Jacek Tylewicz: dziennikarz Jarosław Ziętara dwa lata przed prokuraturą znał nazwy spółek-krzaków w Elektromisie
Dziennikarz Jarosław Ziętara, przed swoim zniknięciem, wpadł na trop spółek-krzaków w poznańskiej firmie Elektromis. Tak wynika ze słów Jacka Tylewicza, byłego prokuratura, który w latach 90. zajmował się sprawą dziennikarza „Gazety Poznańskiej” oraz aferą gospodarczą w Elektromisie. To o tyle istotne, bo osoby wiązane ze zbrodnią na Zietarzę kwestionują zainteresowanie dziennikarza firmą Elektromis.
Poznański dziennikarz Jarosław Ziętara zniknął 1 września 1992 roku. Pierwsze śledztwo ws. jego losów wszczęto dopiero rok później. Prowadził je ówczesny prokurator Jacek Tylewicz. Jak teraz wspomina, w momencie wszczęcia pierwszego śledztwa nie było żadnych akt.
- Przez pierwszy rok, który minął od zniknięcia dziennikarza, w organach ścigania nikogo ta sprawa za bardzo nie interesowała. Taka była szara rzeczywistość tamtych czasów. Gdy we wrześniu 1993 roku wszczynałem pierwsze śledztwo, dostałem jedynie kilka pism. M.in. skargę ojca dziennikarza do Rzecznika Praw Obywatelskich oraz interwencję z Prokuratury Generalnej
- wspomina Jacek Tylewicz, były prokurator i sędzia w stanie spoczynku.
Więcej: Oficer służb specjalnych: UOP i Jarosław Ziętara wiedzieli o przemycie w firmie Elektromis
W latach 90., oprócz sprawy Ziętary, głośna stała się sprawa działalności poznańskiego Elektromisu. Była to prężna firma handlowa. W firmie zatrudnienie znaleźli byli esbecy, eksmilicjanci, prokuratorzy. Wielka sieć spółek osiągała wielkie dochody, tworzyła bank, miała własne komórki śledcze, swoje media, drużynę piłkarską. Okazało się również, że prowadziła nielegalną działalność.
Sprawa Ziętary: wątek UOP, a potem spółki-krzaki w Elektromisie
Jacek Tylewicz nie badał związków Ziętary z Elektromisem. W pierwszym śledztwie nie łączono ze sobą tych dwóch spraw.
- Sprawdzałem inny ciekawy wątek: czy UOP werbował Ziętarę do pracy, czy ta służba specjalna dała mu jakiś niebezpieczny temat. Ale UOP wtedy zdecydowanie zaprzeczał, by interesował się dziennikarzem – zaznacza Jacek Tylewicz.
Jacek Tylewicz nie zdążył dokończyć pierwszego śledztwa ws. Ziętary. W 1994 roku skierowano go do wielkiego śledztwa ws. przekrętów w samym Elektromisie: oszustw podatkowych, przemytów towarów na wielką skalę.
Czytaj też: Szef policyjnego Archiwum X: Jarosław Ziętara nie żyje. Sprawcom zależało na ukryciu zwłok
- W 1994 roku, podczas przeszukania tej firmy, zabezpieczyliśmy wiele segregatorów. W dokumentach odkryliśmy nazwy spółek-krzaków, na które fikcyjne kupowano papierosy. Nikt nie znał wcześniej nazw tych lipnych spółek. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Tymczasem kilka lat temu dziennikarz Krzysztof Kaźmierczak, wyjaśniający sprawę Ziętary, pokazał mi kserokopie jednego z nielicznych, po czasie odnalezionych kalendarzy Jarka. To były zapiski z 1992 roku, które przetrwały - mówi były prokurator.
- Ziętara spisał wtedy nazwy spółek-krzaków, które my odkryliśmy dopiero dwa lata później. Skąd młody dziennikarz znał te nazwy? Czy dostał je ze służb? Odpowiedź nasuwa się taka, że miał kogoś świetnie poinformowanego o nielegalnych interesach Elektromisu
– stwierdza Jacek Tylewicz.
Kolega Ziętary: Jarek zniknął za to, czego jeszcze nie napisał
Fakt, że Ziętara był werbowany przez Zarząd Wywiadu UOP, został potwierdzony po wielu latach przez prokuraturę z Krakowa. W 2011 roku, wskutek starań różnych osób, wszczęła kolejne śledztwo dotyczące losów Ziętary. Dokumenty potwierdziły, że dziennikarz na początku lat 90. był werbowany do UOP. Odmówił, ale służby mogły go inspirować i dać temat dotyczący nielegalnej działalności poznańskich firm.
Zdaniem dziennikarza Piotra Talagi, bliskiego kolegi Jarosława Ziętary, który również zajmował się wyjaśnianiem jego sprawy, młody dziennikarz zniknął za tekst, którego nie zdążył napisać. – Logika zdarzeń, a także późniejsze ustalenia prokuratury wskazują, że zbrodnia na Jarku była przygotowana od wielu tygodni czy nawet miesięcy. Sprawcy wiedzieli, że się nimi interesuje. Obawiali się, że chce napisać o ich nielegalnych interesach. Musieli mieć jednak poczucie pewności, że nie opublikuje takiego tekstu w „Gazecie Poznańskiej”. W innym przypadku każdego dnia, z drżeniem serca, sięgaliby po gazetę. Kilka dni przed zniknięciem Jarka ogólnopolska gazeta „Rzeczpospolita” opublikowała przedruk jednego z jego tekstów. Sprawcy mogli się przestraszyć, że artykuł o nich może ukazać się w mediach ogólnopolskich, na które – w odróżnieniu od mediów poznańskich – nie mają żadnego przełożenia. To zapewne przyspieszyło decyzję o jego porwaniu w dniu 1 września 1992 roku – uważa Piotr Talaga.
Dwa procesy: jeden Gawronika, drugi byłych ochroniarzy Elektromisu
Według ustaleń krakowskiej prokuratury, Jarosław Ziętara badał nielegalne interesy, w które zaangażowani byli poznańscy biznesmeni. Tekstu o Elektromisie nie opublikował. Śledczy wskazują, opierając się na zebranych dowodach, że latem 1992 roku doszło do narady na terenie firmy Elektromis. Bogaty biznesmen Aleksander Gawronik, w obecności twórcy Elektromisu Mariusza Ś., miał podżegać do zabicia Jarosława Ziętary. W poznańskim sądzie trwa proces Gawronika. Nie przyznaje się do winy.
W styczniu ruszy z kolei proces „Ryby” i „Lali”, dwóch byłych ochroniarzy Elektromisu. Prokuratura oskarżyła ich o porwanie Jarosława Ziętary w dniu 1 września 1992 roku i pomoc w jego zabójstwie. Również oni nie przyznają się do winy. Z kolei kierownictwo dawnego Elektromisu przekonuje, że nie ma żadnej wiedzy o sprawie Ziętary i jego zainteresowaniu tą firmą.
Krakowska prokuratura prowadzi obecnie swoje trzecie śledztwo. Ma wyjaśnić pozostałe kwestie związane ze zniknięciem Jarosława Ziętary, którego ciała do dzisiaj nie odnaleziono.