Jak Karolina i Arkadiusz Głowaccy znaleźli swoje miejsce w Krakowie
Oboje wychowywali się w Poznaniu, ale odkąd on przeniósł się do Wisły, to pod Wawelem jest ich dom. Tutaj mają swoje miejsca, które lubią odwiedzać. Tutaj też, na Woli Justowskiej, wychowują ukochane córki.
Dla kibiców Wisły Arkadiusz Głowacki jest chodzącą legendą. Wystarczy wymienić jego rekordy: najwięcej rozegranych spotkań w barwach „Białej Gwiazdy”, najstarszy strzelec i najstarszy kapitan. Człowiek instytucja przy ul. Reymonta. W domu to jednak po prostu Aruś, bo tak zwraca się do niego żona Karolina, z którą 17 lat temu znaleźli swoje miejsce w Krakowie.
Pochodzą z Poznania, poznali się przez wspólnych znajomych. Karolina wiedziała, że Arek jest piłkarzem, choć on szybko prostuje: - Byłem wtedy raczej kandydatem na piłkarza...
Żona od samego początku wspierała Arka w jego pasji. - Gdy ma się 17-18 lat, to człowiek nie zastanawia się, czym jest życie z piłkarzem - tłumaczy.
- Zawsze jednak Arkowi kibicowałam. Jeszcze w poznańskich czasach woziłam go na treningi starym maluchem - mówi. On przyznaje, że tak było, bo prawo jazdy wyrobił sobie później od swojej partnerki, choć to temat, który w małżeństwie do dzisiaj rozpala emocje.
- Karolina miała prawo jazdy wcześniej niż ja, ale zdała egzamin za drugim razem, a ja za pierwszym - puszcza oko piłkarz Wisły.
- Do dzisiaj mi to wypomina - uśmiecha się Karolina. - Ale tylko wtedy, gdy Karolina ma uwagi do sposobu, w jaki prowadzę auto - puentuje temat Arek.
Przeprowadzka pod Wawel
W ich związku szybko przyszedł moment, kiedy oboje musieli przekonać się, jak wygląda prawdziwe życie piłkarza. Na młodego, utalentowanego zawodnika Lecha parol zagięła bowiem rosnąca w potęgę Wisła. To oznaczało przenosiny o kilkaset kilometrów.
- Dzisiaj może zabrzmi to dziwnie, ale ja wcale tak bardzo nie paliłem się do tego transferu - wspomina Głowacki. - Wisła zabiegała o mnie przez rok, a kością niezgody był kontrakt. Miałem podpisać umowę na dziesięć lat, na co nie chciałem się zgodzić. Ostatecznie stanęło na pięciu latach.
Arkadiusz Głowacki wraca do lat dziecinnych i wspomina wydarzenie, które bardzo mocno wryło się w jego pamięć.
- Chyba nigdy o tym nie opowiadałem - mówi. - Kiedyś, w piątej klasie szkoły podstawowej byłem na Turnieju im. Adama Grabki w Krakowie i wtedy pierwszy raz poczułem, że w Wiśle jest inaczej niż w Lechu. Tutaj zobaczyłem specyficzne przywiązanie do klubu.
Dla mnie to było bardzo wyraziste. Poczułem, że z tego klubu płynie prawdziwa siła, moc. Jak już podpisywałem swój pierwszy kontrakt w Wiśle, przypomniałem sobie tamten turniej i pomyślałem, że to był jakiś znak, że Wisła była mi pisana.
Okolice Willi Decjusza, kawiarnia przy Galerii Chromego... To są nasze miejsca. Tutaj panuje spokój, cisza
Przenosiny do Krakowa dla Głowackich oznaczały rozłąkę. Oboje przyznają jednak, że ani przez moment nie pomyśleli, że to może wpłynąć na trwałość ich związku. - Nie jesteśmy zwolennikami teorii, że związki na odległość nie mają racji bytu - tłumaczy piłkarz. - Jak widać po nas, jednak można, jeśli bardzo się chce, jeśli jest mocne uczucie.
- Na początku nie było łatwo - wspomina z kolei Karolina. - Pakowałam się w czwartek i jechałam na weekend do Krakowa. Byłam na pierwszym roku studiów, więc musiałam sobie zajęcia poprzestawiać, skomasować, żeby mieć kilka dni z rzędu wolne.
