Jak marszałek trzykrotnie uderzeniem pejcza obrządek wesela wyznaczał
Przygotowania do wesela zaczynały się już tydzień przed ceremonią. Trzeba było zabić trzy świnie, upiec ciasta, wynieść meble z domu, żeby goście się pomieścili. W niedzielę był ślub, a później dwa dni wesela. Ale to nie koniec. We wtorek zaczynały się poprawiny u młodego, w środę u młodej. Potem chwila odpoczynku, a w piątek i sobotę przeweseliny. W sumie prawosławne wesele trwało kiedyś okrągły tydzień.
Wcale nie tak dawno, bo niecałe 40 lat temu, prawosławne wesele wyglądało zgoła inaczej niż teraz. Różnił się obrządek, różnił się czas. Inne były też przyjęcia.
- Mój pesel zaczyna się od 43, tak że mam w pamięci początek lat 50. Zwyczaje z tego okresu zachowały się w mojej głowie jako króciutkie filmy z dzieciństwa. Oczywiście, w poszczególnych parafiach były one nieco inne. Nie było możliwości ich opisu i dlatego pewne odmiany można było poznać od sąsiadów - mówi ks. mitrat Grzegorz Misijuk, proboszcz białostockiej parafii pw. św. Jerzego.
- Pochodzimy z tej samej wsi, więc znaliśmy się od małego. Ale dopiero po jakimś czasie zaczęliśmy na siebie patrzeć przychylnym okiem - wspomina Zofia Iwaniuk. - Nie minęło dużo czasu i się oświadczyłem - dodaje Bazyl, jej mąż.
Zaręczyny właściwie wyglądały podobnie jak dzisiaj. Może nie były okraszone pięknym pierścieniem z diamentem, ale młodzi najpierw porozumiewali się między sobą.
- To tradycja, która przyszła do nas z Zachodu. W czasie zaręczyn młodzi ustalają, że chcą być ze sobą przez całe życie. Robią to z miłością, ale bez modlitwy. Na nią przychodzi czas podczas ceremonii zaślubin. Bogate rody zaręczały swoje dzieci w wieku dwóch, trzech lat. Wymieniały sygnety. Nimi się pieczętowało dokumenty. To tak, jakby już dzisiaj oddać dowód osobisty. Zanim dzieci dorosły, to rodzice między sobą parę wojen odbyli, a dzieci musiały tę żabę zjeść. A co miał zrobić niewolnik? Co miał dać? Dlatego w tradycji wschodniej to się nie przyjęło - wyjaśnia ks. Grzegorz Misijuk.
Zanim doszło do ślubu, musieli spotkać się ze sobą swatowie.
- U nas było to jakieś dwa tygodnie przed ślubem - opowiada Zofia Iwaniuk.
Chodziło o względy praktyczne - jak podzielić się przygotowaniem do wesela, ilu będzie gości. I najważniejsze - gdzie młodzi będą mieszkać.
- U nas ta kwestia nie była poruszana, bo wiedzieliśmy, że po ślubie chcemy wyjechać do Białegostoku i tam rozpocząć wspólne życie - mówi Bazyl Iwaniuk.
Ciekawy zwyczaj, już dzisiaj zapomniany, dotyczył dnia przed ślubem, czyli soboty. Narzeczony jechał do młodej po koszulę i bieliznę, a potem szedł w nich do ślubu.
- Na wsi to nazywano gwarowo „pojechał po soroczku” - tłumaczy ks. Grzegorz Misijuk.
W niedzielę narzeczeni raczej przybywali do cerkwi oddzielnie. Tak było we wsiach, w których zwyczaje katolickie i prawosławne mieszały się.
- Tak, jak na przykład z zupełnie niezwiązanym z weselem święceniem grobów. W mieszanych parafiach katolicy szli na groby w dzień, kiedy robią to prawosławni. To, co sąsiedzi uważali w tej tradycji za godne naśladowania, przejmowali. I tam, gdzie nie jechali razem do ślubu, spotykali się dopiero w świątyni. Rola swatów i swatania była zupełnie inne, niż teraz. Zapoznanie rodzin trwało całe dwa tygodnie. I spotkanie dopiero w cerkwi to było też przeżycie - opowiada Grzegorz Misijuk.
