Inteligentny introwertyk z politycznym zacięciem
Świetny dziennikarz, lubiany przez kolegów. Marek Magierowski odszedł jednak z dziennikarstwa, by zostać rzecznikiem prezydenta Dudy. To dla niego nowe wyzwanie i szansa na wejście do polityki.
Marek Magierowski, to dzisiaj jedna z najciekawszych postaci na polskiej scenie politycznej. Niby tylko i aż rzecznik prasowy prezydenta, ale Magierowski wyrasta dużo ponad pełnioną przez siebie funkcję. Stał się niemal twarzą Andrzeja Dudy, bo to on udziela wywiadów, on biega po studiach telewizyjnych i radiowych, on zabiera głos w najistotniejszych sprawach państwa. Jednym się to podoba, innym nie.
- On się wyraźnie pogubił. Rzecznik prasowy powinien być buforem, być tym, którego kopie się w tyłek, a Magierowski czuje się bardziej politykiem niż rzecznikiem. Był moment, kiedy wydawało się, że to on jest prezydentem, a nie Andrzej Duda - ocenia Wiesław Gałązka, konsultant i doradca polityczny.
Osoby, które znają Magierowskiego, wzruszają ramionami. - Jest pewnie wielokrotnie mądrzejszy, inteligentniejszy niż wielu ministrów w rządzie Beaty Szydło, co w tym złego, że z tego korzysta? To chyba lepiej, że mamy rzecznika kreatywnego niż osobę, która klepie wyuczone formułki - argumentują.
Wojciech Jabłoński, politolog, Magierowskiego jako rzecznika ocenia na trzy z plusem: - Jego minusem jest to, że się nie uśmiecha, brakuje mu pewnego ciepła, które mają rzecznicy kobiety. Dalej: brakuje w jego wypowiedziach wyraźnego cytatu. No i nie pamiętam, aby wypowiadał się ofensywnie, cały czas jest w sytuacji defensywnej, broni takich, a nie innych decyzji prezydenta. Jego plusem jest z kolei słabość przeciwników, bo kontrowanie jego czasami słabych, populistycznych wypowiedzi wychodzi marnie - wylicza Wojciech Jabłoński. I dodaje, że najważniejsze dla Magierowskiego jest to, aby wyprowadzał newsa zamiast pełnić wyłącznie rolę reaktywną.
Cóż, Magierowski to na pewno osoba, o której ostatnio dużo się mówi. Nie jest typowym rzecznikiem prasowym, bo tych Bogdan Rymanowski nie zaprasza do swojego niedzielnego programu „Kawa na ławę”.
Inna rzecz, że rzecznik prezydenta jest z mediami obyty. To były dziennikarz z wieloletnim stażem. Absolwent iberystyki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Karierę dziennikarską rozpoczynał w „Najwyższym Czasie” i „Gazecie Poznańskiej”, potem był poznański oddział „Gazety Wyborczej”, wreszcie „Newsweek”. Trudno znaleźć osobę, która nie szanowałaby Magierowskiego, jako dziennikarza, czy szefa. Ma opinię dżentelmena starej angielskiej szkoły, niezwykle kulturalnego, ułożonego, ale z charakterem.
- Spotkałam Marka Magierowskiego w „Newsweeku” i bardzo mi imponował dlatego, że był bardzo samoswój. Marek zawsze miał swoje zdanie i w przeciwieństwie do wielu moich kolegów wiedział, co myśli, nie bał się głośno o tym mówić i bronić swojego zdania. Pamiętam jego potyczki słowne z redaktorem naczelnym Tomaszem Wróblewskim, który miał silną osobowość i potrafił podporządkować sobie ludzi. Magierowski nigdy podczas takich dyskusji nie pękał, a dyskutowaliśmy na kolegiach na różne tematy. To piekielnie inteligentna bestia - opowiada Mira Suchodolska, obecnie sekretarz redakcji w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, swego czasu szefowa działu społecznego „Newsweeku”. - Ciekawa jestem, jak ze swoim charakterem poradzi sobie z pełnieniem funkcji rzecznika prezydenta, bo ta wymaga giętkości i dyplomacji. Myślę jednak, że przez te lata, kiedy pracowaliśmy w różnych miejscach, Marek stał się większym dyplomatą, co nie przeszkodziło mu pozostać wojownikiem - dodaje Mira Suchodolska.
Marek Magierowski był w „Newsweeku” tak zwanym funkcyjnym, pisał, ale i kierował ludźmi.
