Jak działa child alert. Kiedy ginie dziecko, najważniejszy jest czas

Czytaj dalej
Fot. FOT. 123RF
Dorota Kowalska

Jak działa child alert. Kiedy ginie dziecko, najważniejszy jest czas

Dorota Kowalska

Niektóre dzieci rozpływają się jak we mgle. Znikają sprzed domów, szkół, z ulicy, z własnych łóżeczek - wtedy najbardziej prawdopodobną wersją jest porwanie. Czasami stoi za nim rodzic, czasami pedofil, handlarz dziećmi, przestępca. W każdym przypadku najważniejsze są 24 godziny od zaginięcia, to czas decyduje o sukcesie poszukiwań

Był 5 listopada, kilka minut po godz. 22, kiedy policja ogłosiła Child Alert. Wszystkie media w kraju opublikowały zdjęcie 5-letniej Mii. Komunikat był krótki: Dziewczynka ma 134 cm wzrostu, rude włosy. Prawdopodobnie porusza się białym volkswagenem na oświęcimskich tablicach rejestracyjnych.

Kilka godzin wcześniej oświęcimscy policjanci otrzymali zgłoszenie o znalezieniu w jednym z mieszkań zwłok młodej kobiety. Podejrzanym o dokonanie tej zbrodni był jej partner i ojciec Mii - 25-letni Norweg Ingebright G. Nie mieszkał na stałe w Polsce. Do Oświęcimia przyjechał pod koniec października. Tyle że dziecka w mieszkaniu nie było. Policjanci podejrzewali, że mężczyzna porwał dziewczynkę. W sobotę uruchomiono więc po raz szósty w Polsce specjalny system Child Alert.

- Dzięki informacjom przekazanym przez polską policję pojazd, w którym znajdowała się Mia, został zatrzymany w Danii przez duńskich funkcjonariuszy. Dziękujemy za współpracę i szybkie przekazywanie komunikatu - tyle policja. Wiadomo, że mężczyzna został zatrzymany w Kopenhadze przez jedną z jednostek policji. Prawdopodobnie niedługo ruszy proces ekstradycyjny. O tym jednak zadecyduje sąd. Mia jest cała i zdrowa, znajduje się pod opieką duńskich służb socjalnych. Do Danii ruszyli po małą dziadek, ojciec zamordowanej kobiety.

Porwania rodzicielskie zdarzają się rzadko, ale dochodzi do nich również w Polsce. W lipcu 2019 roku wszyscy trzymali kciuki za małego Dawida Żukowskiego, inna rzecz, że takiej akcji poszukiwawczej jeszcze w historii polskiej policji nie było - setki osób: strażaków, policjantów, terytorialsów, mieszkańców Grodziska Mazowieckiego, do tego śmigłowce i drony przez ponad tydzień próbowało trafić na ślad 5-letniego chłopca.

Dawida z domu swoich rodziców w Grodzisku Mazowieckim zabrał ojciec. Miał go zawieźć do Warszawy, do matki. Relacje między rodzicami Dawida nie były najlepsze. Kobieta, wówczas 31-letnia Rosjanka, poznała Pawła Ż., gdy ten był na wyjeździe służbowym. Kilka lat wcześniej przyjechała do Polski, po poznaniu mężczyzny zamieszkali z synem w Grodzisku Mazowieckim.

Na początku ich związek był zupełnie normalny, tworzyli szczęśliwą rodzinę, ale z czasem coś zaczęło się psuć. Jak donosiły media, ojciec Dawida, mimo że miał dobrą pracę i był w niej uważany za wzorowego pracownika, popadł w spore długi. Wszystko przez hazard, który pochłaniał sporo pieniędzy. W domu dochodziło do awantur. Kobieta pod koniec czerwca 2019 roku zgłosiła, że Piotr Ż. znęca się nad nią psychicznie, trzy tygodnie później wyprowadziła się z synem do Warszawy. Nie miała w Polsce rodziny, była nauczycielką języka rosyjskiego w centrum kulturalnym w Warszawie.

Na początku lipca Piotr Ż. skodą fabią odwoził do niej syna. Chłopiec jednak nigdy do matki nie dotarł, za to Piotr Ż. w okolicach Grodziska Mazowieckiego rzucił się pod pociąg relacji Skierniewice - Warszawa. Maszynista składu twierdzi, że zrobił to celowo. Czekał, a kiedy zbliżał się skład, rzucił się na tory. Nie było przy nim Dawida. Matka około północy zgłosiła zaginięcie syna.

