Imaginacja prezydenta Dudy. Czy mieszkaniec 13 dzielnicy wie, gdzie leży Koszutka, Kroworza i Bonin oraz co ma do tego Łubianka
Co dzieje się w Gobelins? Albo w Chueca? A może chociaż w Sablon? Nie wiecie? A wszystko to są dzielnice europejskich stolic: Paryża, Madrytu i Brukseli. Pewnie większość z nas o nich nie słyszało. Czy wynika z tego, że tworzymy jedynie „wyimaginowaną wspólnotę”?
A czy z tego, że przeciętny krakus z Krowodrzy nie wie, co to jest Bonin (dzielnica Poznania), albo Koszutka (w leżących za miedzą Katowicach) wnioskować należy, iż Polska jest nieledwie zlepkiem miast i wsi, które łączy co najwyżej nienawiść i/lub miłość do PiS i/lub totalnej opozycji? Ewentualnie język. Pogardy. Do siebie nawzajem. Zaś w przypadku zwolenników rządu i prezydenta RP – także do UE.
Śledząc masowe media (tu samokrytycznie grzmocę się w pierś) przeciętny Polak odnosi wrażenie, że cała energia głównych organów Unii Europejskiej, ba, całej Unii jako takiej, zużywana jest dziś na wojnę z Polską (wedle zwolenników PiS) lub z okupującym Polskę rządem PiS (wedle zwolenników opozycji). Że Frans Timmermans, po uczczeniu polskich bohaterów z gen. Maczkiem na czele, za cel życia obrał sobie zniszczenie ich ojczyzny - lub jej wyzwolenie spod okupacji PiS (znowuż – zależnie od opcji). Niewielu Polaków zdaje sobie sprawę, że jest to wizja co najmniej groteskowa. Wynika to z banalnego faktu, że (niezależnie od opcji) uważamy się za pępek świata, a już na pewno Europy. Niestety, tylko my.
99,99 proc. mieszkańców Gobelins, Chueca, Sablon oraz miliona innych dzielnic (takoż wiosek) w Europie nie ma zielonego pojęcia, gdzie leży Krowodrza, Koszutka i Bonin (oraz inne dzielnice od Bałtyku do samiuśkich Tater). Mają oni mglisty obraz Polski, jako i my mamy mglisty obraz życia w 13. dzielnicy (poza tym, że panami życia są tam krwiożerczy islamiści). Nikt nie zamierza nasyłać unijnych wojsk (których nie ma) dla zaprowadzenia ewentualnego porządku na Żoliborzu lub Woli (która robi z nami, co chce).
Przeciętnego, rozgarniętego, Europejczyka obchodzi natomiast, czy my tu, w tym naszym pępku, przestrzegamy zasad, które wraz z innymi członkami wspólnoty zobowiązaliśmy się przestrzegać wraz z przystąpieniem do niej. Przypomnijmy przy tym, że nie ma przymusu należenia do Unii.
Owszem, Unia zdaje się mieć fisia na punkcie polskiej praworządności. Ale tego fisia ma także, w mniejszym lub większym stopniu, połowa Polaków; PiS reprezentuje przecież w porywach emocje i namiętności (bo przecież nie rozumowanie!) 45 proc. wyborców, a w sprawach unijnych – około jednej trzeciej z nich. Polska nie jest jedna. Polska to Bonin, Koszutka i Krowodrza oraz Racławice i Wieluń. Ale zarazem łączą nas – jeszcze! – jakieś wartości. Dzieje. Doświadczenia. Obyczaje. I prawa. Prawa – równe dla wszystkich – są (często niedostrzeganym) fundamentem naszego życia.
W Unii jest podobnie. Rozumie to każdy, kto przechodzi przez bramkę „EU Citizens”, „Obywatele UE”. I kto choć raz przekroczy wschodnią granicę – Polski i całej Wspólnoty. Tam dalej niby wciąż jest Europa, ba, nawet znacznie większa jej część (5,8 mln km kw. wobec 4,4 mln UE). Ale działają diametralnie inne prawa i obyczaje.
No i nazwy niektórych dzielnic, pal sześć, gdy Arbatu, gorzej, gdy Chamowników i Jasieniewa (z Łubianką), wypada znać. Najczęściej przymusowo.
Pamiętam dobrze te czasy, Panie Prezydencie. Nie muszę ich sobie imaginować. Pan jest tylko ciut młodszy, więc też powinien.