Jak opatrzeć emocjonalne siniaki z dzieciństwa? Czy każdemu potrzebna jest terapia po dzieciństwie?
- Wchodzimy w rodzicielstwo z takim wyposażeniem, jakie przekazano nam samym w dzieciństwie - i albo na tym poziomie zostaniemy, albo podejmiemy próbę zmiany. To my możemy przerwać międzypokoleniowo przekazywaną traumę – mówi Jolanta Liczkowska-Czakyrowa, psychoterapeutka psychoanalityczna.
Czy potrzebujemy terapii po dzieciństwie?
Terapia to proces, w którym pacjent chce zrozumieć co i dlaczego się z nim dzieje, gdy dzieje się - jego zdaniem - nie tak. Przychodzi po pomoc do psychoterapeuty, kiedy znalazł się w kryzysie: znów rozpadł się jego związek, znowu nie utrzymał dłużej pracy, kolejny raz wszedł w relację, w której czujemy się przez kogoś do czegoś używanym, traktowany przedmiotowo. Przychodzi, kiedy jest gotowy otworzyć się na wnioski, do których dojdziemy w procesie terapii i chce coś w swoim życiu zmienić. Weźmie z terapii, ile może i ile chce. Terapia nie jest po to, by szukać winnego swoich życiowych kryzysów choćby w rodzicach. Na przeszłość, na to, czego doświadczaliśmy w dzieciństwie, nie mamy już żadnego wpływu. To na co mamy wpływ to nasza teraźniejszość i przyszłość.
Można dać swoim dzieciom szczęśliwe dzieciństwo, jeśli samemu się go nie miało?
Dorośli ludzie, którzy nie uświadamiają sobie przeżytych traum czy zamrożonych w dzieciństwie trudnych emocji (a one wpływają na ich dorosłe życie), a w związku z tym nie podejmują pracy nad nimi, z dużym prawdopodobieństwem odtworzą to, co działo się w ich dzieciństwie w kolejnym pokoleniu. Jeśli doświadczyli braku: miłości, zrozumienia, akceptacji, empatii, braku emocjonalnej obecności rodziców to trudno, żeby mogli dać to komuś innemu. Skąd mieliby to wziąć?
Świadomość tego pomoże ustrzec dorosłych przed powielaniem w procesie wychowania swoich dzieci znanego z dzieciństwa schematu. Im samym pozwoli zrozumieć swoją matkę, ojca. Właśnie tak: zrozumieć, może wybaczyć, przy czym zrozumieć nie oznacza usprawiedliwiać. Zrozumieć, dlaczego matka, która sama nie zaznała czułości jako dziecko, nie umiała okazać jej swoim dzieciom; dlaczego ojciec, którego tata był nieobecny, sam będzie miał trudności w budowaniu relacji z dziećmi. Wchodzimy w rodzicielstwo z takim wyposażeniem, jakie przekazano nam samym w dzieciństwie - i albo na tym poziomie zostaniemy, bo zaprzeczamy faktom, wypieramy je albo zrozumiemy, co było nie tak, zaakceptujemy to jako coś, co się wydarzyło, a na co nie mieliśmy wpływu i podejmiemy próbę zmiany. To my możemy przerwać międzypokoleniowo przekazywaną traumę czy różnego rodzaju niedostatki. Niemal zawsze, gdy rodzice zauważają, że z ich dzieckiem dzieje się coś, co ich niepokoi i decydują się na terapię, okazuje się, że terapia przydałaby się i rodzicom lub chociaż jednemu z nich. Najtrudniejsza dla rodziców jest konieczność konfrontacji z faktem, że to oni kształtują w znacznej mierze dziecko, ich zachowania, postawa decydują o tym, co dzieje się z dzieckiem. Uznanie swojego wpływu (nie winy, wpływu) jest zwykle trudne, ale to pierwszy krok do tego, by pomóc dziecku. Gdy terapia zaczyna przynosić rezultaty, dziecko się zmienia i np. nabiera pewności siebie, staje się asertywne, bo wie już, że ma prawo odmówić wykonania polecenia, ma prawo zadać pytanie, potrafi nazwać co jest przemocą i wie, że nikt nie ma może jej stosować wobec niego. Rodzice, którzy nie uświadomili sobie swojego wpływu i nie podjęli terapii równolegle, nierzadko nie umieją przyjąć zmiany w dziecku. Ono przychodzi do rodziny z nowymi kompetencjami, nowymi przemyśleniami, a okazuje się, że w rodzinie dla tych zmian nie ma miejsca. Rodzice często widzą terapeutę jako kogoś, kto ma złamać ich dziecko, by wpasowało się w ich wizję, by uczynić dziecko np. posłusznym, a nie jako kogoś, kto ma pomóc odnaleźć dziecku siebie i stać się takim, jakim jest naprawdę. Często w tym momencie niegotowi na zmiany rodzice po prostu przerywają terapię dziecka...
