Influencerski cyrk. Tylko że w FAME MMA biją się (i zarabiają) naprawdę
Pełne trybuny Tauron Areny gwarantują tylko koncerty wielkich gwiazd i największe imprezy sportowe. Jednak do rubryki „wyprzedane” 14 maja dopisać trzeba było galę mieszanych sztuk walki - FAME MMA. Bili się na niej nie profesjonalni sportowcy, a znani głównie z internetowej działalności influencerzy, często kontrowersyjni, ale cieszący się popularnością wśród młodych ludzi.
Bez zaskoczenia
MMA przeszło w Polsce burzliwą drogę. Sama dyscyplina jest kontrowersyjna, bo - w pewnym uproszczeniu - polega na walce dwóch zawodników na wszelkie dopuszczone regulaminem sposoby, łącząc różne style. Nic dziwnego, że można z tego stworzyć show i sporo zarobić. Jeśli więc udało się namówić do okładania się pięściami internetowych celebrytów, mających rzesze fanów, to przepis na sukces gotowy.
Na FAME MMA 14 w Tauron Arenie Kraków wyprzedano wszystkie bilety (jak podali organizatorzy - ponad 14 tysięcy), 80 procent rozeszło się błyskawicznie, w ciągu kilku godzin. Najtańsze na trybuny kosztowały 80 zł, za krzesełko na parkiecie trzeba było zapłacić minimum 260 zł. Były też pakiety VIP (od 1000 zł).
- W ogóle nie jestem tym zaskoczony - przyznaje Antoni Chmielewski, były zawodowy fighter MMA, obecnie trener, którego podopieczna walczyła w FAME. - MMA to sport bardzo łatwy w odbiorze, nie trzeba być wielkim fachowcem, żeby wiedzieć, o co chodzi. Widać, co się dzieje: dwóch walczy, jeden wygrywa. To widowiskowa dyscyplina, jedna z najbardziej ekstremalnych, jakie można legalnie uprawiać, dlatego jest tak chętnie oglądana. Jeśli do tego walczą ludzie znani z mediów, internetu, to nie ma się co dziwić, że zainteresowanie jest tak duże.
Freaki
Na taki status ludzie związani z tym biznesem, w różnych przedsięwzięciach, pracowali kilkanaście lat. Pierwszą znaczącą walką „freaków” (tak w środowisku MMA określa się zawodników nieprofesjonalnych, ale znanych z innych względów) było starcie Mariusza Pudzianowskiego i Marcina Najmana w 2009 roku. Ten pierwszy wygrał po 43 sekundach (został przy MMA i nawet wyrobił sobie solidną markę, ma „poważne” walki). Później takie perełki pojawiały się w kartach walk, a jedną z głośniejszych było starcie „Pudziana” z Popkiem. Doszło do niego w Krakowie podczas gali KSW 37 w grudniu 2016 roku.
Wydarzenie w historii „freak fights” było znaczące. Poważna, największa w Polsce federacja zdecydowała się bowiem na jedną z głównych walk zakontraktować starcie byłego strongmana i kontrowersyjnego rapera. Pojedynek trwał ledwie 80 sekund, zakończył się oczekiwanym zwycięstwem Pudzianowskiego. Nie wynik sportowy był najważniejszy, a marketingowy i finansowy. Tego nikt nie krył.
- Walka była magnesem, swoją robotę wykonała - przyznał wówczas w Krakowie Maciej Kawulski, jeden z właścicieli KSW. - Popek zasługuje na szacunek. Wszystkie rekordy padły dzięki niemu - dodał, ale o szczegółach, czyli zyskach z biletów (komplet publiczności w Tauron Arenie) i opłat za dostęp do transmisji (pay-per-view), nie chciał wtedy mówić. - Sięganie po ludzi, którzy elektryzują nową publikę, jest sposobem na to, by gale się sprzedawały, a nasi zawodnicy nie musieli jeść ptysi.
- Od strony sportowej zabawa dla widzów jest taka sobie. Od strony społeczno-psychologicznej to wielkie wydarzenie - tłumaczy psycholog społeczny prof. Zbigniew Nęcki. - W ludzkiej naturze jest plotkarstwo, interesowanie się detalami z życia osób słynnych. To dziwne, że ludzie bardzo interesują się rzeczami ważnymi, jak wojna, ale też mało znaczącymi, na przykład - jakiego pieska kupiła sobie królowa. To nie ma większego znaczenia, ale przykuwa uwagę szerszej publiczności - dodaje naukowiec.
Potęga sławy
Prestiżowa federacja KSW wciąż proponuje takie pojedynki, ale nadal stawia przede wszystkim na „sportowe” emocje, kontraktując uznanych zawodników, gwarantujących atrakcje dla fanów MMA.
Włodarze FAME, działającej od 2018 roku, poszli w inną stronę. Tam cały zestaw to walki „freaków”, a taki produkt musi mieć stosowne opakowanie. Chętnie zapraszane są znane osoby, które niekoniecznie wpisują się w ramy wzoru dla młodzieży. A to właśnie młodzi ludzie są grupą docelową internetowych influencerów - dostają od nich to, czym się interesują. Im bardziej kontrowersyjne pomysły, tym ciekawsze. Utarł się już termin „patoinfluencer”, czyli ktoś, kto medialną karierę opiera na niskim poziomie kultury osobistej i promowaniu zachowań uznawanych za szkodliwe społecznie.
