Ryszard Wojnar z Soliny nie czuje satysfakcji, że NSA uchylił uchwałę Rady Powiatu Leskiego o strefie ciszy na zalewie solińskim. To dla niego pyrrusowe zwycięstwo. – Nie mam już siły, by przewracać góry – macha ręką mężczyzna.
Paradoksalnie mieszkaniec Soliny jest zwolennikiem objęcia strefą ciszy całego akwenu, choć teraz uchodzi za tego, który wywalił ją w niebyt.
– Nie jestem przeciwko strefie ciszy – podkreśla Wojnar. – Chodzi mi tylko o ustanowienie jasnych przepisów, opartych o klarowne kryteria.
Silniki spalinowe zrobią „miszung”
Strefę ciszy na Jeziorze Solińskim ustanowiono jeszcze, gdy funkcjonowało województwo krośnieńskie. Było to w gestii wojewody. Kiedy zmieniały się kompetencje w wyznaczaniu stref ciszy, nastąpiło krótkie bezhołowie. Zanim Rada Powiatu Leskiego ustanowiła nowe prawo, nad Solinę zaczęli zjeżdżać ludzie, dla których ryk silników motorowych jest pełnią szczęścia.
– Mówiłem, że zrobią nam taki „miszung”, że trzeba będzie otworzyć całodobowy zakład pogrzebowy – wspomina jeden z kapitanów żeglugi śródlądowej. – Ci na skuterach wodnych to są tacy sami goście jak quadowcy. Potrafią wszędzie zrobić „kociokwik”.
Szybko jednak przywrócono poprzedni stan, bo w 2006 roku Rada Powiatu Leskiego ponownie objęła cały akwen strefą ciszy. Po jeziorze znowu zaczęły pływać wyłącznie jednostki z napędem elektrycznym. Z zakazu używania silników spalinowych wyłączono służby oraz 10 podmiotów prawnych oraz nieliczne fizyczne.
– Wprowadziliśmy do uchwały limit, gdyż nie chcieliśmy puścić pływania po Jeziorze Solińskim na żywioł. W tamtych czasach nie była tak rozwiniętej technologii, jeśli chodzi o silniki elektryczne. Statki spacerowe musiały pływać na silnikach spalinowych – tłumaczy Wiesław Matuszewski, przewodniczący Rady Powiatu Leskiego przez dwie kadencje, w latach 2002 – 2010.
Strefa ciszy ważniejsza niż bezpieczeństwo?
W 2011 roku radni zmienili uchwałę i wyłączyli z zakazu 12 statków żeglugi pasażerskiej, jednostki pływających ośrodków naukowo-badawczych wyższych uczelni, jednostki pływających licencjonowanych ośrodków szkolenia żeglarskiego, właścicieli zarejestrowanych wypożyczalni sprzętu pływającego (posiadających ponad 25 sztuk jednostek pływających), ale tylko na wypadek potrzeby holowania czy akcji ratunkowych, a także jednostki Polskiego Związku Wędkarskiego.
Takie rozwiązanie nie wszystkim się spodobało. Powoływano się na przykłady jezior, na których motorowodniacy mieli swój raj. Krytyka ograniczeń nasiliła się po szkwale w 2016 roku, kiedy pojawiły się głosy, że strefa ciszy jest ważniejsza niż bezpieczeństwo.
– To nieprawda – dodaje kapitan żeglugi śródlądowej. – Od czerwca na Solinie stacjonuje karetka wodna. Pomoc jest udzielana wszystkim, od ugryzienia komara począwszy, po poważniejsze sprawy. Gdy zachodzi taka potrzeba, przylatuje nawet śmigłowiec.
„Obcy” zza oceanu
Ryszard Wojnar przyjechał w Bieszczady w 1993 roku. Wrócił z USA, miał trochę grosza i chciał zainwestować w branżę turystyczną. Osiadł w Solinie i został właścicielem hotelu, ale że był całe życie wodniakiem, kupił statek, którym chciał pływać po Jeziorze Solińskim. 14 lat temu wstąpił o zezwolenie na zarobkowe pływanie po akwenie statkiem z napędem spalinowym.