Czy jesteśmy w stanie uchronić dzieci przed traumami w dzieciństwie tak jak usiłujemy chronić je przed siniakami?
Każdy rodzic w końcu dochodzi do wniosku, że siniaki być muszą. Także tych psychicznych zranień, zwichnięć czy nawet złamań uniknąć się nie da. Tym zresztą wypełnione jest życie - trudnymi emocjami, nieprzewidzianymi wydarzeniami, niepowodzeniami, upadkami. Nie chodzi o to, by ich unikać, nadmiernie chronić dzieci przed nimi. Chodzi o to, by nauczyć dziecko przyjmować te doświadczenia. Być przy nim, koić trudne emocje, przyjąć jego wściekłość, frustrację, rozczarowanie, smutek, poczucie niesprawiedliwości, przyjąć płacz, obrażanie się. Dać mu przestrzeń, w której będzie mogło bezpiecznie okazać emocje. Czasem rodzice przychodzą i mówią: „a moje dziecko nie radzi sobie z emocjami: krzyczy, złości się, płacze, rzuca przedmiotami". Zabawne sformułowanie zwłaszcza w odniesieniu do dziecka, które ma święte prawo do „nieradzenia sobie z emocjami". To dorośli powinni pokazać dziecku, jak może rozładowywać napięcia. Pokazać, jak radzić sobie z emocjami, pokazać, że akceptują jego emocje. Zaopiekować się jego „siniakiem uczuciowym”, by się zagoił.
Przed traumami, które fundują rodzice, dzieci nie ma kto chronić.
Jedną z pierwszych trudnych sytuacji w życiu rodziców i dziecka jest moment, kiedy mama czy tata wracają do pracy po czasie spędzonym z maluchem. Powiedzmy, że dzieje się to między szóstym a ósmym miesiącem życia dziecka. To moment, kiedy silnie do głosu dochodzą lęki separacyjne. Sami rodzice kiepsko sobie radzą z tymi sytuacjami: są tacy, którzy uciekają z domu, chowają się przed dzieckiem, gdy przychodzi babcia czy niania i wychodzą niepostrzeżenie. To okrutne. Są tacy, którzy zaprzeczają emocjom dziecka: żegnają się, mówiąc: „nie histeryzuj, nic się nie dzieje, przecież musze wyjść do pracy!". Dziecka nie obchodzi to, co musi rodzic: iść do pracy czy gdziekolwiek indziej. Rodzic, który jest tak ważny, znika i to jest powodem rozpaczy malucha. Kiedy dziecko zostaje samo z tym swoim nieukojonym smutkiem, z wściekłością, bo zadziało się coś, czego nie rozumie, po naszym powrocie nie przywita nas z otwartymi ramionami, jakbyśmy pewnie chcieli. Przywita nas z tym lękiem, gniewem, z tym płaczem, z tą złością. To żadna histeria, żaden foch, to krzyk: „mamo, czemu mnie zostawiłaś?!".
