Ingres arcybiskupa Wojdy. Biskup wezwany z dalekiego kraju. Wstrząs dla białostockich polityków
Doświadczeniem ewangelizacyjnym nowy metropolita może jeszcze bardziej wzbogacić Kościół archidiecezjalny. Czy na miarę określenia „Franciszek białostocki”? To pokaże czas. W niepewności, ale zupełnie innej, jest też regionalna klasa samorządowo-partyjna.
To będzie wyjątkowy ingres w krótkich, bo zaledwie 26-letnich, dziejach Kościoła białostockiego. Wszystkie poprzednie miały wspólny mianownik: ordynariuszami zostawali biskupi. Teraz przychodzi kapłan o życiorysie dosłownie i w przenośni odmiennym. Nie hierarcha, ale szeregowy ksiądz. Potwierdza to zasadę, że papież Franciszek zrywa z polityką roszad wśród biskupów, awansuje na nich szeregowych kapłanów. Oczywiście nie wszędzie, bo w Krakowie schedę po kardynale Stanisławie Dziwiszu przejął abp Marek Jędraszewski, metropolita łódzki. No, ale to jest Kraków, wyjątkowe miejsce w dziejach polskiego Kościoła.
I druga zasada, której zdaje się hołdować papież w nominacjach na zwierzchników Kościołów diecezjalnych w Polsce, to postawienie na Polaków pracujących dotychczas w Watykanie. W ten sposób ordynariuszem kieleckim został ks. Jan Piotrowski, wieloletni misjonarz w Afryce i Kongo. W styczniu 2014 roku przyjął sakrę sufragana w Tarnowie, by niespełna dziesięć miesięcy później zostać pasterzem na Kielecczyźnie.
Teraz, poniekąd tym samym śladem, podążył ks. Tadeusz Wojda, wezwany przez Ojca Świętego z dalekiego kraju do posługi w Białymstoku. Bo choć urodzony na pograniczu Ziemi Radomskiej i Kieleckiej, to większość swojej duszpasterskiej posługi pełnił poza granicami Polski. Ma doświadczenie misyjne nie tylko w Europie, ale także w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej. I teraz, po latach spędzonych także w strukturach papieskich kongregacji, z ziemi włoskiej trafia na Białostocczyznę, depozytariusza tradycji wileńskich.
Dla nowego pasterza będzie to swoista, kolejna, choć odmienna od poprzednich, „misja ewangelizacyjna”. Zresztą tuż po ogłoszeniu papieskiej nominacji sam przyznał, że po 33 latach poza Polską musi uczyć się tego Kościoła na nowo. I nie ukrywa też, że jego w wiedza o naszej diecezji jest na razie statystyczna (znacznie większa religijność niż średnia krajowa, większa liczba powołań kapłańskich).
Z drugiej strony doświadczeniami ewangelizacyjnymi sam może jeszcze bardziej wzbogacić Kościół białostocki. Czy na miarę określenia „Franciszek białostocki”? To pokaże czas. Na razie jedno jest constans: słowa w formule stawienniczej w czasie mszy „...razem z naszym biskupem Tadeuszem” będą miały tą samą wagę jak teraz, gdy pada „...razem z naszym biskupem Edwardem...”.
Niespełna tydzień po ingresie nowy metropolita będzie miał tak na dobrą sprawę pierwszą okazją do publicznego zaprezentowania się wiernym w przestrzeni miasta. Tym bowiem będzie tegoroczna procesja Bożego Ciała. W białostockich realiach przemarsz od czerwonego do białego kościoła ma symboliczne znaczenie. Nie tylko religijne, ale polityczne. Tak było w 2013 roku, gdy obok Krzysztofa Jurgiela stanął dawno wtedy niewidziany Jan Dobrzyński. Obok tradycyjnie szedł prezydent Białegostoku.
W tym roku czerwcowa, publiczna demonstracja wiary będzie wyjątkowa. Już sama nominacja ks. Tadeusza Wojdy musiała być wstrząsem dla białostockiego systemu partyjno-towarzyskiego, którego filary przez lata walczyły między sobą o przychylność władzy duchownej. Tym bardziej teraz, gdy nastaje nieznane, pokazanie się na procesji tuż za baldachimem z celebrantem będzie miało dodatkową wymowę. W końcu za rok wybory samorządowe. Tyle że tym razem nadzieje na chociażby domniemany sojusz tronu z ołtarzem mogą okazać się zbyt płonne.