Wojciech Rogacin, redaktor naczelny Agencji Informacyjnej Polskapress: Mam o Marku Magierowskim, jak najlepsze zdanie, tak pod względem zawodowym, jak prywatnym. - Był moim szefem w dziale zagranicznym „Newsweeka”, szefem wymagającym, bardzo pilnującym rzetelności i jakości oddawanych tekstów. Kompetentny, oczytany. Zna pięć języków obcych, więc prasę zagraniczną czytał w oryginale. Bardzo kreatywny, pełen pomysłów i inicjatywy. Prywatnie jest osobą bardzo koleżeńską, lojalną i ceniącą sobie lojalność u innych. Ma takie inteligentne poczucie humoru, żarty z Markiem, to były żarty na poziomie.
Michał Kacewicz w „Newsweeku” pracował od samego początku, tworzył tzw. zerówki, czyli numery, które robi się niejako na próbę, zanim tygodnik czy dziennik oficjalnie ukaże się na rynku. Ludzie z „Profitu” (obecnie „Forbes”) mówili, że w wydawnictwie powstaje jakiś nowy projekt.
- Kończyłem studia, nie miałem żadnego doświadczenia dziennikarskiego, ale postanowiłem spróbować. Zadzwoniłem, a potem przyjechałem na rozmowę z Markiem Magierowskim, bo to on był szefem działu zagranicznego, a tam chciałem pracować. Dał mi na próbę do zrobienia dwa czy trzy teksty. Miałem bardzo mało czasu, ale oddałem je. Usłyszałem, że to nie do końca to, o co chodziło. Ale, mówiąc szczerze, nie przejąłem się zbytnio, miałem studia, dopiero szukałem zajęcia - opowiada Michał Kacewicz.
Po jakimś czasie dostał jednak telefon, aby przyjechać do Warszawy. Marek Magierowski przedstawił go Tomaszowie Wróblewskiemu i tak dołączył do zespołu „Newsweeka”. - Marek Magierowski był moim pierwszym szefem - uśmiecha się Kacewicz.
Tempo pracy było ogromne, wiadomo - dochodziło do spięć, ostrej wymiany zdań. Ale Magierowski zawsze był takim buforem między nimi a szefostwem gazety. Stresował się, ale nie okazywał emocji przy ludziach, którymi kierował. Był introwertykiem.
- Niezwykle kompetentny. Imponował znajomością świata, języków obcych. Były oczywiście sytuacje, kiedy potrafił się wkurzyć. Zwłaszcza, jeśli w dziale robiło się zbyt wesoło. Przychodził wtedy i nas strofował - wspomina ze śmiechem Kacewicz.
Był przy tym, jako szef, bardzo dyskretny, nie ośmieszał, nie poniżał ludzi.
- Pamiętam pojechałem w grudniu 2001 roku, a więc zaraz na początku swojej pracy na Białoruś. Miałem tam zrobić materiał o polskim biznesie, który rozwijał się w tym kraju. Nie wszystko mi wyszło, miałem świadomość, że słabo zebrałem materiał. Szefostwu także się nie spodobał, prawie spadł z wydania. Marek Magierowski poprosił mnie do swojego pokoju. Porozmawialiśmy, ale w tym jego strofowaniu nie było nic upokarzającego, nic, co by mnie obrażało. Po prostu, jako szef i doświadczony dziennikarz powiedział mi, gdzie popełniłem błędy i jak ich unikać - opowiada Michał Kacewicz.
Michał Kacewicz wciąż pracuje w „Newsweeku”. Ostatnio spotkał się z Markiem Magierowskim, kiedy ten był już rzecznikiem prezydenta Dudy. To było w czasie podróży prezydenta do Kijowa. Kacewicz starał się o akredytacje podczas tej wizyty, miejsce w samolocie. Skierował odpowiednie pismo do biura prasowego Kancelarii Prezydenta. Dostał odpowiedź, że nie ma już miejsc, potem, że jest tylko w jedną stronę. Napisał o tym tekst do internetu, trochę ironizując, że niby nie dla wszystkich jest miejsce w samolocie podczas prezydenckich podróży.
- Marek podszedł do mnie w hali odlotów. „I co, samolot się powiększył” - rzucił. Porozmawialiśmy. Pamiętam go jednak głównie, jako swego pierwszego szefa i jako szef był naprawdę dobry - mówi Kacewicz.
