UCI broni trasy olimpijskiej: została przetestowana i uznana za bezpieczną. Kolarze i dyrektorzy są innego zdania: powinna być zabezpieczona.
„Jestem w szpitalu z powodu urazów i złamań, ale wszystko będzie dobrze. Przede wszystkim czuję się bardzo rozczarowana po najlepszym wyścigu w mojej karierze” - to przekaz, który do kibiców skierowała na Twitterze poszkodowana w fatalnym wypadku na trasie olimpijskiej Annemiek van Vleuten. Brzmi, jakby nic wielkiego się nie stało, ale jej kraksa wyglądała tak strasznie, że apelowano, by filmu nie udostępniać w mediach społecznościowych. Van Vleuten ma wstrząs mózgu i trzy urazy kręgosłupa.
Z kolei Włoch Vincenzo Nibali przeszedł już we Włoszech operację pękniętego w dwóch miejscach obojczyka, Sergio Henao jest pod opieką lekarzy w związku z pękniętą miednicą, Australijczyk Richie Porte będzie pauzował, bo ma pękniętą kość łopatki, Brytyjczyk Geraint Thomas szczęśliwie nie ma żadnych złamań, a Francuz Julian Alaphilippe tylko się poobcierał.
Kolarze to twardzi ludzie, a kraksy są wpisane w ich zawód. Spotkanie z asfaltem zaliczył nie raz i nie dwa Rafał Majka, nasz brązowy medalista ostatnio upadł podczas Tour de France, otrzepał się, wstał, wymienił rower i pojechał dalej. Upadł też Michał Kwiatkowski - podczas Tour de Pologne na zjeździe z Zębu - na tyle groźnie, że nie zdołał dołączyć do czołówki, co przekreśliło jego marzenia o dobrym miejscu w klasyfikacji generalnej. Selekcjoner polskiej kadry w Rio Piotr Wadecki kilkanaście lat temu podczas Tirreno-Adriatico doznał poważnego urazu czaszki, czego ślady nosi do dzisiaj. Rok temu z kolei podczas Tour de France w kraksie wzięło udział tak wielu zawodników, że dyrektor wyścigu Christian Prudhomme musiał na kilka minut wstrzymać kolarzy, bo zabrakło karetek. Na tegorocznym Giro d’Italia z trasy wypadł Rosjanin Ilnur Zakarin i długo leżał na zboczu, a lider Steven Kruijswijk pożegnał się po wypadku z marzeniami o wygranej. Rok wcześniej podczas włoskiego touru fatalnie przekoziołkował Domenico Pozzovivo, miał pokiereszowaną twarz i wstrząs mózgu. Wszystkim jednak stanęło serce na widok leżącego bez ruchu Włocha, bo zdarzyło się to w okolicach Rapallo, niemal dokładnie cztery lata po tym, gdy na trasie włoskiego touru zginął młody Belg Wouter Weylandt.
Jak widać, kolarze zazwyczaj nie narzekają, jadą trasę, którą zaplanowali dla nich organizatorzy. Niesłychanie rzadko zdarza się, by odmówili jazdy w niebezpiecznych warunkach, tak było w ubiegłym roku w Omanie, gdy temperatura sięgała powyżej 45 stopni, a wokół szalała burza piaskowa. Przed dylematem, co robić, stanął też w tym roku dyrektor Tour de Pologne Czesław Lang. Na etapie wokół Bukowiny widoczność na technicznych zjazdach była zerowa, na szosie leżały kamienie i płynęły potoki wody. Etap odwołano, a kolarze dziękowali potem za tę decyzję. - Po mojej twarzy najlepiej widać, jak ważne jest bezpieczeństwo na trasie - mówił potem Jarosław Marycz, który rok temu na Giro pokiereszował sobie całą twarz, a ślady wypadku ma do dziś.
To często wypadki losowe, na które organizator wyścigu nie ma wpływu. Ale na wiele rzeczy dziejących się na trasie już ma.
O tym, że zjazdy na trasie olimpijskiej są karkołomne, było wiadomo nie od dziś. Zawodnicy i zawodniczki, którzy wybrali się wcześniej na rekonesans, wiedzieli, czego się spodziewać. Z jednym zastrzeżeniem: - Brazylijczycy powinni nauczyć się od kogoś, jak zabezpieczyć zjazdy, nie byłoby tych nieszczęść - mówi Andrzej Piątek, dyrektor sportowy Polskiego Związku Kolarskiego. - Kiedy byłem w Rio w lutym, trochę się przeraziłem, ale liczyłem na to, że przynajmniej zakręty zostaną zabezpieczone. Wystarczyło położyć tam materace gimnastyczne albo bele siana, jak to się robi na całym świecie, i byłoby po temacie - dodaje.
O tym, co może się zdarzyć na trasie, kolarze świetnie wiedzieli. - Ostatni zjazd jest bardzo niebezpieczny. Mam nadzieję, że nie popada deszcz, bo wtedy to będzie koszmar - mówiła przed startem Katarzyna Niewiadoma. No i niestety popadało. Na domiar złego najtrudniejsza część trasy, ta z wysokimi krawężnikami i betonowymi rynnami, wiodła w zacienionym lesie, gdzie widoczność była znacznie gorsza.
Niewiadoma sama przyznała, że zjeżdżała nieco asekuracyjnie, przez co nie zdołała dojść do wcześniejszej grupki zawodniczek, dało jej to szóste miejsce. Majka kalkulował mniej. - To była petarda w dół. Całe szczęście, że się nie wywróciłem, bo nie byłoby żadnego medalu - mówił już po przylocie do Polski.
Problem w tym, że na zwykłym, profesjonalnym wyścigu za taką liczbę tak poważnych kraks odpowiadałby organizator. W Brazylii nie ma winnych. „Trasa w Rio została bardzo starannie zaprojektowana i była szeroko testowana podczas objazdów i treningów. Dokładamy wszelkich starań, by zaprojektować bezpieczne trasy, ale niestety czasami występują kombinacje wielu czynników, które mają wpływ na bezpieczeństwo” - napisały władze UCI (Międzynarodowa Unia Kolarska) w specjalnym oświadczeniu.
Trasa olimpijska była rzeczywiście fantastyczna, bo zagwarantowała świetne, dynamiczne ściganie. Niestety przy okazji są poszkodowani, bo było wiadomo, że właśnie na zjeździe z Vista Chinesa kolarze będą dawali z siebie wszystko. Rafał Majka mówi, że osiągał tam prędkość nawet 95 km na godzinę, inni jechali podobnie - przecież walka szła o medal olimpijski. Komuś po prostu zabrakło wyobraźni.