Henryk Synoracki bije rekordy długowieczności
Zawodnik PKM LOK Poznań jest najbardziej utytułowanym polskim motorowodniakiem. Henryk Synoracki bije rekordy długowieczności.
W miniony weekend miały być rozegrane ostatnie w tym sezonie zawody ME w ramach motorowodnej klasy O-125. We włoskim Boretto po raz drugi jednak w tym roku impreza nie doszła do skutku. UIM (Międzynarodowa Unia Motorowodna) odwołała ją z powodu śmiertelnego wypadku Massimo Rossiego (tydzień wcześniej na zawodach w Niemczech), jednego z odwiecznych rywali Henryka Synorackiego.
Polak w supernowoczesnej łodzi w motorowodnej Formule 1
Źródło: TVN Turbo / x-news
Tym samym zawodnik Poznańskiego Klubu Morskiego LOK Poznań zdobył kolejny tytuł ME bez wyjeżdżania na wodę. Wcześniej został mistrzem Europy w klasie O-175 i brązowym medalistą MŚ w klasie O-125. Dorobek z MŚ i ME powiększył w ten sposób do 34 medali. Synoracki wysunął się zdecydowanie na czoło najbardziej utytułowanych polskich motorowodniaków, ale to nie znaczy, że chce spocząć na lurach i zająć się tylko liczeniem krążków.
– Do wszelkiego rodzaju statystyk nie przywiązuję większej wagi. Średnio się tym interesuję i ekscytuję. Ja po prostu skupiam się na tym, co najbardziej lubię, a lubię się ścigać. Od razu też powiem, że mimo 68 lat na karku nie zamierzam rezygnować z rywalizacji na wodzie. Medale są tylko tego konsekwencją
– tłumaczył swego czasu poznański motorowodniak.
Według niego nie tylko sport motorowodny sprzyja długowieczności. – Myślę, że jest wiele dyscyplin sportu, które można uprawiać przez wiele lat. Niewielu jest jednak takich, którym się chce to robić. Wiadomo, że na 100 m nie miałbym większych szans, ale w takim baloniarstwie czy sportach lotniczych już tak. W szachy czy brydża, jak głowa dobrze pracuje, też można grać do setki – rozsądnie wyjaśnił Synoracki, który słynie nie tylko z motorowodnych wyczynów, ale również z erudycji i wyrazistych poglądów.
Motorowodniacy, czyli sportowcy gorszego sortu...
Synoracki nie boi się mówić pod prąd i nie boi się podejmować trudnych tematów. Zdaje sobie też sprawę, że jego podejście do sportu nie zawsze musi być zbieżne z tym, co myślą jego następcy.
- Młode pokolenie postępuje inaczej niż starsze, ale trudno się temu dziwić, skoro zmieniły się też realia. Sport ma być trampoliną finansową, zawodową, ma zapewniać popularność, rozpoznawalność, a to z kolei przekłada się na pieniądze. Sport motorowodny z tych względów nie jest wybitnie atrakcyjny, ale z tego samego powodu też żaden motorowodniak – w przeciwieństwie na przykład do piłkarzy czy tenisistów – nie martwił się po publikacji „Panama Papers”.
Niewątpliwą zaletą sportu motorowodnego jest właśnie to, że nie angażuje wielkich pieniędzy i nie grożą nam oszustwa i matactwa pokroju przetaczania krwi, astmy i silniczków pod siodełkiem – przekonywał w jednym z wywiadów wielokrotny laureat naszego redakcyjnego plebiscytu na najlepszych sportowców.
Zdaniem Synorackiego motorowodniacy nie mają łatwego życia także z innych względów. – Jako „nieolimpijczycy” jesteśmy sportowcami „gorszego sortu”. Jako środowisko borykamy się m.in. z mitem Waldemara Marszałka – swego czasu stworzonym przez media obrazem naszej dyscypliny jako niebezpiecznej, szalonej i nieprzewidywalnej. Obecne władze związku walczą z tym, ale trochę czasu musi jeszcze upłynąć, aby przyniosło to efekty. Portale internetowe co roku przypominają o rocznicy wypadku Waldemara Marszałka, więc trudno spodziewać się żeby przy takiej martyrologii kandydaci do uprawiania sportu masowo ruszyli do klubów. Uświęcanie nieszczęść jest niestety naszą polską specjalnością – im większy wypadek czy przegrana, na przykład w powstaniu, tym większe święto – zauważył Synoracki.
Skutery to nie konkurencja
Chętnie wypowiada się również na temat zagrożeń dla sportu motorowodnego i słabnącego zainteresowania nim w Wielkopolsce (kiedyś nasz region organizował w sezonie 5-6 imprez, w przyszłym roku może nie zorganizować ani jednej). Niektórzy największego zagrożenia dla motorowodniaków upatrują w coraz większej popularności skuterów.
– Rywalizacji skuterów nie ma sensu porównywać z naszymi zmaganiami. Ich popularność wiążę się nie z tym, że są bardziej widowiskowe w użyciu, tylko z tym, że są do kupienia w salonie.