I choć z czasem dziecko się przyzwyczai, że mama czy tata znikają, ale po jakimś czasie wracają, oswoi się z sytuacją, jego ciało może zapamiętać te emocje: ten lęk, niepewność, poczucie opuszczenia. Podobnie z każdą inną traumatyczną sytuacją: albo ją z dzieckiem przepracujemy, albo ona w nim zostanie. Najgorsze, co rodzice mogą zrobić, to zaprzeczanie emocjom dziecka, udawanie, że jego życie psychiczne nie istnieje.
W życiu dziecka jeszcze nie raz dojedzie do sytuacji, która musi się wydarzyć, choć ono tego nie chce. Mama musi iść do pracy, nie ma innej możliwości. Negowanie uczuć dziecka jest wprowadzeniem go w sytuację pomieszania – ono wie, że mama je opuszcza, że bycie bez mamy jest trudne, że budzi złość, lęk i ze wszystkich sił pragnienie, żeby jej nie puścić. Mama z kolei wie, że nie ma wyjścia, że to rozwojowe dla niej i dla dziecka, żeby każde z nich mogło zająć się swoimi sprawami. Ona pracą, dziecko rozwijaniem swojej samodzielności. Ale te procesy rozstawania są trudne i ważne jest nauczyć się z nimi obchodzić. Dziecko czasami naprawdę tylko potrzebuje kogoś kto przy nim będzie obecny, kiedy ono cierpi. Jak wtedy, kiedy maluch ma zapalenie ucha, matka nie może zrobić nic innego, jak podać mu leki i być przy nim w tym bólu. Po prostu. Tak samo tutaj: bądźmy przy dziecku w jego lęku, bólu, zaopiekujmy się jego uczuciami. Od tego zależy to, czy i jak wpłyną na niego te doświadczenia w przyszłości.
A gdy rodzice krzywdzą intencjonalnie, stosują przemoc?
Wtedy także zaprzeczają traumie dziecka, udają, że nic złego się nie dzieje, uznają przemoc za normę. W gabinecie, kiedy nazywam przemocą lub nadużyciem władzy rodzicielskiej konkretne zachowania dorosłych względem dzieci, o których opowiadają mi właśnie rodzice, ci często się oburzają: „ale jak to, przecież nie uderzyłem, postawiłem tylko gówniarza do kąta!". Chcę to jasno powiedzieć: przemocą jest każda sytuacja, w której ten, który dysponuje przewagą, wykorzystuje ją przeciw temu, kto jest słabszy. Nie ulega wątpliwości, że rodzice mają przewagę fizyczną i psychiczną nad dzieckiem. Jeśli swojej siły używają dla ochrony i nauki dziecka to w porządku, ale jeśli do władzy, do dominacji to jest przemoc. Gdy dziecko ma problemy w szkole, zamiast zapytać: „jak ci pomóc, w czym, dlaczego nagle opuściłeś się w nauce?, rodzic szantażuje je mówiąc: „ja ci wszystko dajęm a ty się nie uczysz! Nie wyjdziesz z kolegami, dopóki nie poprawisz klasówki". To opuszczenie dlatego, że trudności w nauce to objaw, to komunikat. Wtedy gdy upokarzamy, umniejszamy wartość dziecka, porównujemy z innymi, szydzimy, wyśmiewamy jesteśmy przemocowi... Nadużyciem władzy rodzicielskiej jest też ograniczanie niezależności i wolności dziecka, czyli nadopiekuńczość. Dziecko rodzimy nie dla siebie, a dla świata. Każdy krok rozwojowy to jego krok w stronę niezależności. Dla niektórych rodziców bywa to trudne i hamują to swoim wyręczaniem.
Kto wyrasta z dzieci, które są szantażowane przez rodziców, które słyszą groźby, których emocjom się zaprzecza?
