzie, zagrałem na prawej obronie…
Gillot się broni. - Skończmy z mówieniem o tym, że w klubach pracują trenerzy, którzy są idiotami i nie potrafią zobaczyć potencjału zawodnika. Piłkarz, który ma 18 lat nie prezentuje jeszcze takiej jakości jak piłkarz 24-letni. Poza tym, Grzegorza zagrywał niemal wszystkie piłki do tyłu, nie podejmował żadnego ryzyka.
Dzisiaj w Bordeaux można jednak wyczuć rozczarowanie, że zawodnik światowej klasy był na wyciągnięcie ręki, zdobył tam solidne wykształcenie, nie tylko piłkarskie, a skorzystał ktoś inny. - Szkoda, że tak się stało, ale jego drogi z klubem rozeszły się z różnych powodów - była duża konkurencja, a Grzegorz nie chciał czekać na swoją szansę, nie mając gwarancji, że trener I drużyny na niego postawi. Wybrał to, co wtedy było dla niego najlepsze.
Czyli najpierw Reims, żeby wreszcie grać regularnie, choćby w II lidze, a potem Nantes u polskiego prezesa Waldemara Kity - żeby ugruntować swoją pozycję solidnego defensywnego pomocnika.
Gdy w listopadzie 2009 roku ważyły się losy jego pierwszego wypożyczenia do Reims, trafiliśmy akurat na lotnisku w Paryżu na Andrzeja Szarmacha. To on zasugerował Krychowiakowi, że lepiej zmienić otoczenie. - Nigdy się nie poddałem. Po Bordeaux mogłem opuścić Francję, ale mój menedżer poradził mi, żeby jednak zostać. Nie mam żalu do swojego byłego klubu. Dużo się tam nauczyłem, choć oczywiście chciałbym grać zdecydowanie więcej - mówił wówczas polski zawodnik we francuskiej prasie.
Wbrew pozorom, mimo niepowodzenia na boisku, po latach spędzonych w Żyrondzie zostało mu całkiem sporo. Zamiłowanie do francuskiego stylu życia, a szczególnie do mody (dzisiaj mówi, że w Paryżu czuje się jak u siebie i potrafi lecieć tam na jeden dzień nawet między zgrupowaniami przed Euro), chęć do nauki (zdał tam maturę, a potem zapisał się na studia z zarządzania organizacjami sportowymi), wreszcie poznał kobietę swojego życia, Celię Jaunat, z którą mieszka teraz w Andaluzji.
Przystań w Nantes u prezesa Kity
Zanim Krychowiak po raz drugi zacumował w Reims, na drodze do wielkiej kariery miał jeszcze jeden przystanek - Nantes. To był znowu dobry wybór. Klub Waldemara Kity, walczący o powrót do ekstraklasy potrzebował takich zawodników jak Grzegorz. - Zachowywał się bardzo profesjonalnie i przede wszystkim wykorzystał swoją szansę. Szkoda, że nie został dłużej, ale doskonale go rozumiem, chciał grać w pierwszej lidze, a my wtedy jeszcze nie awansowaliśmy - mówi Kita.
W Nantes Krychowiak znalazł szybko wspólny język z Franckiem Kitą, synem prezesa, dzisiaj osobą numer dwa w klubie. - To mu pewnie też pomogło - przyznaje prezes.
Czuł się coraz pewniej, co od razu było widać na boisku. We wszystkich spotkaniach, w których wystąpił (ponad dwadzieścia) wychodził w pierwszym składzie, tylko raz trener zmienił go w trakcie meczu. Innymi słowy, zrobił kolejny krok do przodu.
To był przedsmak tego, co miało go czekać na kjeszcze wyższym poziomie, za drugim podejściem w Reims.
Patrząc na dzisiejszą grę Polaka na Euro, aż trudno sobie wyobrazić, że dokładnie cztery lata temu, w środku poprzednich mistrzostw Europy dopiero podpisywał kontrakt z klubem z Szampanii. Za 600 tys. euro. Okres związany z Bordeaux definitywnie się kończył, a zaczynała zupełnie nowa przygoda. O tym, jak ważnym zawodnikiem stał się w nowym otoczeniu świadczą co najmniej dwa fakty. W pierwszym sezonie po powrocie do elity Reims nie wygrało ani jednego meczu bez Krychowiaka w składzie. Potem, po odejściu Polaka w 2014 roku, legendarny klub zaczął staczać się coraz niżej, aż w końcu w tym sezonie przegrał walkę o utrzymanie w Ligue1.
Czy z Krychowiakiem scenariusz byłby inny? Pewnie tak, choć on jest już dzisiaj na innej planecie. Wychowany i ukształtowany przez Francję, wrócił na Euro w roli gwiazdy europejskiego formatu. O początkach nigdy nie zapomniał, ale jeszcze bardziej niż kiedykolwiek jest wierny swoim zasadom: „Jeśli chcesz osiągnąć sukces, wybieraj zawsze najlepsze rozwiązania dla siebie”.
Cały Krychowiak. Teraz ma znakomitą okazję, żeby w swoim drugim kraju spełnić marzenia. Z reprezentacją.