Igrzyska i cena chleba, czyli kogo porazi koszmarnie drogi prąd i gaz dla piekarza i czemu tarcza tu nie pomoże [Felieton. Kwadratura kuli]
Jedni będą zaszokowani, inni uznają to za PROrządową propagandę, ale nawet po podwyżkach taryf prąd dla gospodarstw domowych jest w Polsce tańszy niż za rządów PO i PSL. Jedni będą zszokowani, inni uznają to za ANTYrządowy atak, ale prąd dla przedsiębiorców jest w Polsce najdroższy w historii i relatywnie najdroższy w Europie. Zapłaci za to przeciętny Kowalski z przeciętną Malinowską. Żadne tarcze tu nie pomogą.
Wbrew medialnym burzom, główny problem nie polega dziś na tym, że za sprawą kuriozów w Polskim Ładzie (wynikających z wariackiego pospiechu i totalnego ignorowania uwag ekspertów, w tym Biura Legislacyjnego Sejmu i Senatu), pracownicy różnych sektorów otrzymali niższe pensje netto przy 9-procentowym wzroście cen (koleżanki zatrudnione na uczelni na etatach adiunktów przysłały mi paski wypłat, na których widnieje przelew 2427 zł wobec 2720 zł w grudniu – obniżka dotknęła więc osoby słabo wpisujące się w narrację o krezusach czy cwaniakach). Ten „błąd” ma być szybko naprawiony za pomocą rozporządzenia (które notabene budzi jeszcze większą grozę wśród prawników niż 700 stron Polskiego Ładu).
De facto nie istnieje też w Polsce problem katastrofalnie drogiego prądu dla gospodarstw domowych. Owszem, w relacji do przeciętnej pensji, mamy jedne z najwyższych stawek na świecie - więcej od nas płacą tylko gospodarstwa w Niemczech i Rumunii oraz niektórych krajach Afryki i Ameryki Środkowej. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że z każdym rokiem rządów PiS mogliśmy kupić więcej kilowatogodzin prądu niż za poprzedników. Wedle wyliczeń portalu WysokieNapięcie.pl, u schyłku PO i PSL przeciętna pensja wystarczała na zakup 4432 kWh, a minimalna – 2048 kWh energii elektrycznej. W 2019 r. (koniec pierwszej kadencji PiS) te liczby zwiększyły się – odpowiednio – do 5868 i 2745. Nawet teraz, po szokujących podwyżkach, wygląda to lepiej niż za PO i PSL: 4721 i 2446 kWh.
Gorzej mają gospodarstwa korzystające z gazu ziemnego, zwłaszcza do ogrzewania: w 2021 roku podrożał on w sumie o 27 procent, a teraz o kolejne 54 proc. W reakcji na to rząd uruchomił tarcze mające chronić mniej zamożnych przed drożyzną, a zarazem hamować inflację. Temu ostatniemu służy m.in. wyzerowanie podatku VAT na prąd i gaz. Niestety, to kolejne medialne igrzyska, które nie dadzą – bo nie mogą dać – pożądanego efektu.
Fundamentalny problem polega na tym, że żadna tarcza nie chroni przedsiębiorców. Weźmy krakowskiego piekarza. Z najnowszych cenników państwowego giganta gazowego, nowa stawka za megawatogodzinę gazu wynosi… 798 zł, a więc prawie pięć razy (dokładnie 480 proc.) więcej niż rok temu. Rachunki za prąd poszły piekarzowi w górę „tylko” o 238 procent, a mąka – podstawowy surowiec – podrożała na tym tle łagodnie, bo „zaledwie” o 80 procent (ziarna – o 50 proc.). Koszty pracy (wynagrodzenia) szły w górę najwolniej (10 proc.), ale kolejne podwyżki są nieuniknione, bo pracowników ze święcą szukać, a starsi są przerażeni wzrostem cen w sklepach i chcą rekompensat. Zmiana naliczania składki zdrowotnej i inne przepisy Polskiego Ładu podbiły koszty o kolejne 20 procent. Żeby nie upaść, piekarz musiałby z dnia na dzień podnieść ceny pieczywa o ponad 100 proc.
To jest logiczna konsekwencja konkretnej polityki kontrolowanych przez państwo młynów, którym kontrolowane przez państwo spółki energetyczne, wytwarzające prąd w 80 procentach z węgla fedrowanego przez kontrolowane przez rząd kopalnie, narzuciły takie, a nie inne stawki – a więc i koszty. Niby wszystko jest pod kontrolą jednej partii, a jakoś od tych kosztów nie da się uciec. Obniżenie VAT na pieczywo z 5 do 0 procent w sytuacji, gdy gaz zdrożał piekarzowi o 480 procent, a prąd o 238 proc., nijak nie zahamuje galopującej drożyzny. Widzą to już nawet ci, którzy nie bardzo umieją liczyć. A ściślej: czują.