Nic tak nie koi kibica, jak zwycięstwo drużyny, za którą trzyma kciuki. Aktualnie trzymam kciuki - mam nadzieję, że Wy także - za piłkarzy ręcznych, więc trzy wygrane na bardzo dobry początek mistrzostw Europy były miodem na moje serce. I całe szczęście, bo wcześniej musiałem przełknąć łyżkę dziegciu.
Chodzi mi o walkę Artura Szpilki. Za praniem się po gębach nie przepadam, bo co to za sport, ale skoro Polak ma szansę na pas mistrza świata, to niech już pierze. Tymczasem po ciosie w dziewiątej rundzie chłop wykręcił takiego salchowa, rittbergera, toeloopa czy axla (to wciąż jest przedmiotem ożywionej dyskusji), że ponoć zainteresował się nim Polski Związek Łyżwiarstwa Figurowego.
Jeśli chodzi o wrażenia artystyczne, to Szpilka otarł się o geniusz. Noty za wartość techniczną siłą rzeczy musiały być niższe. Ale jeśli poprawi lądowanie, może zrobić furorę. Cóż, choć to dopiero styczeń, mamy już mocnego faworyta do nokautu roku.
A skoro jesteśmy już przy sportach zimowych - w sobotę wyjeżdżam z rodziną na ferie. I niech się dzieje, co chce, ale obiecałem dzieciom, że zawdzieję łyżwy i jeśli tylko dam radę, wyjdę w nich na lodowisko. Gdybym przez najbliższy miesiąc nie pojawił się w tej rubryce, to znaczy, że podzieliłem los Szpilki. Z tą różnicą, że mną raczej nie zainteresuje się Polski Związek Łyżwiarstwa Figurowego.
Szymon Kozica, sekretarz redakcji