Jadą po lepsze życie. Historie trzech białostoczan
Przedstawiamy historie trzech białostoczan. Maciej za pracą wyjechał do Warszawy, Magda za granicę. Paweł postanowił zostać.
Od kilku lat pracujesz w Warszawie, ale studia kończyłeś w Białymstoku.
Maciej Bukrewicz: Studiowałem Turystykę i Rekreację na Politechnice Białostockiej. Na studiach jednak nie bardzo było gdzie praktykować w zawodzie. Jeżeli już pracowałem, to nie na stanowiskach, na których mogłem zdobyć niezbędne doświadczenie.
Kiedy zacząłeś zastanawiać się nad wyjazdem do innego miasta?
Po ukończeniu studiów 1 stopnia wyprowadziłem się do Warszawy. Nie bardzo miałem dalszy plan na życie, a w Białymstoku ciężko było znaleźć pracę, która nie byłaby w restauracji czy w galerii handlowej. W Warszawie po paru miesiącach rozglądania się i jedną pracą typowo studencką (bar z kebabem), tysiącach wysłanych CV udało mi się znaleźć pracę w PLL LOT.
W Białymstoku w Twoim zawodzie nie miałeś żadnych wielkich możliwości?
Z tego co doświadczyłem, to nie miałem. Zresztą niewielu moich znajomych ze studiów, którzy zostali w Białymstoku, pracuje w zawodzie.
Praca w Warszawie daje większe możliwości?
W Locie zaczynałem od najniższego stanowiska. Przeszedłem masę różnych szkoleń sprzedażowych oraz z rozmów z trudnym klientem. Po paru miesiącach pracy i dobrych wynikach, dostałem propozycję pracy na stanowisku wyższym. Oznaczało to dodatkowe kursy i szkolenia. Wtedy moja ścieżka kariery nabrała rozpędu. Po ponad 2 latach dostałem ofertę pracy od biura podróży, które zajmuje się kompleksową obsługą podróży służbowych dla innych firm. Przyjąłem ją. Po jakimś czasie dostałem awans i kieruję własnym działem.
Uważasz, że decyzja wyjazdu do Warszawy była słuszna?
Oczywiście, że tak. Zarabiam sporo powyżej średniej krajowej, robię to co lubię. Dodatkowo sporo podróżuję, bo firm ma siedzibę pod Londynem, a biura w ponad 100 krajach. A nie mam nawet 30 lat.
Czy już na studiach rozważałaś możliwość pracy za granicą? Czy na początku chciałaś zostać w Białymstoku?
Magda Koc: Już na studiach wiedziałam, że wyjadę za granicę. Do tego potrzebne mi było doświadczenie zdobyte w Białymstoku. Studiowałam pielęgniarstwo i zdrowie publiczne na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku. Po zdobyciu prawa do wykonywania zawodu (licencjat) postanowiłam podjąć pracę na bloku operacyjnym USK, jako pielęgniarka anestezjologiczna. Pracowałam i robiłam studia magisterskie w tym samym czasie. Później zaczęłam też pracę w dwóch klinikach.
Skoro miałaś pracę i to nie jedną, dlaczego zdecydowałaś się wyjechać?
Mając trzy prace nadal nie byłam w stanie pozwolić sobie na kupno samochodu, o kredycie na mieszkanie nie wspominając. Zwyczajnie nie byłam w stanie „wskoczyć na kolejny poziom” w życiu, nadal mieszkałam z rodzicami. Wiedziałam też, że to się nie zmieni w przeciągu kilku lat, a bardzo chciałam być samodzielna.
Wyjechałaś do Anglii. Tam pracujesz jako pielęgniarka. To była dobra decyzja?
Na początku trochę się bałam, szczególnie problemów z językiem angielskim. Kiedy już się przyzwyczaiłam, zauważyłam, że praca w Anglii praktycznie niczym nie różni się od pracy w Białymstoku. Poziom medycyny jest taki sam, obowiązki też podobne. Wszędzie brakuje pieniędzy na wszystko, brakuje pracowników, jest całkiem spory bałagan. Różnica jest taka, że jestem wysyłana na różne kursy. W Polsce za każdy musiałam płacić sama, plus często musiałam brać urlop żeby w nim uczestniczyć. W Anglii jestem w stanie się utrzymać i żyć normalnie, pracując w jednym miejscu, a nie w trzech. Nareszcie mam czas dla siebie, rozwijam swoje zainteresowania. Po roku stać mnie było na kupno samochodu, oszczędzam też na wpłatę depozytu na mieszkanie.
Do Białegostoku przyjechałeś na studia. Dość wcześnie jednak zacząłeś pracować.