Przy nich nie trzeba „chodzić”. Poza tym wyścigi skuterów nie są wcale takie widowiskowe. Po kilku kółkach nikt nie wie, kto jest pierwszy, a kto jest ostatni. Gdyby na żużlu jeździli slalomem, a nie po „jaju”, to nikt nie poszedłby na zawody – przyznał Synoracki.
68-letni motorowodniak nie uważa też, że silniki dwusuwowe są w odwrocie. – Nie popadły one w niełaskę, o czym najlepiej świadczy rozwój gokartów. Czterosuwy są ciężkie, nieporęczne i droższe, ale to fabryki i producenci dyktują rozwój silników, a nie zawodnicy czy działacze. A co do kosztów, to nie możemy myśleć takimi kategoriami, że jak ubywa zawodników, to wydatki muszą maleć. W boksie zawodowym gale organizuje się dla dwóch zawodników i nikt nie robi problemu z tego, że musi być duża hala i mnóstwo ochroniarzy, sędziów i lekarzy – stwierdził zawodnik PKM LOK Poznań.
Junek z Buku nie chce uciekać z Niepruszewa
Najczęściej można go spotkać w kapoku i podczas testów na Jeziorze Niepruszewskim. Od lat jednak motorowodniacy nie są na nim mile widziani. Na razie są ograniczenia w dostępie do tego akwenu, ale niektórzy chcą pójść dalej i zabronić im w ogóle korzystania z jeziora.
– Będąc junkiem z Buku, w którym mam warsztat, nie jestem wniebowzięty, kiedy słyszę, że na stare lata być może przyjdzie mi jeździć ze sprzętem dziesiątki kilometrów do Chodzieży lub Trzcianki. Jezioro Niepruszewskie jest wąskie, zazwyczaj bez fali i ze spokojną wodą.
W pobliżu jest jeszcze Błażejewko, ale tam są znacznie gorsze warunki do pływania. To nie jest sprawa życia i śmierci, ale na pewno przydałoby się w niej dużo rozsądku – podkreślił nasz motorowodniak.
Według niego przy okazji dyskusji o korzystaniu z jeziora pojawiły się mity i dziwne określenia. – Jestem nawet zaskoczony tak poważnym traktowaniem, bo ja nie pływam dla szpanu. Jeżdżę nad jezioro nie dla zabawy czy po naukę, tylko po to, żeby przetestować sprzęt. Nie można myśleć w ten sposób, żeby zakazać wszystkiego, bo dojdziemy do wniosku, że trzeba zrezygnować ze wszystkich zdobyczy cywilizacyjnych typu telefon, prąd, samolot czy telewizor – dodał Synoracki.
Poznań może zrobić więcej
Jak na byłego zawodnika imprez motocyklowych przystało interesuje się on losem Toru Poznań. Nie są mu też obce problemy sportu poznańskiego i stolicy Wielkopolski, w której jego zdaniem więcej się mówi niż robi.
– Znacznie mniejszy Włocławek dysponuje mariną, o jakiej my w Poznaniu możemy tylko pomarzyć. Podobna pięknie by się komponowała na wysokości katedry. W Poznaniu udaje się tylko zainteresowanie Wartą i hasło zwracania się ku rzece polega na wydaniu zgody na leżakowanie i picie piwa. To dopiero inwestycja na miarę stolicy Wielkopolski. Natomiast na Torze Poznań zaczynałem swoją przygodę ze sportem i mierzi mnie, że niektórzy chcą z niego uczynić największą obrzydliwość w mieście. Jednym w niedzielę przeszkadzają zawody żużlowe, innym samoloty, niektórym dzwony kościelne, a jeszcze innym impreza u sąsiadów. Idąc tokiem myślenia wielu urzędników i społeczników, należałoby rozebrać Stary Rynek i oddać deweloperowi. Nie tędy chyba droga – zauważył Synoracki.
Motorowodne Mistrzostwa Świata. "To jest uczucie kontrolowanego amoku"
Źródło: Dzień Dobry TVN / x-news
Złem są pieniądze i polityka
Bardziej niż nieudolność urzędników denerwuje go jednak wszechobecna komercja. – Złem współczesnego sportu najczęściej są duże pieniądze i podtekst polityczny. Demoralizująco działa fakt, że jakiś zawodnik za minutę gry dostaje więcej pieniędzy niż normalnie i uczciwie pracujący człowiek zarabia przez cały rok. Duże pieniądze nie zawsze idą w parze z uczciwością i zasadami fair play w sporcie i nie tylko. Tak na marginesie, co by się działo w polskim sejmie pozbawionym diet, nagród, dodatków oraz immunitetów? Trudno byłoby znaleźć chętnych. Podobnie byłoby w sporcie pozbawionym kontraktów z wieloma zerami. Sport nie tylko niszczą pieniądze, ale również próżność, zwykła głupota, koterie i układziki. Nie można jednak z niego rezygnować, ponieważ jest on integralną częścią kultury. Zwracam uwagę na lekturę profesora Wojciecha Lipońskiego, z której można czerpać inspiracje. Może powinniśmy wszystkie struktury zburzyć na 1o lat i dopiero po takim oczyszczeniu rozpocząć wszystko od początku – zakończył Synoracki.