Jak krok po kroku stajemy się wielkim wysypiskiem Europy
Zapewne kolejny raz okaże się, że skład odpadów z importu będzie miał wszystkie dokumenty w porządku. Ale czy rzeczywiście wszystko w tej sprawie jest w porządku?
Już od dawna, pewnie od czasu, gdy wyprowadziły się stąd jednostki rosyjskiej armii, na lotnisku w Wiechlicach nie pojawiło się tyle urzędowych osób. Ochrona środowiska, starostwo, magistrat, policja, prokuratura, straż pożarna, sanepid, inspekcja pracy… I po co? Dla kupy śmieci? Tak. Gdy specjaliści od ochrony środowiska mówili o złamaniu wszystkich reguł.
Wszystko zaczęło się od przypadkowej wizyty członków stowarzyszenia Bory Dolnośląskie. Gdy Krzysztof Wachowiak i Maciej Boryna weszli na teren składowiska, poczuli się jak na planie jakiegoś postapokaliptycznego filmu.
– Widać było, że beczki, z których wiele miało zamalowane etykiety, nie były szczelne, z wielu ciekło i trafiało do gruntu – mówi Boryna. – Na dodatek otwarte wanny, jakieś kadzie. Nie wiem, co tam pływało, ale nie wyglądało dobrze. Zresztą nie tylko wyglądało: poczuliśmy pieczenie oczu, drapanie w gardle.
„Odkrywcy” natychmiast powiadomili policję, straż pożarną i Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Wreszcie, gdy popularny licznik Geigera, którym dysponowali, wskazał 1,11 mikrosiwerta, skontaktowali się z… agencją atomistyki. Ta zaalarmowała służby kryzysowe. Późniejsze badania w wykonaniu straży pożarnej promieniowania już nie potwierdziły.
W poniedziałek zjechała pierwsza komisja. Wojewódzki inspektor ochrony środowiska Mirosław Ganecki stwierdził, że beczek z chemikaliami jest tak dużo, że nawet nie można ich policzyć. Próbki do badań pobierane były wyrywkowo. Co się w nich kryje? To wykaże analiza, ale wstępne opinie mówią o najsilniejszych zasadach i kwasach w otwartych kadziach o pojemności kilku tysięcy litrów każda. Już na wstępie wiadomo, że pojemniki nie zawierają substancji, które zostały umieszczone na etykietach. Do tego dziwaczne laboratorium. Żaden z trzech pracowników nie wiedział, co się w nim dzieje.
– Co mogę powiedzieć o tym składowisku? – odpowiada pytaniem na pytanie żagański wicestarosta Marek Kopta. – Jestem chemikiem. To bardzo niebezpieczne substancje…
Po chwili refleksji pojawiały się pytania: jak do tego mogło dojść, kto na to pozwolił? Tymczasem historia okazała się prosta i, jak się okazuje, wielokrotnie „opowiadana”.
Już w 1993 roku ten kawałek lotniska w Wiechlicach stał się własnością mieszkanki Warszawy, która miała zamiar zajmować się produkcją lub magazynowaniem materiałów bitumicznych. W 2012 roku wydzierżawiła ten teren warszawskiej firmie, która w tym roku uzyskała zgodę urzędu marszałkowskiego na przetwarzanie odpadów. W roku 2016 firma wystąpiła z prośbą o to, aby móc zajmować się także odpadami nie-
bezpiecznymi. Jak mówi wiceburmistrz Szprotawy Paweł Chylak, procedura była uproszczona, gdyż dotyczyło to firmy już funkcjonującej.
– W marcu 2017 roku mieszkańcy sygnalizowali, że pojawiła się hałda odpadów, jakby piecowych – dodaje Chylak. – Wtedy burmistrz poprosił o kontrolę wojewódzki inspektorat ochrony środowiska i wówczas stwierdzono, że prowadzący nie prowadził ewidencji. Został ukarany grzywną. Hałdę przykryto plandeką. Przyznam się, że gdy byłem tam w poniedziałek i zobaczyłem, jak to wygląda, byłem przerażony. Wysłaliśmy właśnie do starostwa pismo o wszczęcie postępowania administracyjnego w celu cofnięcia tej firmie pozwolenia.
Marek Kopta sięga do odpowiedniej teczki. Jest wniosek, opinia Urzędu Miasta w Szprotawie, do tego opinia Urzędu Marszałkowskiego. Później wizja w terenie. Na zdjęciach idealny porządek. Na tej podstawie starostwo wydało zgodę.
– Gdy firma dysponowała tymi wszystkim dokumentami, nie mieliśmy podstaw do odmowy – tłumaczy wicestarosta. – Powiedzmy sobie szczerze: przepisy są, delikatnie mówiąc, niedoskonałe. Oto obligatoryjnie żąda się raportu na temat oddziaływania na środowisko tylko od firm gromadzących złom. Niedawno, wychodząc nieco przed
szereg, uzgodniliśmy z naszymi samorządami, że w przypadku kolejnych wniosków o tego rodzaju działalność będziemy żądali każdorazowo opinii środowiskowej.