Paweł Mieczkowski: To prawda. Pochodzę z Wysokiego Mazowieckiego. W Białymstoku studiowałem filologię rosyjską przez dwa lata. Nie wiązałem z tym kierunkiem większych planów i już wtedy zacząłem szukać pracy. Najpierw przy wykładaniu towaru i inwentaryzacjach w marketach. Gdzie zresztą poznałem moją małżonkę. Po rezygnacji ze studiów, znalazłem pracę w dziale logistyki w jednym z nich. Pracowałem tam przez 3 lata, po czym znalazłem pracę w dużym markecie. Tam od początku objąłem stanowisko kierownika działu przyjęcia towaru.
Na tym jednak nie poprzestałeś. Czy miałeś kiedykolwiek problem ze znalezieniem pracy w Białymstoku?
Kilka razy zmieniałem pracodawcę w Białymstoku, ale zawsze przebiegało to płynnie. Później jeszcze dwukrotnie zmieniałem miejsce pracy, co za każdym razem wiązało się z awansem. Najpierw na stanowisko kierownika sklepu, a następnie kierownika marketu. Którym jestem do dziś.
Czy kiedykolwiek rozważałeś np. możliwość wyjazdu z Białegostoku za pracą?
Ponieważ mam brata, który na stałe mieszka w Anglii, myślałem o wyjeździe za granicę, ale ze względu na rodzinę, której nie chciałem opuszczać, wyjazd nie doszedł do skutku. Z perspektywy czasu tę decyzję uważam za słuszną.
Twoim zdaniem, można w Białymstoku znaleźć pracę i zarabiać tyle, żeby w spokoju założyć i utrzymać rodzinę?
Zdecydowanie tak. Być może poziom życia nie jest tak wysoki jak na Zachodzie. Ale spokojnie można w Białymstoku wieść ustatkowane życie i bez strachu o przyszłość.
Wyjeżdżają i nie wracają
Podlaska Fundacja Rozwoju Regionalnego policzyła, że za pracą z Podlaskiego codziennie wyjeżdża nawet pięć osób. Na zawsze.
Według prognoz GUS, do 2030 roku nasze województwo opuści na stałe ponad 23 tys. osób. A do 2050 roku blisko 50 tysięcy. Emigracja zarobkowa dotyczy głównie młodych osób do 30. roku życia, absolwentów, którzy wchodzą na rynek pracy. Początkowo pracy szukają w promieniu 30-40 km od miejsca swojego zamieszkania. Gdy jej nie znajdują, podejmują decyzję o wyjeździe.
- Jest kilka etapów emigracji: najpierw młodzi „wysysani” są z mniejszych miejscowości i wsi. Ludzie wyjeżdżają do większych miast, jak Białystok - mówi Marek Dźwigaj, wiceprezes Podlaskiej Fundacji Rozwoju Regionalnego. - Kolejny etap emigracji to silne, rozwinięte gospodarki, głównie Warszawa oraz Europa Zachodnia.
Jego zdaniem, głównym powodem emigracji zarobkowej młodych ludzi jest brak jakiejkolwiek pracy na miejscu, która jest zgodna z ich wykształceniem.
- Ludzie zaakceptowaliby nawet nieco niższe zarobki, gdyby tutaj mieli pracę odpowiadającą ich ambicjom i kwalifikacjom. Tymczasem na Podlasiu atrakcyjnych ofert pracy jest niewiele. Kształcimy bardzo dużo prawników, menedżerów, absolwentów studiów humanistycznych, dla których podaż pracy jest mocno ograniczona - zauważa Marek Dźwigaj. - Ci, którzy nie znajdą pracy na miejscu, mają dwa rozwiązania: Pracować na miejscu za niskie wynagrodzenie poniżej swojej kwalifikacji, albo pracować, zazwyczaj także poniżej swoich kwalifikacji na innym rynku, ale za dużo większe pieniądze.
Emigranci raczej nie wracają w swoje rodzinne strony. Jeśli już to po wielu latach, na emeryturę. Ludzie przyzwyczajają się do nowych miejsc, wsiąkają w środowisko, tworzą nowy krąg znajomych. W jaki sposób można ograniczyć emigrację?
- Jedyną szansą jest rozwój gospodarczy, czyli tworzenie miejsc pracy na obszarach, z których ludzie wyjeżdżają - przekonuje Marek Dźwigaj.
- Kapitał ludzki, tak jak każdy kapitał, przepływa tam gdzie może więcej zarobić. Teoretycznie powinniśmy mieć bardziej konkurencyjną gospodarkę, bo koszty pracy u nas są niższe, ale np. przez zaniedbaną infrastrukturę transportową mamy gorsze warunki dla rozwoju biznesu.