W końcu nadchodził ten wyjątkowy dzień.
- Zaczynało się od tego, że trzeba było przejść po całej wsi i jeszcze raz zaprosić gości. Panna młoda oddzielnie, a pan młody oddzielnie - mówi Zofia Iwaniuk. - I czasem bywało tak, żeśmy na siebie trafiali - śmieje się Bazyl Iwaniuk.
Później goście młodego spotykali się w jego rodzinnym domu przed zaślubinami, a goście młodej przychodzili do niej. Para na oddzielnych furmankach wyruszała do cerkwi.
- Dzięki Bogu w cerkwi sakramenty idą według ustalonego rytmu. I o ile w zwyczajach pewne sprawy się zmieniają, to w cerkwi one pozostają - mówi duchowny.
Ceremonia ślubu jest złożona, a każdy jej element symbolizuje coś innego.
Zaręczyny
Młodzi wchodzą do cerkwi i stają zaraz za przedsionkiem. Już w tym momencie wymieniają obrączki, inaczej niż w Kościele katolickim. Ksiądz prawosławny trzykrotnie zatacza nimi koło na znak wieczności. Zdarza się też tak, że ten element ślubu odbywa się wcześniej i wtedy ceremonia jest skrócona.
- Na przykład w mojej rodzinie tak było - mówi ks. Grzegorz Misijuk. - Miałem też kilka ślubów tego rodzaju w swojej parafii. Ale wtedy nie można zrywać zaręczyn. Słowo dane przed Bogiem nie może być znieważane - ostrzega ks. Grzegorz Misijuk.
Świece
W cerkwi ślub zaczyna się od tego, że młodzi otrzymują do rąk świece. Zgodnie z symboliką jest to nie tylko początek nowej rodziny, ale też małej cerkiewki.
- Nie można sobie wyobrazić cerkwi bez świecy. Batiuszka nie może rozpocząć nabożeństwa bez żywego ognia. To dlatego też narzeczeni przynoszą jedną lub dwie ikony - jakby na zaczątek domowego ikonostasu. Dlatego rodzina to już nie nasza gwarowa nazwa. Początkiem jest rodzina, czyli mała cerkiew, mała cegiełka. Ślub jest więc nie tylko zezwoleniem na zamieszkanie i na prokreację - tłumaczy ks. Misijuk.
Korony
To moment, w którym narzeczeni stają się małżeństwem. Wcześniejsza wymiana obrączek oznaczała tylko i aż zaręczyny.
- To nie obrączka czyni nas małżeństwem. W cerkwi jest to podanie koron drużbantom i wypowiedzenie słów „Panie i Boże chwałą i godnością ich ukoronuj”, a ręka do błogosławieństwa ułożona jest w kształt monogramu Jezusa Chrystusa - mówi batiuszka. - Tak, jak ukoronowaniem nauki jest świadectwo, ukoronowaniem pracy jest wynagrodzenie, to ukoronowaniem miłości jest przyniesienie jej do Boga, żeby ją Bóg pobłogosławił. I to jest ta istota sakramentu.
Chodzenie wokół anałoja
To stolik, na którym na środku cerkwi leży ikona i ewangelia.
- Młodzi zataczają trzy koła w imię Trójcy Świętej. W tym czasie chór śpiewa pieśni, które opowiadają o tym, czego Bóg oczekuje od młodych - mówi ks. Grzegorz Misijuk.
Wspólna komunia
Kiedyś cesarz nakazał, by śluby były rejestrowane jako akt prawny. A Cerkiew wyprowadziła małżeństwo z liturgii, żeby prawo nie kojarzyło się z sakramentem. Młodzi podczas ślubu piją tylko wino. Nie przyjmują eucharystii. Konkordat też wprowadził to, że ślub w cerkwi staje się aktem prawnym.
