Jak niespodziewanie zostałem utalentowanym bilardzistą
Wrócił Pan z Rzymu, z realizacji społecznego filmu „I odpuść nam nasze winy” młodego reżysera Antonio Moravito. Wstępnie rozmawialiśmy już o tej propozycji, pewnie też jeszcze porozmawiamy, gdy film będzie gotowy i trafi na różne festiwale. Dosyć często grywa Pan we włoskim kinie. Czy tym razem było coś, co mogło Pana zaskoczyć?
Tak. To, że okazałem się talentem bilardowym! Sam o tym nie wiedziałem! Gram tam przecież zawodowego bilardzistę. W związku z tym dostałem trenera, specjalistę od bilardu, który był przy mnie cały czas i miało być tak, że będą mnie filmować, jak się „przymierzam” do bili, ale ręce i samo uderzenie to już będzie tego trenera.
Ale on powiedział: wie pan, ja panu tak to ustawię, że jak tylko dobrze pan trafi, a to nie jest łatwe, to już kula sama wpadnie do dziury. I tak przymierzył kąty kul, że okazało się, iż rzeczywiście trafiam! I to na ujęciu filmowym!
Ucieszyłem się, bo to znaczyło, że nie był potrzebny w takim momencie montaż i inne filmowe tricki, tylko ja uderzam na ujęciu i kula wpada! Raz, drugi, trzeci - i udaje się!
Trener to skomentował: wie pan, tak patrzę na pana i uważam, że z pana to byłby świetny, zawodowy bilardzista! Zresztą - dodał - Polacy są doskonali w bilardzie! Są nawet mistrzami Europy w tym sporcie - a właściwie sztuce! Nie wymienił wprawdzie naszego Mieszka Fortuńskiego, ale na pewno o nim myślał.
Ależ pan ma talent - powtarzał. Panie - mówię - w tym wieku odkryć, że się ma talent, to co z takim odkryciem robić! Już wystarczy mi na ten rok - mój debiut w operze!
Moje drugie zaskoczenie to miejsce akcji. Kręciłem na tak wstrętnym osiedlu, że nasze krakowskie osiedle Widok - z tych dawnych czasów, gdy tam mieszkałem - jest po prostu dzielnicą pałacową w porównaniu z tym rzymskim osiedlem mieszkań komunalnych.
Jak sobie pomyślałem, że pani premier Szydło może też takie osiedla szykować jako mieszkania komunalne, to zrobiło mi się przykro. Case popolari - to się tam nazywa.
Na tym osiedlu miałem wszystkie sceny: wewnątrz i na zewnątrz. A realizatorzy tkwili rzeczywiście we wnętrzach naturalnych, nie budowali dekoracji, bo mieli zbyt mały budżet. Więc dobrze się przypatrzyłem temu osiedlu.
Takie filmy niskobudżetowe mają to do siebie, że bardzo przestrzegają harmonogramu. I to jest dobre. Nie można sobie pozwolić na jakąkolwiek obsuwę terminową. Bo każdy dzień zdjęciowy bardzo dużo kosztuje. Reżyser był bardzo ze mnie zadowolony - więc to jest ważne.
Dzisiaj się tak zmieniła reżyseria filmowa, że właściwie to smutny zawód. Bo bardzo samotny.
A jeśli reżyser nie ma takiego naturalnego wyjścia do aktora, to rozmawia z nim przez asystentów, a sam nie wychodzi z tego namiotu, gdzie ma monitor i tylko w niego patrzy. Obok stoją jego asystenci, gotowi, że jeśli powie: idź powiedz aktorowi, żeby nie robił tej miny, to pójdą i powiedzą.
Niektórzy aktorzy tego nie lubią.
Słyszałem, że Linda zażądał w ostatnim filmie, że tylko Wajda ma prawo robić mu uwagi. Zażądał! A teraz opowiada jakieś głupoty o tym filmie. Wygląda na to, że wpisał się „w tę stronę”, w którą idzie świat! Współczuję mu.
Zauważyłem, że w tej ekipie nie zadzierzgują specjalnych zażyłości między sobą.
Ale to chyba temperament reżysera ma tutaj znaczenie. Bo na planie u Nanniego Morettiego jest zupełnie inaczej. Może dlatego, że więcej kobiet u niego pracowało? A przecież to kobiety tworzą tę ciepłą, familiarną atmosferę. A ten reżyser - to temperament typu Feliksa Falka, nawet fizycznie nieco do niego podobny. Taki całkowicie zatopiony w scenariuszu, sprawdzający każde słowo. I raczej nielubiący jakiejś improwizacji wokół tematu.
Ostatnią scenę mieliśmy na największym rzymskim cmentarzu, i to rano.
To zupełnie inny cmentarz niż w Polsce!
Pałace tam stoją, takie mają grobowce. Wielkie. Jak chcesz tam „na górze” położyć kwiatki komuś, kto tam, w górnej części owego pałacu leży, to możesz wypożyczać na cmentarzu schody jeżdżące, z pięknymi balustradami, żeby się tylko na tę górę pałacu dostać.
Jak to Rzym! Pałace nawet na cmentarzu! Tam właśnie mieliśmy taką ważną, kluczową scenę!
Bardzo mi się podobało, że producent był codziennie na planie. Pan Bagani - bardzo ambitny producent, produkuje filmy Angelopoulosa, Irańczyków. Rumun Mungiu też u niego zawsze ma szansę, więc myślę, że i ten film wejdzie w pulę takich ambitnych dzieł.
Notowała:
Maria Malatyńska