– Mam działkę przylegającą do jeziora – wyjaśnia. – Myślałem, że utworzę przystań i wraz z synami będziemy organizować wycieczki statkiem po jeziorze.
Na marzeniach się skończyło. Otrzymał odpowiedź odmowną.
– Kiedy pierwszy raz wystąpiłem o zezwolenie, po jeziorze pływały 4 jednostki z silnikami spalinowymi. Dzisiaj pływa ich kilkanaście. Rozdawano zezwolenia komercyjne, ale ja wciąż licencji nie dostawałem – relacjonuje Wojnar.
Pytany, dlaczego tak się działo, ma krótką odpowiedź.
– Dawano pozwolenia „swoim” – odpowiada, sugerując, że nad Jeziorem Solińskim zapanował „układ”, który pozwalał jednym przedsiębiorcom rozwijać skrzydła, a utrącał je „obcym”.
Najdroższy pomnik Wojnara
Pan Ryszard nie tracił jednak nadziei, że wreszcie pozwolenie otrzyma, choć pierwszy statek sprzedał.
– Wtedy mnie zapytali: ma pan statek? Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że sprzedałem. No to usłyszałem: niech pan wróciz podaniem, jak stanie się pan właścicielem statku – opowiada.
Jak mu poradzono, tak zrobił. Kupił kolejną jednostkę. Statek o długości 15,5 metrów sporym nakładem sił i pieniędzy wyremontował.
– To była kompletna ruina, ale tak go wyremontowałem, że wtedy byłby to najładniejszy statek pływający po zalewie. Wszystko w drewnie. Od 12 lat stoi w hangarze – wzdycha mężczyzna.
Jeden ze znanych nad Soliną ludzi miał wtedy powiedzieć, że ten statek będzie najdroższym pomnikiem Wojnara, bo i tak pozwolenia nigdy nie dostanie.
Były przewodniczący: nie do mnie ta piłka
Według mieszkańca Soliny przy wydawaniu licencji miało dochodzić do różnych patologii. Wobec prawa byli równi i równiejsi. Niektórzy pływali na silnikach spalinowych pod szyldem podmiotów nie objętych limitem, a w innych przypadkach z wydawanymi licencjami działy się dziwne rzeczy.
Pan Ryszard nie rezygnował. Chodził od instytucji do instytucji, odwiedzał polityków i samorządowców. Kilka lat temu poszedł nawet do znanej telewizji internetowej. Wszystko jak grochem o ścianę. W 2014 roku złożył skargę do Starostwa Powiatowego w Lesku. Skarga została jednak odrzucona, a skarżącego poinformowano, że limit jest wyczerpany.
Pismo podpisał Marek Małecki, który już drugą kadencję jest przewodniczącym Rady Powiatu Leskiego, ale to nie do niego Ryszard Wojnar ma największe pretensje. Kieruje je do Wiesława Matuszewskiego.
Sam Matuszewski stara się zrozumieć Wojnara.
– Ma rację, że walczy o swoje, ale nie do mnie ta piłka. Byłem przewodniczącym od 2002 do 2010 roku, a uchwała została podjęta w 2011. I tylko za to mogę odpowiadać – stwierdza. – Do samorządu wróciłem dopiero w 2018 roku. Teraz jestem radnym.
Uchwała jest uchylona, ale gorycz pozostała
Wojnarowi nie pozostało nic innego jak skierować skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Ten w 2017 roku stwierdził nieważność uchwały, uznając, że Rada Powiatu Leskiego dowolnie limitowała liczbę statków z napędem spalinowym.
Rada złożyła skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Ten zwrócił ją do ponownego rozpatrzenia do Rzeszowa. I tak to trwało. Wreszcie, jak twierdzi Wojnar, doprowadzono go do ściany.
– Nie miałem już żadnego prawnego ruchu – wyjaśnia.
Stało się to, jego zdaniem, z powodu działań prawnika, który go reprezentował.