Po pracy w „Newsweeku” Magierowski był zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „Forum”, potem zastępcą redaktora naczelnego w „Rzeczpospolitej”.
Od stycznia 2013 do września 2015 był publicystą tygodnika „Do Rzeczy.”
- Znakomity. Ma silny charakter. Asertywny, co w naszym zawodzie najczęściej jest zaletą. To fachowiec najwyższej klasy - ocenia Mariusz Staniszewski, dzisiaj zastępca redaktora naczelnego „Wprost”, wcześniej w „Rzeczpospolitej” i „Do Rzeczy”. Kiedy Marek Magierowski został rzecznikiem rządu, Staniszewski wysłał mu esemsa. „Mam nadzieje, że polska polityka zyska tyle samo, ile straciło polskie dziennikarstwo” - napisał.
W „Rzeczpospolitej” Magierowski promował młodych, nigdy nie miał kompleksów, nie musiał się czuć zagrożony, więc dawał szansę innym. Miał zwyczaj czytania rano zagranicznej prasy: francuskie, angielskie, hiszpańskie tytuły, kiedy ktoś mu przeszkadzał, miał mawiać: „Spierdalać, teraz czytam”. Chociaż nie wiadomo, czy to „spierdalać” padało, bo to słowo jakoś nie pasuje do dżentelmena. Tyle że ponoć z czasem dziennikarstwo zaczęło Magierowskiego męczyć. Nie wygląda już tak samo, jak kiedyś. Pobieżne, spłycone. To nie był jego świat, brakowało mu wyzwań. W biurze prasowym Kancelarii Prezydenta miał być ekspertem ds. dyplomacji publicznej, ale szybko okazało się, że stanie przed wielkim dylematem. W biurze panował chaos. Jego szefowa Katarzyna Adamiak-Soroczyńska, jak Magierowski była kiedyś dziennikarką. Pracowała w dzienniku „Życie” jeszcze w latach 90. Była także jednym z pierwszych redaktorów w zespole dziennika „Metro”. Potem pracowała jako starszy specjalista do spraw PR w III Programie Polskiego Radia, skąd odeszła wraz z odwołanym dyrektorem stacji Krzysztofem Skowrońskim, z którym później współtworzyła „Radio Wnet”. Jednak z prowadzeniem biura prasowego najwidoczniej sobie nie radziła.
- Było wiadomo, że pożegna się ze stanowiskiem. Marek miał dwa wyjścia: albo czekać na nowego szefa, z którym nie wiadomo jak by się dogadywał, albo samemu pokierować biurem. Wybrał drugą opcję i moim zdaniem słusznie - mówi jeden ze znajomych Magierowskiego.
Jako rzecznik nie wystrzegł się wpadek. Pierwsza była „twitterowa”. Kiedy Sejm w błyskawicznym tempie „klepnął” nowelizację ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, potem przyjął ją Senat, dokument znalazł się na biuru prezydenta Andrzeja Dudy. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że pewnie zostanie szybko podpisana, choć formalnie Andrzej Duda decyzji jeszcze nie podjął. I wtedy Marek Magierowski napisał na Twitterze, że prezydent „podpisze ustawę o TK w stosownym czasie”. Prawdopodobnie po chwili zreflektował się, że „wyszedł” przed szereg i wpis usunął, o czym poinformował na TT. Zaraz po tym pojawił się kolejny wpis: „Oczywiście decyzja zostanie podjęta w stosownym czasie.”
Potem była wpadka, po której co niektórzy politycznie pogrzebali Magierowskiego. Tym razem chodzi o zainteresowanie świata tym, co dzieje się nad Wisłą.
Nie ma powodu, żeby europarlament zaczął teraz debatować nad sytuacją w Polsce. Tak jak nie debatował wtedy, kiedy podczas poprzedniej kadencji, podczas rządów poprzedniej koalicji także dochodziło do łamania prawa (...) - powiedział na konferencji prasowej przed Pałacem Prezydenckim.
Niby wszystko w porządku, gdyby nie słowo „także”, bo sugerowało ono, że obecna władza łamie prawo, jak ta poprzednia.
Były też inne wpadki, ale poza tym Magierowski świetnie sobie radzi. Nie daje się zapędzić w kozi róg. Kto wie, może stanowisko rzecznika prezydenta Dudy będzie dla niego odskocznią do wielkiej, już samodzielnej, politycznej kariery.
Autor: Dorota Kowalska