Hulaj dusza, piekła nie ma?
„Polityka została wymyślona po to, by kłamstwo brzmiało jak prawda” - pisał Orwell, ale pewnie dziś inaczej by to ujął, patrząc na protesty zwyczajnych ludzi na ulicach kraju, którzy w środku wakacji potrafią masowo wystąpić przeciwko zapędom partii rządzącej, która chce rozwiązać instytucje sądownicze, łącznie z Sądem Najwyższym, sędziów wysyła na emerytury, a sama umknęła na wakacje, żeby nie brać odpowiedzialności za własne fantazje. Orwell by tego nie wymyślił, czyż nie?
Może umknęła nieco za wcześnie, bo jak napisał ktoś niedawno, jeszcze Sąd Ostateczny pozostał im do zreformowania! Ale, nie żartujmy! Jest w Rzymie przed kościołem Santa Maria in Cosmedin maszkaron z otwartą gębą, zwany Bocca della Verita, czyli Usta Prawdy. Stoi przed nim zawsze kolejka turystów, którzy decydują się włożyć rękę w paszczę.
Jak ktoś nie kłamał, spokojnie wyciąga rękę, jak kłamał, to może się z jego ręką stać rzecz straszna, choć nikt do końca nie wie, co by to miało być. Przywiozłem miniaturkę maszkarona. Powiesiłem na ścianie i zachęcam pięcioletnią wnuczkę, aby włożyła w gębę paluszek. Jakoś nie chce. Boi się. Więc jednak jest jakiś naturalny strach przed możliwością nieszczęścia? Nawet, jeśli dziecko nie do końca wie, czym jest prawda, a czym kłamstwo.
Kiedy patrzę na polityków rządzących, to strachu przed kłamstwem nie widzę. Wszystko jest dla nich naturalną formą informacji. Pokrętne argumenty, dowolne interpretacje, byle zgodne z fetyszem partii. Bywają chyba nawet z tego dumni. Gdy przemawiają, tylko rywalizują między sobą: kto sprawniej, kto dowcipniej, kto dosadniej, albo kto najbardziej fantazyjnie przedstawi „swój” pomysł.
Wytrenowani w sprawności odtwórczej, idealnie powiedzą, wykrzyczą, co trzeba. Wymyślają te figury retoryczne tylko po to, by pokazać, jacy są lojalni i wierni, jak dobrze ubierają w słowa to, co Najpierwszy wymyśli.
Gorzko wygląda ta zabawa, gdy się ją ogląda przez wiele dni i gdy widać, że wciąż ci sami ludzie popisują się we własnym gronie. Innych nie słuchają. Trzymają się razem, chodzą razem, każdy pilnuje swojego, żeby zbyt wysoko nie wyskoczył, a wszyscy idą grupą, bo boją się suwerena. Oni przyjęli teoretycznego suwerena, choć tak naprawdę do końca nie wiedzą, kim on jest.
Ostatnio wyglądało na to, że to ten, co protestuje. Szybko jednak obłaskawili to podejrzenie, tłumacząc sobie, że „tam”, czyli na ulicach, protestują tylko „wdowy po ubekach i turyści, którzy akurat przyjechali do Warszawy”.
Wymyślają, co mogą, aby tylko oswoić strach. Mają w tym zresztą długą praktykę. Niegdyś ich figuranci potrafili tworzyć dobry grunt nawet w Europie: choćby niezapomnianym obrazem „miliona uchodźców z Ukrainy”, którym pomagamy w naszym kraju, więc nie możemy przyjąć nikogo więcej.
Zakres kłamstw jest nieograniczony, choć nie wszystkie udaje się nam przyjmować z uśmiechem. Grają informacjami: jeden rozwala armię, by zbudować leśne oddziały, inny niszczy przyrodę, tłumacząc pokrętnie, ktoś inny rozwiązuje szkoły, ktoś następny niszczy sądy… Zabawa trwa. Ale argumenty kombinują „światłe”: bo niby reformę sądownictwa wzorujemy na państwach Europy Zachodniej, na Niemczech, na Hiszpanii. Ale nie przyjmujemy ani niemieckiej, ani hiszpańskiej konstytucji przy tej okazji...
Pamiętam, jak byliśmy ze „Zbrodnią i karą” na festiwalu w Nowym Jorku i koncern PepsiCo wydał bankiet. Amerykanie, jak to Amerykanie, w ogrodach wystawili kadzie z pepsi colą i każdemu dali pakiet ze styropianu z hamburgerami. Nikt nie chciał tego brać.
Tylko nasz zespół techniczny, wygłodniały na komunistycznych dietach, się złakomił. Brali po kilka. Zwróciłem naszemu przedstawicielowi komunistycznej agencji artystycznej PAGART uwagę, że to nie wypada i usłyszałem: „niech biorą i tak tu nie wrócimy, więc wszystko jedno, co o nas pomyślą”. To zdanie wraca do mnie dzisiaj, kiedy podobno wstajemy z kolan i nam nie zależy, co kto o nas w Europie pomyśli. Bo tam już nie pojedziemy?