Śledczy, minuta po minucie, odtworzyli ostatnie godziny życia mężczyzny. Paweł Ż. wyjechał z Grodziska Mazowieckiego w stronę Warszawy i przyjechał w okolice lotniska Okęcie. Chciał pokazać synowi startujące i lądujące samoloty. Jeszcze przed godz. 18 Dawid rozmawiał ze swoją mamą. Zamienili kilka zdań, jak wynika z relacji kobiety, chłopiec był spokojny, w każdym razie nic nie wskazywało na to, że grozi mu jakieś niebezpieczeństwo. Dwie godziny później Piotr Ż. wracał do Grodziska, prawdopodobnie już sam. Zatrzymywał się dwa razy przy wyjściu ewakuacyjnym wzdłuż trasy A2 w okolicach węzła Konotopa. Po raz pierwszy na około 40 minut, gdy jechał do Warszawy. Wtedy też miał rozmawiać z matką Dawida, to nie była łatwa rozmowa, kobieta powiedziała mu, że chce rozwodu. Miał jej po tej rozmowie wysłać esemesa, pisał, że nigdy już nie zobaczy syna. Drugi raz w tym miejscu (po przeciwnej stronie trasy) samochód stanął na 15 minut, gdy Piotr Ż. wracał do Grodziska Mazowieckiego. Policjanci trzy razy przeczesywali teren wokół tego miejsca. Nic. Ani śladu dziecka. Ojciec Dawida, zanim poszedł na tory, wstąpił do kościoła. Był sam, przynajmniej tak wynika z nagrań monitoringu. Chłopiec zniknął więc gdzieś na trasie między Warszawą a Grodziskiem Mazowieckim. Zabił go ojciec? Ukrył? Przekazał komuś? Te pytania długo pozostawały bez odpowiedzi. Ciało chłopca odkryto w zaroślach obok jednego ze stawów przy trasie Warszawa - Grodzisk Mazowiecki, po dziesięciu dniach akcji poszukiwawczej.

Kilka miesięcy wcześniej, w Białymstoku, w biały dzień sprzed bloku porwano 25-latkę i jej 3-letnie dziecko. Sprawa była newsem numer jeden wszystkich stacji telewizyjnych, gazet, portali internetowych. Kobietę i dziecko dwóch mężczyzn siłą wepchnęło do samochodu. Choć auto odnaleziono niedaleko miejsca zdarzenia, nie było w nim porwanych. Następnego dnia 25-latka i jej 3-letnia córeczka, Amelka, zostały odnalezione całe i zdrowe w Ostrołęce na Mazowszu. Dwóch sprawców, w tym ojciec dziecka, zostało zatrzymanych. Cezary R. usłyszał zarzut pozbawienia wolności swojej córki i jej matki.

Nie widział córki od 2017 roku. „Czarek uderzał wszędzie. Z każdej strony, przez dwa lata. Do sądów polskich, niemieckich, do Ministerstwa Sprawiedliwości. Bezskutecznie. Wiele osób na jego miejscu już by się poddało. Niejeden ojciec” - przekonywała w rozmowie z dziennikarzami Wirtualnej Polski siostra Cezarego R. Powtarzała, że jej brat był „zaradnym ojcem”, który „zajmował się dzieckiem, gotował, pracował i poświęcał dziecku dużo uwagi”.

Według kobiety ojciec Amelki zabiegał o kontakty z córką, „ale sądy odrzuciły bezprawnie jego wnioski”.

„Jak przyjeżdżaliśmy do Białegostoku, to mi się chciało płakać. Amelka mówiła „tatuś, tatuś, do domku”. I rzucała mu się na szyję. Nie możemy się poddawać. Jestem dobrej myśli. Świat musi zobaczyć niesprawiedliwość, która mu się wydarzyła” - opowiadała kobieta.

Cezary R. starał się przed białostockim sądem o wydanie mu córki i zabranie do Niemiec. W lutym 2018 roku Sąd Rejonowy w Białymstoku oddalił jego wniosek. Według sądu matka dziewczynki wykazała w postępowaniu, że mężczyzna zgodził się, aby obie z córką zostały w Polsce. Ojciec Amelki odwołał się od tej decyzji. W lipcu 2018 roku Sąd Okręgowy oddalił jego apelację.