Szantażowane, upokarzane dzieci mają niskie poczucie swojej wartości, również jako dorośli ludzie. Jako dorośli doświadczają wiele lęków, w wielu sytuacjach są jak zależne dzieci. Spotykam dorosłych, którym przez myśl nie przechodzi, że mają wybór, że sami decydują, czy coś zrobią, czy nie, że mogą odmówić wyświadczenia komuś przysługi, tylko dlatego, że im to nie na rękę. Spotykam dorosłych, którzy nie wyobrażają sobie podjęcia negocjacji z szefem, który poleca wykonanie zadań, niemożliwych do zrealizowania w zapisanym w umowie czasie pracy, bo umowę o pracę traktują jak rozkaz rodzicielski - wykonać teraz, w tej chwili (tyle razy słyszeli: „nie będziesz mi, szczylu, dyktował, kiedy sprzątniesz pokój, masz sprzątnąć teraz i to na błysk!") i bez dyskusji. Dorosłych, którzy nie umieją stawiać granic, ocenić, co jest nadużyciem, bo kiedyś byli dziećmi, których granic nie szanowano. Dorosłych, którzy nie potrafią korzystać ze swojego potencjału nie tylko po to, żeby się rozwijać, ale chociażby po to, żeby się chronić.
Co, jeśli tych trudnych, nieukojonych emocji z dzieciństwa się nie pozbyliśmy, jeśli je zamroziliśmy?
Kiedy dziecko doświadczało przemocy, manipulacji czy nadużyć, musiało wypracować sobie jakieś mechanizmy obronne, np. zaprzeczenie, odcięcie się od swoich uczuć. Stąd biorą się, m.in., trudności w budowaniu trwałych relacji, niskie poczucie własnej wartości, nieufność. Ale nie tylko. Konsekwencjami mogą być też choroby psychosomatyczne. Zaburzenia lękowe, depresja, choroba afektywna dwubiegunowa, uzależnienia wszelkiego rodzaju: od alkoholu, narkotyków, seksu, pracy, zaburzenia funkcji poznawczych. Dorosła osoba, która ma świadomość tego, że w jej dzieciństwie działy się złe rzeczy i próbuje je zrozumieć, przestaje być dzieckiem, które jest ofiarą. Staje się dorosłym, który może stanąć w obronie dziecka.
Wśród alkoholików i pracoholików nie ma tych, którzy mieli szczęśliwe dzieciństwo?
Ci, którzy mieli wystarczająco dobrych rodziców, wystarczająco dobre dzieciństwo, zwykle znajdują sobie inne, bezpieczne sposoby na rozładowywanie napięć, na obchodzenie się ze swoimi uczuciami
A gdy na terapię przychodzi takie „zamrożone dziecko": dorosły, który trudne wspomnienia w mechanizmie obronnym wyparł z pamięci, musi je sobie przypomnieć, przeżyć jeszcze raz?
Niektórzy, choć nie pamiętają szczegółów, doświadczają na co dzień czegoś, co nazywamy flashbackiem (to intruzywne wspomnienie, które nie tylko przywołuje wyraźne obrazy, ale również emocje, a nawet doznania fizyczne) - w różnych momentach przypominają im się konkretne sceny z dzieciństwa, kiedy doświadczali krzywdy. Innych bombardują obrazy z dzieciństwa, których nie potrafią umiejscowić w czasie, jeszcze inni opowiadają o swoim życiu skrupulatnie, chronologicznie, ale zupełnie bez emocji, jakby nie mieli z tymi zdarzeniami kontaktu, jakby czegoś w tej opowieści brakowało – świadomości, że to oni byli tymi, którzy doświadczali trudnego. Bywa, że kiedy w czasie terapii dochodzimy do jakiegoś traumatycznego doświadczenia, osoba wręcz dosłownie doświadcza go i umysł reaguje obronnie: pacjent ma objawy z ciała - drgawki, trudności z oddychaniem, niemal traci świadomość. Widać wyraźnie, że jego ciało reaguje na wspomnienie nieprzepracowanej, niewypowiedzianej traumy, cofa się do dramatu, którego doświadczyło. Tak bywa, że podczas terapii nieuniknione jest przejście przez to raz jeszcze. Różnica polega na tym, że stanie się to w bezpiecznych warunkach, w empatycznej obecności (rolą terapeuty jest stworzyć te warunki i niejako przeprowadzić tę osobę za rękę przez jej trudne wspomnienia).
