Jak bohaterscy leśnicy ratowali kobietę z pożaru
- To była chwila. Usłyszeliśmy krzyki i pobiegliśmy. Wtedy nie myśli się o strachu, tylko pomaga się człowiekowi - mówią "GL" dzielni leśnicy.
Wczoraj w południe w budynku mieszkalnym przy ul. Rzepińskiej wybuchł pożar. Przebywała w nim 49-letnia kobieta. Naprzeciw tego domu znajduje się siedziba nadleśnictwa. To właśnie tam najszybciej dotarło wołanie o pomoc. - Ta pani krzyczała przez okno. Widzieliśmy też dym, który wydobywał się z tego okna. Natychmiast ruszyliśmy, by jej pomóc - wspomina zdarzenie Wojciech Chochowski z nadleśnictwa.
Do akcji włączyło się czterech dzielnych leśników. Pomimo tego, że zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, nie zawahali się ani chwili. Chwycili dwie gaśnice, które były na wyposażeniu nadleśnictwa i pobiegli w kierunku, z którego dobiegał rozpaczliwy głos 49-latki. Na szczęście jej sąsiadka miała klucz i leśnicy szybko dostali się do mieszkania.
- Gdy tam weszliśmy, w kuchni paliły się już wszystkie szafki. Znaleźliśmy panią przy stole, w rogu, wciśniętą i wystraszoną - mówi Leszek Wawryszuk z nadleśnictwa.

- Panował już tam żywy ogień, dopiero drugą gaśnicą udało się go przytłumić. Ta kobieta była przerażona. Wzięliśmy ją i wynieśliśmy na dwór. To trwało dosłownie sekundy - dodaje Chochowski.
Po krótkiej chwili przyjechały cztery wozy strażackie. Ogień udało się opanować. Niestety 49-latka dotkliwie ucierpiała i zabrana została do szpitala. - Ta kobieta prawdopodobnie przy próbie gaszenia pożaru doznała poparzeń rąk - mówi st. kpt. Michał Borowy z powiatowej straży pożarnej w Słubicach. Nie ma jednak wątpliwości, że dzięki błyskawicznej akcji leśników uratowano jej życie.
- Gdy już wracałem do domu, naszła mnie taka reflekcja, że poszedłem do sklepu i kupiłem gaśnicę do domu. Bo przecież gdybyśmy nie mieli tych gaśnic, to nie wiem, co by się wydarzyło... - mówi nam Wojciech Chochowski.