I że Cię nie opuszczę aż do śmierci... Takiej miłości nic nie może pokonać
33-letni Adam Dudek z Makowicy mówi, że już trzy razy rodził się na nowo i znów walczy. Słysząc fatalne diagnozy, bał się, że żona go opuści. - Jesteśmy na dobre i na złe - ta uspokaja go.
Wszystko układało się jak w bajce. Była praca, która dawała satysfakcję, wymarzony ślub, nowy, wybudowany z wielkim trudem dom, w planach własna firma, dzieci… W jednej chwili całe szczęście zawaliło się jak domek z kart za sprawą choroby, która w kilka tygodni zrujnowała wszystkie plany, skazała go na wózek. Mimo wszystko Adam Dudek z Makowicy koło Limanowej nie przestaje wierzyć, że zły los się odwróci i że jego historia, jak w bajce, też będzie miała szczęśliwe zakończenie.
Miłość w rytmie polki
Babcia Adama , Stefania Dudek, mimo dostojnych 80. lat nie przestaje zadziwiać swoją energią. Z zaangażowaniem przewodzi kołu gospodyń w Makowicy. Praktycznie to ona powołała to koło do istnienia. Mały Adaś od dziecka jeździł z nią na przeglądy grup kolędniczych, występy. Tak połknął bakcyla. Urzekła go tradycja ludowa, muzyka, folklor.
- Serce bije mi w rytm góralskiej muzyki, to mój żywioł - podkreśla. Na parkiecie mało kto potrafił mu dorównać, szybkie polki to była jego specjalność. Tym też urzekł swoją przyszłą żonę - Magdę.
- Tak naprawdę to ja się w nim zakochałam na przedstawieniu „Obigrowka”, na Rynku w Limanowej, gdzie Adam grał pana młodego - zaznacza kobieta. - Pomyślałam sobie, że fajny byłby z niego mąż - śmieje się.
W 2010 r. stanęli na ślubnym kobiercu. Wzięli kredyt na budowę domu. Odkładali każdą złotówkę. Adam nigdy na miejscu długo nie usiedział. Łapał każdą dodatkową pracę. Jako kucharz pomagał na imprezach okolicznościowych, weselach, poprawinach, komuniach. Niedawno spełnili swoje marzenie. Wprowadzali się do swojego gniazdka, gdzie mieli żyć, jak w bajce, długo i szczęśliwie...
Życie jak domek z kart
Zaczęło się niewinnie. Dwa lata temu Adam zaczął utykać na lewą nogę. Zgłosił się do lekarza rodzinnego. Otrzymał skierowanie do neurologa. Stan 33-latka z dnia na dzień się pogarszał. Zaczął gorączkować. Wyniki z rezonansu nie były pomyślne. Podejrzewano ciężkie zmiany w mózgu lub stwardnienie rozsiane.
Rozpoczęła się wędrówka od szpitala do szpitala.
W końcu lekarze postawili diagnozę: neurosarkoidoza: ciężka, podstępna i bardzo rzadka choroba, w której organizm niszczy sam się siebie. Nie da się jej wyleczyć. Można tylko łagodzić objawy.
U Adama choroba ma bardzo ostry przebieg. Zaatakowała mózg i rdzeń kręgowy, sparaliżowała go od pasa w dół, uszkodziła układ moczowy, słuch, skazała na wózek, uzależniła od innych. Leczenie chemią i sterydami także nie pozostało obojętne dla organizmu, zahamowało całkowicie odporność.
Potrójny cud narodzin
Pierwszy zator Adam miał w Limanowej w październiku w 2016 r. Lekarze nie kryli zdziwienia, że go przeżył.
Kolejny cios przyszedł 12 grudnia, w dzień 33 urodzin Adama.
Mężczyzna od 6 grudnia przebywał w Krakowie na oddziale neurologii. Kiedy Magda przyjechała rano do szpitala, czekała na nią zła wiadomość. Lekarze właśnie szykowali się do transportu pana Adama na oddział angiologii.
- Mąż ma ciężki zator, nie wiemy, czy przeżyje. Możliwe, że będzie konieczna operacja. Szykujemy się jak na wojnę - powiedział lekarz.
Szanse na to, że tym razem Adam wyjdzie z tego były równe niemal zeru.
W tym dniu w sanktuarium Matki Bożej w Guadalupe odprawiona została msza św. o zdrowie dla Adama. Druga - przed Cudownym Obrazem Matki Bożej Pocieszenia w Pasierbcu.
Obraz z Pasierbiecką Panią Magda kupiła mężowi jako prezent. Cały czas modliła się przed tym wizerunkiem.
Następnego dnia lekarz przyszedł i powiedział: jestem w szoku, że ktoś przeżył tak ciężki zator, z medycznego punktu widzenia jest to nieprawdopodobne, wymodlili państwo ten cud - stwierdził.
Gdy po kilku dniach mężczyzna wrócił na oddział neurologii, pielęgniarki nie kryły zdumienia: Jakim cudem Adaś wróciłeś z tamtego świata? - uśmiechały się ze zdziwieniem.
