Jak Dvora Shreiber znalazła grób ojca na Cytadeli po 60 latach poszukiwań
Po II wojnie światowej wiele żydowskich rodzin szukało swoich bliskich. Dla Dvory Shreiber (z domu Rajman) wszystko skończyło się dobrze dopiero po 60 latach. A cała historia ma związek z Poznaniem.
Przed wojną rodzina Rajmanów mieszkała w Zamościu. Ojciec był rabinem. Skończył Yeshiva Chachmej w Lublinie. Zbudowana w 1930 roku uczelnia była wtedy największą szkołą talmudyczną na świecie.
W roku 1937 Rajmanom urodziła się córka Dvora. Dwa lata później wybuchła II wojna światowa, która przerwała szczęśliwe życie rodziny. Zaczęli uciekać na Wschód i 17 września znaleźli się w Związku Radzieckim. Tam osiedlono ich w Świerdłowsku (dziś Jekatierinburg). Mieszkali tam przez dwa lata. Ojciec Dvory pracował w fabryce amunicji. Po agresji hitlerowskiej na Związek Radziecki otrzymał kartę mobilizacyjną. Poszedł na wojnę i wszelki ślad po nim zaginął. Gdy wojna się skończyła, nie powrócił. Matka Dvory pisała wszędzie tam, gdzie tylko mogła, do: Czerwonego Krzyża w Szwajcarii i w Związku Radzieckim, a także do Niemiec, mając nadzieję, że zdobędzie jakąś informację. Czas upływał, a odzewu na listy nie było. Wyglądało na to, że grób Lazara Abramowicza Rajmana nie zostanie odnaleziony.
Parę lat temu nastąpił jednak dziwny zbieg okoliczności. Do Izraela przyjechał niemiecki student Siggi. Spotkał Dvorę i gdy rozmawiali, Dvora zapytała go, czy mógłby ją nauczyć obsługi komputera. On zapytał: A po co?
- Bo ja chcę odnaleźć grób ojca
- odpowiedziała. Wtedy Siggi stwierdził, że prościej będzie, gdy on się sam tym zajmie. Dotarł do Czerwonej Gwiazdy Dawida w Izraelu (tamtejszy Czerwony krzyż) i dowiedział się, że ojciec Dvory jest pochowany na jednym z poznańskich cmentarzy. Zdobył też adres mailowy poznańskiej Gminy Żydowskiej i napisał do Poznania e-mail z prośbą o pomoc w odnalezieniu grobu ojca Dvory.
Wojciech Meixner z Gminy Żydowskiej wspomina to tak: - Był rok 2012. Siedzieliśmy przy stole na szabacie, gdy przewodnicząca Gminy Alicja Kobus przyszła z kartką zawierającą wydruk tego maila i powiedziała, że z Izraela przyszedł mail.
- Kobieta poszukuje grobu swojego ojca - powiedziała Alicja i odłożyła tego wydrukowanego e-maila, ale za chwilę wróciła i powiedziała: - Wojtek, poszukaj proszę tego grobu. Jeśli ty go nie znajdziesz, to będziemy mogli z czystym sumieniem napisać, że ten grób jest nie do odnalezienia.
- Nie znałem Dvory, ale próbowałem się wczuwać, co ona czuje, szukając przez tyle lat grobu ojca. Poszliśmy z żoną na Cytadelę. Przechodziliśmy po kolei przy każdym radzieckim grobie, czytając nazwiska. Niestety, nigdzie tego grobu nie było
- wspomina Wojciech Meixner. - Następnego dnia pojechaliśmy na Miłostowo. Tam też jest kwatera radziecka, ale sytuacja była jeszcze gorsza, bo na większości grobów było NN, a więc było niemożliwe do ustalenia, kto tam jest pochowany.
Wojciech Meixner pojechał więc do Konsulatu Federacji Rosyjskiej, mając nadzieję, że uzyska tam jakąś informację. Okazało się, że żadnej listy żołnierzy nie mieli, ale jeden z urzędników powiedział, że jest pewien profesor na Wydziale Historii UAM, który zajmował się grobami rosyjskimi. Podano mu jego nazwisko.
- Zadzwoniłem do tego profesora. On odpowiedział, że musi sprawdzić i się odezwie. Nie odezwał się, bo w międzyczasie zmarł - opowiada W. Meixner, który jednak nie dał za wygraną. Poprosił o pomoc zaprzyjaźnione bibliotekarki z Wydziału Historii. Przeszukiwały materiały, które mogłyby naprowadzić na miejsce, gdzie taki grób mógł się znajdować.
Meixner tracił już nadzieję, że grób się uda znaleźć. Ale był uparty. Stwierdził, że jeśli ten grób istnieje, to na pewno go w końcu znajdzie. Przypomniał sobie, że cmentarzami poznańskimi zajmowała się Zieleń Miejska. Zadzwonił tam, ale okazało się, że żadnej listy grobów żołnierzy nie mają.