Głowacki podczas pierwszych lat gry w Wiśle bardzo potrzebował wsparcia Karoliny. - Ten transfer zmienił w moim życiu bardzo wiele - tłumaczy.
- W Wiśle liczyło się tylko wygrywanie meczu za meczem. W Lechu czułem, że jestem młodym zawodnikiem, nad którym jest rozciągnięty parasol ochronny. Miałem komfort. W Wiśle presja była ogromna. Gdy wszedłem do szatni, to nie było we mnie zbyt wiele wiary w to, że zostanę w Krakowie dłużej niż rok. Aż nie chce się wierzyć, że jestem tutaj, z małą przerwą, blisko dwadzieścia lat!
Ja zresztą nigdy specjalnie nie wierzyłem w swoje możliwości. W takich chwilach wsparcie bliskiej osoby jest niesłychanie ważne. Ja to wsparcie ze strony Karoliny miałem zawsze.
Krakowsko-poznańskie stereotypy
Mimo trudnych początków, oboje mocno wrośli w Kraków, choć gdy pytamy o stereotypy związane z krakowianami i poznaniakami, przyznają, że w niektórych coś jest...
- W Krakowie jest bardziej hermetyczne środowisko niż w Poznaniu - tłumaczy Karolina. - Z jednej strony jest to miasto, w którym jest wiele wyższych uczelni, mnóstwo studentów. Jest też dużo turystów.
Ale prawda jest też taka, że starzy, rodowici krakowianie z rezerwą podchodzą do przyjezdnych. Naprawdę trzeba tutaj pomieszkać kilka lat, żeby poczuć się zaakceptowanym. To, że w Krakowie zostaniemy na stałe, poczułam dopiero po naszym ślubie, gdy przenieśliśmy się do na Wolę Justowską.
Przerywnikiem w mieszkaniu pod Wawelem był dwuletni pobyt piłkarza w Turcji. Arek, nie miał jednak takich przygód, jak niektórzy jego koledzy. - Szok był tylko przez pierwsze dwa, trzy dni - tłumaczy. - Nigdy nie spotkałem się z brakiem życzliwości ze strony Turków.
Ten czas nie odbił się również specjalnie na małżeństwie . - Rozłąka nie była wielkim problemem, bo często latałam do Turcji, przynajmniej raz w miesiącu. Razem spędzaliśmy również wszystkie wakacje, ferie, święta - dodaje Karolina.
W ich małżeństwie były również trudne chwile. Piłkarz nie kryje, że nie potrafi odciąć się od problemów w klubie, zapomnieć o nich w domu.
- Po tylu latach nauczyłam się już jak z nim postępować, gdy coś poszło nie tak na boisku - tłumaczy Karolina. - Po przegranym meczu trzeba mu dać trochę czasu. Najlepiej wtedy się nie odzywać, dać mu spokojnie wszystko sobie przemyśleć.
Nie porażki były jednak najgorszym momentem. Nawet nie kontuzje, których Głowacki miał sporo przez całą karierę.
Dla mnie Wisła to nie jest tylko zwykłe miejsce pracy
- Najgorszy czas to seria siedmiu porażek z początku tego sezonu i całe to zamieszanie związane z Jakubem Meresińskim jako właścicielem - wspomina Głowacki.
- Dla mnie Wisła to nie jest tylko zwykłe miejsce pracy. W tamtym czasie ciężko było skupić się na treningach, meczach. Wciąż wypływały kolejne rewelacje na temat właściciela. My naprawdę obawialiśmy się, że przyjdzie nam grać w IV lidze. I trudno było odciąć się od tego wszystkiego po przekroczeniu progu domu.
Córeczki tatusia...
W jakimś stopniu Głowackim pomagały w tym córki. Pod Wawelem żyją w bowiem w czwórkę, razem z 15-letnią Amelką i 4,5-letnią Olą. Gdy mówi o swoich pociechach, Arek wyraźnie się ożywia.
- Karolina wmawia mi czasami, że zawsze chciałem mieć syna. Mówi mi, że pograłbym sobie z nim w piłkę. A ja mam teraz swoją akademię, to sobie jeszcze z dziećmi pogram. Nigdy nie myślałem, że koniecznie chcę mieć syna. Jestem bardzo dumny z moich córek. Kocham je z całego serca - mówi piłkarz.
Na pytanie, jakim ojcem jest Arkadiusz Głowacki, odpowiada z uśmiechem Karolina: - Próbuje być czasami surowy, ale… z marnym skutkiem.