Na Boże Narodzenie kobieta miała nadzieję, że mąż choć na kilka dni przyjedzie do domu. Wystroiła cały dom, jak nigdy... Ale się nie udało, Adam na święta został w szpitalu. Udało mu się przyjechać dopiero w styczniu.
- Jeszcze zdążył się nacieszyć choinką. Był podczas kolędy - wspomina kobieta.
W marcu nastąpił wylew. Szpitalny korytarz i sala znów stały się domem dla Magdy.
Stan 33-latka był bardzo ciężki. Lekarze obawiali się, że może być sparaliżowany w całości.
- Ale i tym razem zainterweniowało niebo - uśmiecha się kobieta.
- Gdybym miała pisać pracę doktorską, to napisałabym o pani mężu, bo to niemożliwe, żeby przeżyć tak ciężkie zatory i wylew - skwitowała lekarka.
- Matka Boża trzy razy uratowała mnie od śmierci, to tak, jakbym się trzy razy urodził - mówi Adam.
Ile się człowiek napatrzył
- Ile cierpienia jest na oddziałach, ile osób umiera każdego dnia, tego nie sposób opowiedzieć - podkreśla pani Magda, która codziennie czuwała przy mężu. - Na moich oczach ludzie umierali - dodaje.
Pan Adam był ulubieńcem personelu. Nigdy nie obnosił się ze swoim cierpieniem. Zawsze uśmiechnął się, zażartował, potrafił nawet pocieszać innych.
Wiara góry przenosi
Na stoliku obok łóżka leży różaniec. Na ścianie w pokoju pana Adama wisi obraz ,,Jezu Ufam Tobie” i wizerunek Matki Bożej Pocieszenia z Pasierbca. Obok obraz Jana Pawła II, świętego Charbela (pustelnika), figurka świętego Józefa. W centralnym miejscu Matka Boża Różańcowa, ustrojona w majowe bzy.
- Śmiejemy się, że zrobiliśmy sobie taką prywatną kapliczkę w domu. Tyle razy, zwłaszcza w maju śpiewaliśmy majówki pod przydrożnymi kapliczkami - objaśnia kobieta.
- Pyta pani, skąd biorę siłę? Ano stąd - Adam wskazuje na święte postacie.
W każdy pierwszy piątek do chorego przyjeżdża ksiądz z Najświętszym Sakramentem.
- Będzie tak, jak zechce Bóg. Staram się przyjmować wszystko z Jego ręki, nie kłócę się z wyrokami Bożymi - dodaje. Ale nie ukrywa, że czasem zdarzają się załamania. Magda już swoje przeszła. Od buntu do pokornego pogodzenia się z całą sytuacją. Przez cały czas jest na lekach uspokajających.
- Nieraz on płacze tu, a ja w łazience. Przy nim staram się nie pokazywać, jak bardzo się o niego boję - nadmienia kobieta.
- Mój Boże, mam 33 lata. Tyle co wybudowaliśmy ten dom, nawet nie zdążyłem się nim nacieszyć. Były wielkie plany, miała być firma kateringowa, dzieci … - wylicza Adam.
Moją uwagę przykuwa ślubne zdjęcie, na którym uśmiechnięci, młodzi małżonkowie z nadzieją patrzą w przyszłość.
Ręka Boska i ludzka
Magda jest teraz na chorobowym, ponieważ jej mężczyzna wymaga całodziennej opieki. Czyszczenie ran, mycie, codzienna higiena. Tylko ona wie, jak zająć się mężem. Obcy ludzie, a nawet rodzina, boją się zostać z chorym na dłużej. Kobieta pokazuje zdjęcia odleżyn męża. Odwracam głowę na widok wielkich, otwartych ran. By Magda mogła wrócić do pracy, zastąpić ją może tylko wykwalifikowana opiekunka.
Niestety, jej zatrudnienie jest poza zasięgiem finansowym małżeństwa. Teraz cała pensja kobiety idzie na spłatę kredytu. Renta Adama to kropla w morzu potrzeb.
- Drogie leki, zastrzyki, opatrunki, to koszt nawet 2 tysięcy złotych miesięcznie. Do tego kredyt - wylicza Magda.
- Dajemy radę tylko dzięki Bożej Opatrzności i ludzkiej dobroci - podkreśla Adam.
I że Cię nie opuszczę...
- Kiedy Adam zachorował, bał się, że go zostawię, że się przestraszę - opowiada jego żona. - Nie mogłabym, przecież ja go w tej chorobie jeszcze bardziej kocham. Ślubowałam mu, że w zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe, dopóki śmierć nas nie rozłączy - dodaje.
Magda schyla się, podnosi męża, podaje wodę, sprawdza gorączkę, poprawia poduszkę, jest na każde zawołanie. Wszystko robi z uśmiechem, z czułością. Małżonkowie nie mówią do siebie inaczej, jak Madzia, Adaś.
- Nieraz fizycznie nie mam już sił, zwłaszcza kiedy w nocy trzeba wstać kilka, kilkanaście razy - dodaje Magda.
Skąd ma tyle siły? Nie pytam. Widać to gołym okiem, w każdym jej spojrzeniu na męża dostrzec można tę miłość cierpliwą, co wszystko przetrzyma, co we wszystkim pokłada nadzieję…