Sami freak fighterzy zresztą podgrzewają atmosferę przed walkami, tocząc słowne boje, a nawet nagrywając piosenki ośmieszające przeciwników. To wszystko oczywiście element przedstawienia, który odbiorcy przyjmują, wręcz go oczekują. Bo chyba nic tak nie wzbudza zainteresowania jak konflikt w świecie ludzi znanych.
Przykład? Jedną z pierwszych głośnych walk FAME było starcie Marcin „Rafonix” Krasucki - Daniel „Magical” Zwierzyński, uznawanych za jaskrawy przykład internetowej patologii (pokazywanie filmików i relacji na żywo z przemocą, alkoholem, używkami). Wpuszczenie ich wspólnie na ring wynikało z „korespondencyjnego” konfliktu, który mogli sobie po męsku „wyjaśnić”, a ich fani płacili za oglądanie tego na żywo. Z czasem okazało się, że z podobnych akcji jest zysk. I to duży.
- Influencerzy mają siłę przyciągania - zauważa prof. Nęcki. - Traktowani są jako ciekawostka, ale najważniejsze, że jest w tym zabawa. To taki „nieużyteczny” świat, lecz dający satysfakcję z obcowania z nim, ludzie są tego spragnieni. Jeśli widzą swoich idoli w sportowej walce, nawet jeśli są to „wygłupy”, to mają radość, że kropelki sławy na nich spływają. Ludzie mówią, że „jedli z Marylą Rodowicz”, a potem okazuje się, że byli w tej samej restauracji, co ona kiedyś. To jest potęga sławnych ludzi, tak inni podnoszą swój status.
Zwiększenie zasięgów
Prof. Nęcki zaznacza, że znaczenie ma możliwość obserwowania ludzi popularnych w sytuacji konfrontacyjnej. - Gdyby pokazywali taneczne piruety, zainteresowanie też by było, ale mniejsze. To, że okładają się pięściami, ma dla widzów dodatkowy walor. Mikroagresja pociąga; jeśli się ktoś bije, to niby nie chcemy, ale patrzymy. Jak jest wypadek, to kierowcy się zatrzymują i oglądają. Walka podnosi atrakcyjność wydarzenia bardziej niż miłość.
Szansę na „zwiększenie zasięgów” i gigantyczne zyski dostrzegają też celebryci. W ubiegłym roku Sergiusz „Nitrozyniak” Górski, jeden z bardziej znanych przedstawicieli youtube’owego biznesu, odmówił propozycji walki na FAME, za którą ponoć miał dostać 500 tysięcy złotych. Ostatecznie wystąpił na kolejnej gali i - jak przyznał - zgarnął około 750 tysięcy złotych, czyli mniej więcej 100 tysięcy za każdą minutę spędzoną w klatce. I to mimo że przegrał z kretesem. Na przyjazd na wspominaną galę do Krakowa chyba nie trzeba było go specjalnie namawiać, choć też finalnie zebrał cięgi...
Wielu profesjonalnych zawodników MMA popularnością nie przebije celebryckich amatorów, nie mówić już o porównywaniu zarobków.
- Nimi interesują się fani danej osoby, nawet nie samego MMA. To niebywałe, żeby zapełnić tak dużą halę, zwłaszcza że większość walczy po raz pierwszy - mówi Chmielewski i podkreśla: - To jest show, niektórzy powiedzą, że cyrk, ale oni biją się naprawdę, poważnie się w to angażują, stają się zawodnikami. Podchodzą jak do pracy - grając w filmie muszą nauczyć się roli. Każdy chce wygrywać, bo dzięki temu dostaje szansę na kolejne walki, zarabia. Już za pierwszą walkę kwoty mogą iść w setki tysięcy złotych, podczas gdy profesjonalny zawodnik dostanie dużo mniej. To niesprawiedliwe, ale tak to wygląda.
W pogoni za popularnością (i zyskiem) dochodzi też do kuriozalnych pomysłów. W Krakowie Mateusz „Matt Fit Lovers” Janusz walczył z wyższym o głowę i cięższym o kilkanaście kilogramów Adamem „AJ” Josefem. Wynik był zgody z oczekiwaniami.
- Trzeba iść z głównym nurtem, nie ma się co temu przeciwstawiać. Skoro jest zapotrzebowanie, to my, trenerzy musieliśmy się przebranżowić, przygotować ich do takich walk, aby nikomu nie stała się krzywda - zaznacza Chmielewski. - MMA zdobywa cały świat, przebija inne dyscypliny, chyba tylko piłki nożnej nie przeskoczymy. Myślę, że walki „freaków” będą się rozwijać, bo zainteresowanie nimi jest duże. Celebryci pokazują, że niemal każdy może tego spróbować, a my, trenerzy widzimy, że ludzi chętnych do treningów jest coraz więcej.