Hokej. Tomasz Demkowicz, jeden z najlepszych zawodników w historii sanockiego hokeja, kończy dziś 50 lat!
- Do szczęścia brakuje mi medalu w barwach STS-u Sanok i gry na olimpiadzie - mówi Tomasz Demkowicz, były znakomity hokeista, obecnie dyrektor PZHL.
Oprócz stu lat życia i zdrowia czego dziś powinniśmy panu życzyć?
Nie wiem. Przede wszystkim zdrowia i cierpliwości, nie tylko w życiu codziennym, ale i w hokeju. Wszędzie jest teraz ciężka sytuacja.
Młodsi kibice mogą nie pamiętać pana z kariery hokeisty, ale lepszego gracza sanocki hokej chyba nie wychował. Policzył ktoś pana gole w Sanoku?
Myślę, że tak, ale mi na to pytanie ciężko odpowiedzieć (próbowaliśmy ustalić, w przybliżeniu ok. 200 - przyp. red.).
Oprócz braku medalu w sanockich barwach czego pan jeszcze żałuje z kariery zawodniczej?
Na pewno tego medalu w barwach STS-u Sanok brakuje mi do szczęścia. Chciałbym mieć też w CV jeszcze udział na olimpiadzie, ale naszej reprezentacji się to nie udało od 1992 roku, od igrzysk w Albertville.
Zagranica?
Na pewno też były takie marzenia. Nasz hokeista jednak musiał być wybitny, żeby zagrać w dobrym zagranicznym klubie. Widocznie ja taki nie byłem.
Ale to pan jest ostatnim sanockim hokeistą, który zagrał w mistrzostwach świata elity w 2002 roku, na dodatek zdobywając bramkę. Jakie są wspomnienia z tego turnieju?
Świetne, choć w końcowym rozrachunku spadliśmy, więc celu sportowego nie udało się osiągnąć. Zagraliśmy jednak dobre mecze przeciwko najlepszym hokeistom na świecie. Gola strzeliłem Włochom, w meczu wygranym 5:1. To szczególne wspomnienie z mojej sportowej kariery. Ten turniej to był ostatni występ polskiej reprezentacji w elicie, potem - mimo wzlotów i upadków - już nie udało się nam wrócić.
Najlepszy hokeista, przeciwko któremu pan grał?
Pavel Bure (Rosjanin, medalista MŚ i IO, ponad 750 meczów i ponad 800 pkt. w NHL - przyp. red.), jeszcze na mistrzostwach świata juniorów. Gdyby tak jeszcze prześledzić składy z tamtejszych drużyn elity, to na pewno kilku tuzów z NHL tam grało, zwłaszcza Finowie i Słowacy.
A najlepszy współpartner?
Artur Ślusarczyk, i to bez dwóch zdań.
W pana CV jest też uniwersjada?...
Tak, 1993 rok w Zakopanem, choć akurat w hokeja graliśmy w Nowym Targu. Pamiętam, że chyba wygraliśmy wtedy ze Słowacją.
Medale w Sanoku zdobywał pan dopiero jako trener.
Niewiele nam, zawodnikom STS-u brakowało, i to dwa razy.
Właśnie z ekipą STS Autosanu pod koniec XX wieku dwa razy przegraliście rywalizację o „brąz”...
Jak to w sporcie - ktoś musi wygrać. Trochę zabrakło szczęścia, trochę skuteczności. Zresztą minęło 20 lat to trochę brakuje i pamięci.
Porównując tamtą ekipę do tych drużyn z 2012 i 2014 roku - zdobywających dla Sanoka złote medale - co je różniło?
Były różnice. Przede wszystkim techniczne, zawodnicy są teraz lepiej wyszkoleni indywidualnie. Więcej się też zwraca uwagi na taktykę, z roku na rok coś nowego wchodzi. Prawdę mówiąc przygotowanie fizyczne też jest teraz lepsze.
Nie żałuje pan więc, że nie urodził się z 10 lat później?
Było - minęło, choć na pewno mogło to wyglądać inaczej.
Karierę trenerską zaczął pan jako trener grający, już jako 33-latek…
Był taki sezon, kiedy u boku mojego pierwszego trenera Tadeusza Garba nawet wywalczyliśmy awans do 1 ligi, po barażu z Krynicą prowadzoną przez trenera Rudolfa Rohacka.
To miał pan dobrego nauczyciela?...
Łączyłem pracę trenerską z grą. Trener Garb uczył mnie pierwszych hokejowych kroków i na lodzie i w boksie. To było fajne przeżycie.
Karierę zakończył pan w ekstraklasie, jako 40 latek. Niejeden zawodnik tak chciałby?
Są i tacy, co grali dłużej. Ale narzekać nie mogę, zdrowie też za bardzo nie przeszkadzało.
Ale ostatnie sezony bramkostrzelny napastnik rozgrywał już w obronie?...
Mi już w juniorach się to zdarzało. Jeżeli ma się odpowiednią umiejętność jazdy do tyłu, to nie jest problemem. Wielu hokeistów tak kończy.
Który trenerski medal dał pani więcej satysfakcji - złoty z Sanokiem jako asystent Miroslava Frycera, czy brązowy w Bytomiu, jako pierwszy trener?
Nie chciałbym rozdzielać, bo radość była podobna. Dużo pracy, takiej od początku do końca, wykonałem w obu tych drużynach. U Frycera to ja prowadziłem wszystkie treningi, dbałem o taktykę i przygotowanie fizyczne. Wiele się nie zmieniło po jego przyjściu.
Był pan selekcjonerem w reprezentacjach młodzieżowych, w kobiecej. Pora na pierwszą kadrę?
Nie wiem, może kiedyś. Na razie jestem dyrektorem sportowym w PZHL - choć cały czas mam styczność z trenerką. Przecież jeszcze w kwietniu 2019 roku prowadziłem w mistrzostwach świata kadrę U18. Zresztą jestem zdania, że dyrektorem się bywa, a trenerem się jest.
Praca w PZHL na pewno dodaje prestiżu, ale wiąże się też z rozłąką z domem?
Powiem tylko, że wolałbym być trenerem. Lepiej się czuję w tej roli.
Dzieci poszły w pana ślady i też udzielają się w sporcie, syn gra w hokeja, córki w siatkówkę…
Syn jeszcze gra, młodsza córka trenuje, ale starsza - przez kontuzje - już nie może. Może przekazałem im dobre geny, może i 5-letni wnuk pójdzie tą drogą.
To wrócę do początku naszej rozmowy - czego życzyć szanownemu jubilatowi?
Patrząc na obecną sytuację - to zdrowia. O resztę postaram się sam zadbać.