Jak zdobyć się na szczerą rozmowę z terapeutą i niejako z rodzicami, którym przecież tyle zawdzięczamy...
Ale co konkretnie zawdzięczamy? Na pewno dar życia, w porządku to prawda, bezcenny dar. Akt seksualny dwojga dorosłych ludzi to nie tylko przyjemność z niego płynąca, ale i odpowiedzialność za pojawienie się dziecka i uznanie faktu jego odrębności - od samego początku. Dziecko nie jest własnością rodziców. Mówiłyśmy o uzależnieniach - bardzo trudną sytuacja są też toksyczne relacje z rodzicami, uzależnienie od nich dorosłych ludzi. Kiedy tak się dzieje, dorosła osoba nigdy nie przestanie być dzieckiem -ofiarą, które musi być przy rodzicach. Czasem w wyniku terapii pacjent dochodzi do wniosku, że trzeba tę relację przerwać. Czasem oznacza to, że musi przerwać terapię, bo nie może sobie wyobrazić separacji z rodzicami, a czasami - że musi przerwać lub ograniczyć relację z rodzicami. Terapeuta może tylko pacjentowi w tej decyzji towarzyszyć.
Czy każdy rozwód rodziców to dla dziecka trauma?
Nie każdy rozwód zostawia trwały, destrukcyjny ślad w psychice dziecka. Ślad pozostawia rozwód, w którym dzieci są używane, w którym rodzice grają między sobą. Rozwód jest traumą, bo rozpada rodzina, ale można się nią skutecznie zaopiekować – uważam, że dorośli w takiej sytuacji powinni przede wszystkim zabezpieczyć dziecko, jego emocje. Sypie mu się świat, musi dostać sygnał, że to nie jego wina, że nadal ma dwoje rodziców, że ma miejsce w ich życiu, że jest bezpieczne.
Czy możemy wymagać ochronienia dziecka od rodzica, który sam doznaje przemocy ze strony drugiego rodzica?
Oczywiście! Dziecko jest ofiarą. Dorosła osoba ma obowiązek i narzędzia (psychiczne i prawne), żeby je chronić. Powody, dla których osoby bite i maltretowane, dręczone przez partnerów, nie odchodzą, są bardzo różne. Czasem dorośli trwają w sadomasochistycznych związkach, bo nie wyobrażają sobie innych. Każdy, kto widzi krzywdę dziecka, ma obowiązek interweniować, w przeciwnym wypadku jest współodpowiedzialnym za przemoc. Kiedy pracuję z dorosłymi osobami, które doświadczyły przemocy jako dzieci, są one w ciągłym szoku, że byli otoczeni przez dorosłych, którzy widzieli i nic nie zrobili, żeby to przerwać, żeby zapobiec.
Jolanta Liczkowska-Czakyrowa
- Jest psychoterapeutą psychoanalitycznym. Członkinią Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej.
- Pełni funkcję prezesa Kujawskiego Koła Psychoterapii Psychoanalitycznej.
- Pracuje z osobami dorosłymi, rodzinami, nastolatkami.
- Jest superwizorem Pracowni Wspierania Rozwoju AIM
- Jest pomysłodawczynią i współprowadzącą cyklu comiesięcznych „Spotkań psychoanalizy z picturebookiem” w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu.
- Prowadzi szkolenia i superwizje dla specjalistów z różnych dziedzin, pracujących z dziećmi, młodzieżą i rodzinami.
- Udzielała konsultacji psychologicznych na potrzeby scenariusza serialu „Klan”, współprowadziła spotkania filmowe w ramach cyklu „Filmoterapia z Sensem” i inne dotyczące kultury u sztuki.