- Cerkiew podaje wino na znak, że Bóg oczekuje przemiany. A więc nie sok, ani woda, gdyż tak jak w winie - w świadomości powinna nastąpić przemiana. Wino młodzi piją z jednego naczynia na znak tego, że będą dzielić się ze sobą wszystkim. Nie moje zwycięstwo, nie mój kłopot, a nasz - mówi ks. Grzegorz Misijuk.
Wesele
Po ceremonii młodzi razem z gośćmi jechali na przyjęcie. One zawsze odbywały się w domach, ale to nie oznacza, że były skromne.
- Przygotowania zaczynały się już tydzień wcześniej. Trzeba było zabić trzy świnie, upiec ciasta, wynieść meble z domu, żeby goście się pomieścili - opowiada Zofia Iwaniuk.
Po ślubie młodzi jechali do panny młodej. Wtedy już jednym powozem. U młodej weselnicy bawili się, śpiewali, jedli.
Przychodził czas na pierepoj. To duże wyzwanie dla młodych, którzy powinni wypić zdrowie z każdym, kto podejdzie do nich z życzeniami.
- Trzeba była umieć oszukiwać - przyznaje Zofia Iwaniuk.
Cały porządek wesela wyznaczał starosta u panny młodej, a u pana młodego marszałek. Dziś to już zapomniana postać. Zazwyczaj był to wujek albo stryjek, który powoził furmanką, bił trzy razy pejczem o ścianę, żeby goście najpierw się uciszyli, a potem słuchali, co mają robić dalej. Około godziny 22 lub 23 szli do wiejskiej świetlicy na tańce.
Po powrocie do domu była jeszcze okazja na zjedzenie kolacji, a równo o północy młoda para ruszała do domu pana młodego. Tam czekali już jego weselnicy.
- Zrobili nam niespodziankę, bo zgasili światło i udawali, że nikogo nie ma w domu. Panna młoda, żeby się wkupić w łaski, musiała rzucać cukierkami w rogi domu. Potem młodzi wieszali swoją ikonę na ścianie i siadali pod obrazem, który był w domu.
Druhny mogły sobie przymierzyć welon i zobaczyć, jak będą w nim wyglądały.
- Jeszcze pamiętam czasy, kiedy narzeczona idąc do ślubu miała welon, ale na nim był nałożony zielony wianek z mirtu - dodaje ks. Misijuk.
Po weselu młodzi spali u młodego, a rano witano ich jajecznicą. Na następny dzień weselnicy bawili się u młodego. Wtedy odbywało się tzw. „darenje”, czyli obdarowywanie młodych.
- To nic, że dostaliśmy cztery żelazka. Bardzo trudno było je zdobyć. Ludzie musieli szukać po znajomościach - śmieje się Bazyl Iwaniuk.
Wydawałoby się, że dwa dni wesela to bardzo dużo. Ale to był dopiero początek. We wtorek odbywały się poprawiny u młodego, w środę u młodej. Potem był odpoczynek. A w piątek i sobotę przeweseliny. Ósmego dnia po ślubie młodzi powinni przyjść do cerkwi. Wtedy ksiądz prawosławny poprzez odczytanie modlitwy symbolicznie oznaczał zakończenie godów weselnych.
Symbolika trzech pieśni
Pierwsza pieśń jest o Narodzeniu Chrystusa. A słowo ciałem się stało i mieszkało między nami - dzięki Marii Bóg stał się człowiekiem. Teraz od nowej rodziny Bóg oczekuje, że Boże słowo dzięki tej rodzinie stanie się dobrymi uczynkami.
Druga pieśń - święci męczennicy. Męczennik z greckiego to ten, który cierpi za wiarę, czyli ten, który daje świadectwo. Małżeństwo ma dawać świadectwo miłości. Męczennik ma bronić miłości przed ludzką zazdrością.
Trzecia pieśń to dziękczynienie. Za każdą chwilę szczęścia, że mogliśmy ją spotkać i wykorzystać. Za każdą chwilę, i za spełnione marzenia.