Z każdym dniem na jaw zaczęły wychodzić nowe fakty. Okazało się, że to nie pierwsze porwanie dziecka, w którym brał udział Cezary R. Mężczyzna wraz z dwoma znajomymi uczestniczył w uprowadzeniu ośmioletniej dziewczynki w Szczecinie. Cezary R. pomagał wówczas Thomasowi K. w porwaniu jego córki. Wraz z trzecim mężczyzną zaatakowali matkę ośmioletniej wówczas Lary K. gazem pieprzowym, a dziewczynkę wciągnęli siłą do samochodu. Cezary R. i Wiktor B. zostali zatrzymani dzień później. Thomasowi K. udało się uciec wraz z córką do Niemiec. Za mężczyzną został wysłany europejski nakaz aresztowania, jednak strona niemiecka nie zgodziła się na ekstradycję, tłumacząc, że Thomas K. ma pełnię władz rodzicielskich nad Larą. Może więc Cezary R. próbował tej samej metody - uprowadzić córkę i liczyć na przychylność niemieckiego wymiaru sprawiedliwości.

Wrzesień 2018 roku. Media informują, że w sosnowieckim Przedszkolu numer 14 próbowano uprowadzić dziewczynkę. Dzieci były na spacerze, kiedy do grupy przedszkolaków podeszło dwóch mężczyzn. Chcieli zwabić do samochodu jedną z dziewczynek. Nauczycielki wyrwały im dziecko.

„Określiłabym to jako bardzo skomplikowane sprawy rodzicielskie” - mówił potem rzecznik prasowy sosnowieckiej policji.

Maj 2016 roku. Po mszy świętej w kościele pod wezwaniem św. Maksymiliana Marii Kolbego w Łazach pewien mężczyzna został zaatakowany gazem, a po chwili porwano jego 5-letniego syna.

- Ojciec uczestniczył we mszy razem ze swoim dzieckiem. Stali na końcu, drzwi były otwarte. Nagle podjechał samochód. Wierni usłyszeli tylko pisk opon, a ten mężczyzna próbował uciekać razem z dzieckiem. Dopadło go dwóch osiłków, którzy przyjechali z matką chłopca. Ojciec dostał gazem po oczach. Chłopczyka zabrali do auta i odjechali” - relacjonował jeden ze świadków zdarzenia.

Okazało się, że rodzice 5-latka rozwodzili się. Zarówno kobieta, jak i mężczyzna mieli prawa rodzicielskie. Sąd nie zdecydował jeszcze, pod czyją opiekę trafi chłopiec. Matka chłopca miała włamać się do budynku, w którym jej mąż mieszkał z synem, i zabrać z niego rzeczy 5-latka. Potem postanowiła uprowadzić własne dziecko.

Psychologowie nie mają wątpliwości: To przykre i traumatyczne przeżycia dla każdego malucha. Poczucie bezpieczeństwa to jedna z podstawowych potrzeb każdego człowieka, zwłaszcza tak jeszcze niedojrzałego.

Małe dzieci są stosunkowo rzadko porywane. Jeśli już - wynika to raczej właśnie z konfliktu między ojcem i matką dziecka. Porwanie rodzicielskie polega na wywiezieniu lub zatrzymaniu dziecka przez jednego z rodziców bez informowania o tym drugiego. W Polsce tego typu działanie nie jest kwalifikowane jako przestępstwo - jedynie jako forma zaginięcia.

Fundacja ITAKA (Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych) opublikowała specjalny poradnik dotyczący zapobiegania zaginięciom dzieci. Według specjalistów najważniejsza jest pierwsza godzina od zaginięcia. Jeżeli dziecko zniknie z pola widzenia, najpierw trzeba przeszukać okolicę i wypytać przechodniów. W przypadku, gdyby takie działania nie przyniosły oczekiwanego skutku, konieczne jest zgłoszenie sprawy policji.

Tylko że dzisiaj, w sytuacji, kiedy swobodnie przekraczamy granice, a paszport malca traktowany jest jako pozwolenie rodziców na opuszczenie przez nie kraju, największa nawet mobilizacja tak policji, jak społeczeństwa, choć konieczna, często nie wystarcza.

Stąd Child Alert - system natychmiastowego rozpowszechniania wizerunku zaginionego dziecka za pośrednictwem dostępnych mediów. To program, którego głównym celem jest szybsze i skuteczniejsze poszukiwanie młodych ludzi (dzieci i nastolatków), dzięki z góry ustalonej procedurze postępowania. Koncepcja platformy opiera się na skoordynowanym działaniu różnych instytucji, przede wszystkim policji i mediów, które z racji błyskawicznej współpracy są w stanie niemal niezwłocznie rozpowszechnić wizerunek zaginionego dziecka masowemu gronu odbiorców.