- Jak to przy wychowaniu dzieci, czasami człowiek się zdenerwuje - dopowiada Arek. - Ale to rzeczywiście trwa niezwykle krótko. Cóż, to ja jestem tym dobrym tatą, a Karolina musi być tym bardziej surowym rodzicem.
- Ale nie muszę być taka zbyt często. Mamy naprawdę super dziewczyny - zastrzega żona piłkarza Wisły.
Oboje podkreślają, że nie starają się na siłę wychować córek na sportsmenki. - Amelka ma duszę bardziej artystyczną - uśmiecha się Głowacki. - Ma 15 lat i jest na etapie poszukiwania swojej drogi na przyszłość. To jest taki wiek, gdy w głowie pojawia się tysiąc myśli na minutę. Bardzo jednak się cieszę, że chce z nami na ten temat rozmawiać.
Wspólne spędzanie czasu z córkami to jest coś, co lubią robić najbardziej. Mają też swoje ulubione miejsca.
- Bardzo lubię krakowskie ZOO - zdradza Karolina. - Co roku kupuję roczny karnet. Gdy tylko mogę, zabieram Olę i odwiedzamy to miejsce.
- Zanim przenieśliśmy się na Wolę Justowską, Karolina nie do końca była przekonana do tego kroku, ale właśnie tutaj mieliśmy sporo miejsc, w których lubimy spędzać czas. Okolice Willi Decjusza, kawiarnia przy Galerii Chromego, to są nasze miejsca. Mieliśmy swoje rytuały i tego się trzymaliśmy. Dla nas ważne jest, że tutaj panuje spokój, cisza - opowiada piłkarz.
- Dzięki temu, że Arek tyle lat gra w Wiśle, uniknęliśmy tułaczki po Polsce czy świecie - dodaje Karolina. - Tak naprawdę wypracowaliśmy swój rytm życia. Nikt nie pędzi.
Futbol z Głową
Karolina poświęca się nie tylko dbaniu o dom. Odkąd na stałe przeprowadzili się z Arkiem do Krakowa, prawie cały czas jest aktywna zawodowo. Jako absolwentka turystyki na poznańskiej AWF, pracowała w Hotelu pod Różą. Później pochłaniały ją rodzinne biznesy. Najpierw była restauracja na Kazimierzu.
- Zawsze bardzo chciałam prowadzić restaurację - przyznaje. - Wydawało mi się, że to będzie przyjemny i łatwy biznes. Nic bardziej mylnego. Wymaga on gotowości do pracy 24 godziny na dobę i to przez wszystkie dni w roku, także w Święta i weekendy. Lubię kontakt z ludźmi. W restauracji kontakt z drugim człowiekiem był, satysfakcja również, ale cóż, nie wyszło…
- Jedno jest pewne, w gastronomii nie będziemy już raczej prowadzić biznesu. Brakowało nam trochę doświadczenia, pewnie również wiedzy na pewne tematy - dodaje Arek.
Teraz oboje poświęcają się nowemu projektowi. Kilka tygodni temu uruchomili Akademię Futbolu z „Głową”. Karolina jest jej prezesem, Arek w miarę możliwości również pomaga w sprawach organizacyjnych.
- Dla mnie wciąż najważniejsza jest moja kariera i tak będzie, dopóki będę grał w piłkę. Akademia daje jednak mnóstwo satysfakcji - mówi piłkarz. - Karolina zajmuje się w niej sprawami organizacyjnymi, ja sportowymi.
- To jest zupełnie inny biznes niż restauracja - dodaje żona piłkarza. - Faktury są oczywiście wszędzie, pewne papierki również, ale nie da się porównać tych typów działalności.
Arkadiusz Głowacki gra w Wiśle, najpewniej podpisze wkrótce kolejny kontrakt. Przyznaje, że trudno mu sobie wyobrazić życie po zakończeniu kariery.
- Te wyjazdy, których u zawodowego piłkarza jest tak dużo, są po prostu potrzebne - tłumaczy. - Gdy wyjeżdżam na dwa dni na mecz, to niby z Karoliną odpoczywamy od siebie, ale tak naprawdę pojawia się tęsknota i chce się wracać do bliskich.
Trochę boję się, co będzie, gdy zakończę karierę i będę na stałe w domu. Myślę, że znajdę sobie jakieś zajęcie, związane ze sportem, bo nie wyobrażam sobie siebie w domu w kapciach przed telewizorem.