– Wziąłem wtedy bardzo dobrego prawnika z Warszawy – nie kryje Wojnar. – Ale ponieważ już nie miałem możliwości ruchu, kolejną skargę skierowała osoba, która została tak samo potraktowana jak ja. Też jej odmówiono zezwolenia.
Batalia skończyła się w tym roku, w lutym. Naczelny Sąd Administracyjny uchylił uchwałę Rady Powiatu Leskiego, co oznacza jej wycofanie z obrotu prawnego.
– Sąd ocenił że sami sobie limitowali i sami sobie rozdawali pozwolenia – lapidarnie ujmuje sens wyroku pan Ryszard.
Inicjator całej batalii nie czuje jednak satysfakcji.
– Trwało to 14 lat. Mam już swoje lata i nie mam sił, by przewracać góry – mówi. – Tym bardziej, że w tym czasie robiono ze mną, co chciano. Chyba tylko z kościoła nie miałem kontroli. Spaprano mi całe życie, bo synowie, którzy nie mieli pracy, wyjechali za granicę.
Jest chłopak do bicia
Wyrok NSA oznacza jednak, że Rada Powiatu Leskiego musi zmienić prawo miejscowe, jeśli chce, by zalew soliński był objęty strefą ciszy.
– Zastaliśmy już taką sytuację – broni się Andrzej Olesiuk, starosta leski, który informuje, że powiat będzie chciał teraz pójść w kierunku zaostrzenia prawa miejscowego. – Mamy zamiar podjąć nową uchwałę – informuje. – Będziemy chcieli zdecydowanie ją zaostrzyć, zakazując silników spalinowych, z wyłączeniem służb, ale wprowadzając okres przejściowy na przestawienie się na silniki elektryczne. Chcemy to zrobić jeszcze przed tegorocznym sezonem.
Daniel Wojtas, żeglarz oraz dyrektor hotelu „Skalny” i Eko Mariny w Polańczyku, krytykuje pomysł wprowadzenia karencji, bo to oznacza ruch motorówek i skuterów na jeziorze przez ten czas. Negatywnie ocenia też procedowanie przez jeden samorząd.
– Zwracam uwagę, że Jezioro Solińskie leży w 60% na terenie powiatu leskiego i gminy Solina oraz 40% na terenie powiatu bieszczadzkiego. Jeżeli zakazu nie uchwalimy równolegle w dwóch powiatach, to będzie tak jakbyśmy znieśli ruch rowerowy i pieszy na autostradach!
Choć skarga zwieńczona wyrokiem została złożona przez inną osobę, to pan Ryszard uważany jest za „spiritus movens” całego przedsięwzięcia. Ma to swoje negatywne skutki.
– Wie pani, jaka jest już narracja? – pyta i od razu odpowiada. – Że to Wojnar naraził armatorów na koszty, bo przez niego będą musieli zmieniać silniki.
Brak konkurencji nie wyszedł armatorom na dobre
Sam jeszcze nie postanowił, czy zmieni w swoim statku napęd, czy całkowicie odpuści sobie plany bycia armatorem.
– Inni przez kilkanaście lat pływali, zarobili kupę kasy, to mogą wymieniać silniki, a co z takimi osobami jak ja? – pyta retorycznie.
– Statki spacerowe stanowią atrakcję Soliny i regionu, ale nikt nie bada emisji z silników do wody związków siarki, czy tlenków azotu – podkreśla Daniel Wojtas. – Ich poziom w spalinach zaczyna być badany nawet w żegludze morskiej, a na Solinie władze chyba o tym zapomniały? Zapomniały tym samym o naszym zdrowiu. W imię czyich interesów tak się stało i dlaczego? Dbano, by tylko wybrana grupa osób mogła na tym zarobić. Ja do każdej jednostki montowałem silnik elektryczny, szybką ładowarkę i baterię litowo-jonową. Taki zestaw do jednostki o mocy 10 kW kosztuje 70 tys. zł, a silnik spalinowy - 10 tys. zł. Niech armatorzy z Soliny mają pretensje do siebie. Mieli czas na modernizację swoich jednostek, tym bardziej, że były i są środki na takie cele, ale uchwała ograniczała konkurencję, więc nie trzeba było się starać.