Po raz pierwszy tego typu system uruchomiono w 1996 roku w Stanach Zjednoczonych podczas poszukiwań dziewięcioletniej Amber Hagerman, która została uprowadzona, a następnie brutalnie zamordowana przez porywacza. W poszukiwania Amber zaangażowała się cała społeczność stanu Teksas, z którego pochodziła dziewczynka. Child Alert funkcjonuje obecnie w większości krajów europejskich (m.in. w Niemczech, Francji, Holandii, Wielkiej Brytanii i w Czechach) oraz na terenie Kanady, Meksyku i Stanów Zjednoczonych. Jak pokazują statystyki i doświadczenia wyżej wymienionych państw, w przypadkach zaginięć, w których program jest wykorzystywany, większość spraw udaje się pozytywnie rozwiązać. W niektórych krajach poszukiwania za pomocą Child Alertu prowadzone są nawet ze 100-procentową skutecznością.

Tak było także w przypadku uprowadzenia Amelii i jej matki. Porywacze, w tym ojciec dziewczynki, prawdopodobnie nie spodziewali się, że system zostanie uruchomiony. Poczuli się osaczeni. Noc po porwaniu spędzili w lesie, bojąc się, że zostaną rozpoznani przez przypadkowe osoby. I tak się poniekąd stało, bo to mieszkańcy okolicy, w której się ukrywali, poinformowali policję o dziwnym samochodzie stojącym wśród zarośli.

Z policyjnych danych wynika, że w ciągu pierwszych 24 godzin odnajdywanych jest około 30 proc. wszystkich zaginionych, w ciągu pierwszych 48 godzin około 54 proc., w ciągu pierwszych 7 dni - około 77 proc., a w ciągu pierwszych 30 dni od przyjęcia przez policję zgłoszenia odnajdywanych jest ponad 90 proc. wszystkich zaginionych.

Jednak w przypadku Dawida Żukowskiego nie wdrożono procedury Child Alertu. Dlaczego? Policjanci tłumaczyli, że nic nie wskazywało na to, żeby pięciolatek przemieszczał się w inne rejony Polski czy też przebywał za granicą, a procedury można było wdrożyć w każdej chwili.

Dzisiaj policjant, przyjmując zawiadomienie o zaginięciu dziecka, jednocześnie analizuje wszystkie dostępne informacje związane z zaginięciem pod kątem zasadności uruchomienia systemu Child Alert. Gdy okoliczności zdarzenia wypełniają wszystkie kryteria alertu - decyzja o uruchomieniu CA podejmowana jest niezwłocznie. Kiedyś trzeba było odczekać 12 godzin od momentu zaginięcia.

Jednak w 2019 roku Gerry i Kate McCannowie, rodzice czteroletniej Madeleine, która 3 maja 2007 roku zniknęła z pokoju hotelowego w portugalskim kurorcie Praia de Luz, przedstawili w Parlamencie Europejskim nowy projekt systemu informującego o zaginionych dzieciach wszystkie kraje Europy, zakładający, że już po kilkudziesięciu minutach od zgłoszenia uprowadzenia taka informacja trafia do policji i służb granicznych wszystkich krajów Unii, a rysopis dziecka natychmiast opublikują media. O zaginięciu Madeleine służby na granicy portugalsko-hiszpańskiej zostały poinformowane 12 godzin po zdarzeniu, a wtedy, zdaniem rodziców, ich mała córeczka mogła być już poza granicami Hiszpanii.

Przypomnijmy: mała Madeleine McCann zaginęła 3 maja 2007. Jej twarz: wielkie brązowe oczy, jasne włosy sięgające ramion każdy doskonale pamięta. Czteroletnia dziewczynka zniknęła z portugalskiego kurortu podczas wakacji spędzanych z rodziną. Rodzice położyli ją spać, a sami wyszli na kolację ze znajomymi do pobliskiej restauracji. Kiedy około godz. 22 matka Madeleine weszła do jej pokoju, łóżeczko dziewczynki było puste.