- Przypomniałem sobie wtedy, że w Urzędzie Wojewódzkim jest pewien historyk, który zajmuje się grobami wojennymi. Zadzwoniłem do niego i wtedy pojawiła się iskierka nadziei - opowiada. - Historyk powiedział mi, że musi skontaktować się z kolegą, który pisał doktorat z Cytadeli i na pewno się odezwie. Po dwóch godzinach dostałem wiadomość, że grób jest odnaleziony z mapką, gdzie się znajduje. Byłem szczęśliwy. Okazało się, że tak długo nie mogłem znaleźć grobu, bo Rosjanie pisząc odręcznie nazwisko zniekształcili je. Ale nie miałem wątpliwości, że to ten człowiek, bo w międzyczasie otrzymałem już mailem dokumenty z Izraela dotyczące tej sprawy.
Okazało się, że ojciec Dvory miał wyjątkowego pecha. 4 maja 1945 został postrzelony na przedmieściach Berlina. Przewieziono go do szpitala wojennego w Poznaniu i tam zmarł 8 maja. 9 maja został pochowany. W momencie gdy właśnie kończyła się wojna, on już nie żył.
- Po otrzymaniu wiadomości, że grób jest odnaleziony, poszedłem na Cytadelę. Zrobiłem zdjęcia i wysłałem mailem do Izraela. Skutek był taki, że przez trzy dni Dvora nie mogła spać z wrażenia. Minęły dwa miesiące i przyleciała z rodziną do Poznania
- opowiada Wojciech Meixner. - Odebraliśmy ich z lotniska. Był wieczór. Ulokowaliśmy ich w hotelu Polonez. Gdy się rozpakowali, jeszcze tego samego dnia poszliśmy na cmentarz. Byłem w strachu, bo Dvora to już starsza kobieta. Bardzo przeżywała to, co się dzieje, a ja miałem wrażenie, że uczestniczę w czymś niezwykłym.
Członkowie rodziny ojca Dvory posypywali grób ziemią z Jerozolimy, odmawiali żydowskie modlitwy żałobne. Córka rabina silnie to przeżywała. W Poznaniu była tydzień.
- Chodziła na grób, a my pokazywaliśmy jej miasto. Był tylko ten problem, że nazwisko było zniekształcone, ale dzięki pomocy konsula Federacji Rosyjskiej Władimira Tkaczewa nagrobek został odnowiony i teraz jest nazwisko w wersji poprawnej - wspomina W. Meixner.
Gdy Dvora z rodziną przyjechała kolejny raz, Alicja Kobus zorganizowała przy tym grobie modlitwy z udziałem rabina.
- Wydaje mi się, że dla Dvory była to wielka sprawa, bo cmentarze dla Żydów są większą świętością niż synagoga, a ja bym nic nie zdziałał, gdyby nie życzliwość osób, o których wspomniałem, a szczególnie historyków Adama Kaczmarka i Adama Pleskaczyńskiego
- podkreśla Wojciech Meixner.
Niedawno Dvora razem z dziećmi, córką Atalią i synami Eli i Shayem, przyjechała już po raz czwarty od momentu odnalezienia grobu do Poznania.
- Ojciec był w Armii Czerwonej i poszedł na wojnę. Nie wiedzieliśmy niczego o jego losach. Po wojnie moja mama zaczęła szukać męża. Przez cały czas nie było jednak żadnej odpowiedzi. Gdy moja mama umierała, nie była usatysfakcjonowana tym, że ojca widziałam ostatni raz, gdy miałam 4 lata i nic o nim nie wiemy. Praktycznie go nie pamiętałam - mówiła w rozmowie z „Głosem” Dvora Shreiber. - To Siggie napisał list do Gminy Żydowskiej w Poznaniu, a Alicja natychmiast odpowiedziała, że zajmie się tym Wojtek Meixner. On sam zresztą też napisał, że jeśli nie będzie deszczu, nazajutrz pójdzie szukać grobu. Nie mogłam uwierzyć.
Dvora odwiedziła także Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w Moskwie. - Zapytano mnie, czy mój ojciec miał tytuł bohatera. Tego nie wiedziałam, ale powiedziałam, że dla małego dziecka każdy ojciec jest bohaterem. Powiedziałam, że jestem już starą kobietą i chciałabym odnaleźć grób ojca - opowiada. Muzealny urzędnik poszedł więc do biura i zaczął szukać. Szukał, ale niczego nie znalazł. - W pewnym momencie zapytał, jak na imię miała moja mama. Gdy powiedziałam, że Braha, stwierdził, że nazwisko ojca zostało na nagrobku na poznańskiej Cytadeli zniekształcone. Dzięki temu, co się stało, zamknęłam bardzo wielką dziurę w moim sercu. Doprawdy nie wiem, co wtedy czułam. Byłam szczęśliwa i zadowolona, a zarazem chora. Myślę, że stało się coś nierealnego, bo grób ojca odnalazł się po ponad 60 latach. To dla mnie naprawdę bardzo ważne - opowiada córka rabina.
Dvora, po przyjeździe do Izraela, do momentu przejścia na emeryturę, była pielęgniarką zajmującą się dziećmi. Dziś mieszka w jednym z domów seniora w Izraelu i nadal jest aktywna. W szkołach opowiada młodzieży o holocauście. Podkreśla, że należy do ostatniego pokolenia, które pamięta tamte czasy, więc to jej obowiązek.
- Cieszę się, że udało nam się znaleźć ten grób. Nadal twierdzę, że to był cud, że tak się wszystko poukładało
- zauważa Alicja Kobus.