Trochę ropy nie zaszkodzi, bo w wodzie pływa to i owo
Wiele osób nie rozumie negatywnych reakcji społecznych po zniesieniu uchwały o strefie ciszy na Jeziorze Solińskim, bo nie słynęło ono w ostatnich latach z dobrej prasy. Przez media przewijały się informacji o pływających w wodzie ekskrementach i śmieciach.
– Akurat wójt gminy Solina może pochwalić się spektakularnymi inwestycjami w zakresie budowy kanalizacji i oczyszczalni w obrębie Jeziora Solińskiego. Uruchomiono nowoczesne oczyszczalnie w Zawozie, dokonano modernizacji oczyszczalni w Bukowcu, przeniesiono oczyszczalnię z Polańczyka do nowoczesnej oczyszczalni w Berezce – wylicza Daniel Wojtas i dodaje. – A gmina Czarna, na terenie której leży Olchowiec, nic nie zrobiła w tym temacie.
Motorowodniacy: do zobaczenia na wodzie!
Motorowodniaków z naszego regionu bardzo ucieszył wyrok NSA.
– Jesteśmy bardzo zadowoleni z wyroku sądu – stwierdza Aleksander Ożóg, mistrz sportów motorowodnych. – To najwyższa pora, aby podkarpaccy motorowodniacy nie musieli podróżować pod Kielce, na Słowację czy gdziekolwiek w poszukiwaniu akwenu, na którym mogą pływać. Na dzień dzisiejszy na Podkarpaciu nie ma ogólnie dostępnego miejsca, gdzie potencjalnie motorowodniacy mogliby zwodować swoje jednostki. Jesteśmy nauczeni zasad korzystania ze zbiorników wodnych, na których są wyznaczone różne strefy. Jestem przekonany, że na Jeziorze Solińskim nie będzie „wolnoamerykanki”. Przepisy żeglarzy i motorowodniaków niemalże są takie same, a od ich egzekwowania są odpowiednie służby. Wieloletni zakaz pływania dla motorowodniaków był bardzo krzywdzący. Jak mają się argumenty, że jest to zbiornik rekreacyjny, czy rezerwuar wody pitnej do leciwej budowy silników jednostek turystycznych, które tam pływają? W porównaniu ze współczesnymi silnikami pozostawiają wiele do życzenia. Uważam, że przepisy i kultura, która obowiązują na wodzie, przyniosą w przyszłości wiele pozytywnych emocji i przyjaźni. Rozumiemy i szanujemy ludzi, którzy kochają żagle. My czekaliśmy wiele lat na możliwość pływania po zalewie solińskim, więc nie pozostaje nic innego, jak powiedzieć żeglarzom: do zobaczenia na wodzie!
Jezioro Solińskie jest za małe dla sportów motorowych
Natomiast Daniel Wojtas nie ma cienia wątpliwości, że zalew soliński powinien być objęty strefą ciszy.
– Jest zbiornikiem wody pitnej dla uzdrowiska Polańczyk, gminy Solina oraz Ustrzyki Dolne i Czarna. Zakaz używania silników spalinowych powinien obowiązywać z uwagi na ochronę środowiska oraz istnienie Wschodniobeskidzkiego Obszaru Chronionego Krajobrazu, na którego terenie akwen znajduje się – wylicza argumenty. – Zwracam uwagę na jeszcze inne ważne kwestie, a mianowicie wytwarzanie fali przez motorówki, co bardzo utrudnia na tak małym zbiorniku pływanie pod żaglami. Stwarzałoby to zagrożenie oraz negatywnie wpływałoby na rekreację i w konsekwencji na turystykę w regionie.
Przestrzega, by motorowodniacy nie cieszyli się zawczasu, bo choć uchwały już nie ma, to pozostaje statut Uzdrowiska Polańczyk, który wprowadza strefę ciszy, co prawda nie na całym akwenie, ale na sporym jego obszarze.