W ciągu 15 lat dziennikarze podawali różne badane przez policję hipotezy zaginięcia małej Brytyjki - od zakończonego tragicznie włamania po porwanie przez handlarzy dziećmi. Małżeństwo McCannów zostało przez portugalskich śledczych wytypowane na głównych podejrzanych, ale w 2008 roku oczyszczono ich z zarzutów. Zdaniem prokuratury nie było powodów, by ich podejrzewać. Od 2011 roku brytyjska policja ponownie przyglądała się sprawie po tym, jak McCannowie poprosili o pomoc ówczesnego premiera Davida Camerona. W 2020 roku niemieccy prokuratorzy zidentyfikowali jako podejrzanego o porwanie i zabójstwo małej Madeleine 45-letniego Christiana B. Mężczyzna pracował w apartamentach wakacyjnych w Portugalii, kiedy zaginęła dziewczynka, także w Ocean Club w Praia da Luz. Był już karany za przestępstwa narkotykowe w Niemczech, a także za zgwałcenie 72-letniej kobiety, jednak zaprzeczał, aby miał jakikolwiek związek z zaginięciem Madeleine. W kwietniu 2022 roku Christian B. zyskał status oficjalnego podejrzanego w tej sprawie.

Niektóre dzieci, jak mała Madeleine, rozpływają się jak we mgle. Znikają sprzed domów, szkół, z ulicy - wtedy najbardziej prawdopodobną wersją jest właśnie porwanie. Ale ich bliscy nigdy nie przestają ich szukać.

Małgosia Majchrzak, mama zaginionej ponad 20 lat temu Basi, wie wszystko o Austriaczce Nataschy Kampusch, która w wieku 10 lat została porwana przez Wolfganga Priklopila. Przeczytała o kobiecie każdy artykuł, jaki ukazał się w gazecie, bo przecież jej historia może być historią Basi. Porywacz uprowadził Nataschę z ulicy, kiedy wracała ze szkoły. Przez osiem lat przetrzymywał w ciemnej, dźwiękoszczelnej celi. Na początku września 2006 roku Natascha wykorzystała moment nieuwagi Priklopila, wybiegała na podwórko i nieskładnie opowiedziała jednemu z sąsiadów, kim jest, i poprosiła o pomoc. Dopiero po kilku tygodniach w jednym z wywiadów zdecydowała się opowiedzieć, jak przez osiem lat wyglądało jej życie. Spędzali z porywaczem dużo czasu podczas posiłków i prac domowych, czasami mogła czytać i oglądać telewizję. „Nie był moim panem, chociaż chciał być. Byłam równie silna. Mówiąc obrazowo, nosił mnie na rękach, a jednocześnie kopał” - mówiła. Wolfgang Priklopil był podczas śledztwa jednym z podejrzanych. Przyjaciółka porwanej dziewczynki rozpoznała jego białego vana, który stał w pobliżu miejsca uprowadzenia, ale policja nie dysponowała wystarczającą liczbą dowodów, aby zatrzymać mężczyznę. Priklopil, kiedy zorientował się, że Natascha uciekła, rzucił się pod pociąg. Dziś kobieta wraca do normalnego życia.

Dziennikarz „The Times” rozmawiał z kolei z 22-letnią Lisą Hoodless i Charlene Lunnon, które jako dziesięciolatki zostały porwane przez pedofila Alana Hopkinsona. Zwyrodnialec przez cztery dni przetrzymywał je we własnym mieszkaniu, wiązał rajstopami i wielokrotnie gwałcił. Dzisiaj te młode kobiety twierdzą, że te traumatyczne przeżycia tylko je umocniły. Charlene wspominała, że gdy oglądała wiadomości o wielkiej akcji poszukiwawczej z 1999 roku, widziała na twarzy swojego ojca zwątpienie. Ta mina powiedziała jej, że tato przestał wierzyć, myślał, że jego ukochana córeczka nie żyje.

- Nigdy nie przestawaj szukać zaginionych dzieci, bo te maluchy czasami wracają - miały powiedzieć Lisa i Charlene.

Paradoksalnie wydaje się, że porwania rodzicielskie są dla dzieci najbardziej bezpieczne, chociaż maluchy przypłacają je traumą, to jednak rodzice zazwyczaj nie robią im fizycznej krzywdy. Najgorzej, kiedy dziecko ginie bez śladu. Nie ma go rok, dwa, dwadzieścia lat. Jego najbliżsi cały ten czas żyją nadzieją. I mówią, że woleliby wiedzieć, że lepsza jest najgorsza nawet prawda niż wieczna niepewność.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.