To, co dla nas brzmi sensacyjnie w tym gronie, nie robi większego wrażenia. Powiat żagański – ba, nasz region, a pewnie i kraj
– staje się jednym wielkim śmietnikiem. Zaalarmowano policję i w krótkim czasie przechwycono dwa tiry wypełnione odpadami. Jeden zmierzał na konkretne składowisko, lecz nie przewoził deklarowanych substancji, drugi nie miał żadnych dokumentów. To ledwie wierzchołek góry lodowej.
– Nie chcę przesądzać, bo nie mamy zebranych wszystkich dowodów, ale wszystko wygląda, jakby było realizowane według jednego scenariusza – mówi inspektor Ganecki.
Schemat działania jest bardzo prosty, a fachowcy od ochrony środowiska mówią wprost o… śmieciowej mafii lub śmiecio-wych gangach. Oto ktoś kontaktuje się z brytyjską, niemiecką, francuską firmą i proponuje, że przyjmie jej odpady. Oczywiście, biorąc pod uwagę koszty recyklingu tego rodzaju odpadów, ich właściciele skrupulatnie korzystają z propozycji przedsiębiorczego Polaka, który pomaga im pozbyć się problemu za ułamek ceny. Odpady wjeżdżają do Polski, zazwyczaj dzięki mniej lub bardziej przekonującym dokumentom, że będą służyły do dalszego wykorzystania. Często technologie umożliwiające przerabianie tego „surowca” są wyssane z palca lub są tak kosztowne, że nikt nie ma nawet zamiaru ich budować. Później w oczekiwaniu na przetworzenie, zgodnie z teorią, odpady trafiają na składowisko tymczasowe. Które okazuje się ostatecznym. Bowiem teraz następuje przekazywanie śmieci z jednej firmy do drugiej, oczywiście na papierze. Na końcu takiego łańcuszka ze śmieciami zostaje zazwyczaj „słup”, często właściciel terenu. Bez pieniędzy, zadłużony, nie mający żadnych szans na wykonanie nakazu.
Kiedy to się zaczęło? Wraz z wejściem w życie nowych przepisów regulujących gospodarkę odpadami. Nie znaczy to, że wcześniej nie trafiały do nas substancje niebezpieczne. Jednak z reguły były lokowane w taki lub inny sposób na oficjalnych wysypiskach. Teraz, w dobie segregacji i zaostrzonego prawa, jest to znacznie trudniejsze. Początkowo kombinowano. Ciężarówka z beczkami zajeżdżała na podwórko gospodarza, proponowano mu tymczasowe przechowanie iluś pojemników. W zamian dostawał on kilkaset złotych. Zapewne dziś nadal jeszcze takie beczki stoją w wielu stodołach. Później rozpoczęto zorganizowany proceder „zagospodarowywania” szkodliwych odpadów z importu.
– Próbujemy z tym walczyć, chociaż nie jest to łatwe, to rynek wart miliardy – dodaje Ganecki. – W przypadku Tuplic, Górzykowa czy kilku innych udało się udowodnić, że przewiezione substancje nie są zgodne ze specyfikacjami kraju pochodzenia. A to oznacza, że w tym przypadku Niemcy czy Brytyjczycy są zobowiązani do przyjęcia tych odpadów. To już dyskusje na poziomie stolic.
Ganecki dodaje, że wprawdzie Polak mądry jest po szkodzie, ale powinniśmy robić wszystko, aby do tego nie dopuszczać. Z jednej strony wzywa do pospolitego ruszenia i zgłaszanie wszelkich „śmieciowych” nieprawidłowości. Z drugiej namawia urzędników, samorządowców do czujności. Do żądania od potencjalnych inwestorów raportów środowiskowych, i to wykonanych przez fachowców. A WIOŚ wysłał w teren patrole ekologiczne.
– Gdy patrzymy na dokumenty takich firm, do pewnego momentu wszystko wygląda w porządku – dodaje Ganecki. – Jednak żądajmy szczegółowej dokumentacji, chociażby instalacji służącej do przetwarzania tych odpadów. Sprawdźmy, czy jest dopuszczona do użytkowania, jej możliwości. Tymczasem to nie zawsze jest weryfikowane.
W środę krótko rozmawialiśmy z właścicielem firmy gospodarującej w Wiechlicach. Wysłaliśmy mu pytania. Brał udział w spotkaniu z władzami. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, tłumaczy, że nie wie nic o zawartości znacznej części pojemników – trafiły tu poza jego kontrolą. W laboratorium gospodaruje naukowiec z Politechniki Wrocławskiej, opracowujący metodę przetwarzania znajdujących się tutaj odpadów. Sprawdziliśmy: chemik potwierdził, że pracuje nad tym na zlecenie firmy. Na razie dokumentów nie można było sprawdzić, gdyż ich na to spotkanie nie zabrał. Znajdują się w Warszawie. Umówił się z prokuratorem, policjantem i kontrolerami ochrony środowiska na przyszły tydzień.
Ktoś na ściągnięciu chemikaliów zarobił miliony. Co dalej? Zostaną przetworzone? Oby nie tak jak hałda w Nowej Soli. Zamknięcie zgromadzonych na niej niebezpiecznych substancji w specjalnym sarkofagu będzie kosztowało nas miliony. I teraz od nas wszystkich zależy, abyśmy nie stali się krajem pokrytym takimi sarkofagami, za które na dodatek sami zapłacimy…