„Harry” pełen nadziei
Pierwsi znaleźli się w nowym Stalagu Luft III Brytyjczycy skierowani tutaj z innych obozów. Stalag Luft III był przeznaczony dla jeńców kłopotliwych, którzy usiłowali wcześniej uciekać.
Już lokalizacja obozu – 625 km do Szwajcarii i 275 km do wybrzeża Bałtyku – miała zniechęcać do ucieczki. Przeszkadzała także piaszczysta gleba, na której usytuowano obóz – podkop był teoretycznie nie do wykonania. Wokół rozciągał się podwójne 2,5 metrowe ogrodzenie z drutu kolczastego przedzielone zasiekami. 10 m od ogrodzenia był rozciągnięty drut, którego jeńcom nie było wolno przekraczać. Okolice ogrodzenia zostały oczyszczone z drzew i krzewów, aby ułatwić ostrzał i obserwację.
Wielki X
Już w pierwszej grupie znaleźli się weterani ucieczek ze stalagu w okolicy Rostocku. Dwaj z nich – Jimmy Buckley i Harry Day stali się zalążkiem Organizacji X, specjalnego komitetu, który miał zając się organizacją ucieczek. Mieli oni bogate doświadczenie w budowie podkopów – w samym obozie w okolicy Rostocku wykonano 48 tuneli. Utworzyli natychmiast specjalne sekcje, które zajmowały się ucieczkami „naziemnymi”, podziemnymi, przygotowaniem dokumentów, map...
Już wkrótce zorganizowano kilka efektownych prób opuszczenia obozu – w przebraniu jeńców radzieckich, wykorzystując ubrania cywilne lub w samochodach wywożących gałęzie. Każda nieudana ucieczka kończyła się dla zbiega dwutygodniowym pobytem w karcerze, rzadkością była śmierć uciekiniera zastrzelonego podczas ucieczki.
Zwrot nastąpił, gdy do obozu przeniesiono znanego „ucieczkowicza” Rogera Bushella. Ostatnia jego próba wyrwania się na wolność zakończyła się w Pradze. Szybko w Żaganiu został Wielkim X i stworzył plan ucieczki z którą miało się „zabrać” 200 jeńców. To było ogromne przedsięwzięcie – potrzeba było nie tylko podkopów, ale także cywilnych ubrań, dokumentów, pieniędzy, map. Kompletując potrzebne narzędzia kradli, kupowali od Niemców, wykorzystywali także pomoc specjalnej brytyjskiej komórki wywiadowczej, która pomagała w ucieczkach pilotom. W paczkach Czerwonego Krzyża nadchodziły części do radia, miniaturowe kompasy, mapy...
Wejście pod piecem
Aby utrudnić wykonanie podkopu Niemcy baraki zbudowali tak, aby pod nimi znajdowała się pusta przestrzeń. Stąd jedynym punktem, który można było wykorzystać był piec i właśnie pod piecem znalazły się wejścia do tuneli. Budowa wymagała niezwykłej organizacji i dyscypliny - Niemcy zainstalowali nawet mikrofony podsłuchowe. Na dodatek w obozie znajdowali się specjalni wartownicy specjalizujący się w wyszukiwaniu podkopów. W sumie w przygotowaniach do wielkiej ucieczki wzięło udział ponad 600 ludzi. Jeńcy utworzyli nawet komórkę kontrwywiadu, która zajmowała się ochroną tuneli.
Najpierw ustalono trzy najdogodniejsze miejsca wylotu podkopów – prowadzące do nich przejścia miały nosić miana „Tom”, „Dick” i „Harry”. Dwa pierwsze zaczynały się w zachodniej części w barakach numer 123 i 122 – były najlepiej położone. Na najbardziej śmiały zapowiadał się „Harry”, do którego wejście znajdowało się vis a vis głównej bramy. Aby ucieczka zakończyła się powodzeniem musiał mieć ponad sto metrów długości i kończyć się w lesie.
Szczyt pomysłowości
Opis przygotowań do ucieczki przypomina do złudzenia odcinek filmu McGywer, którego bohater potrafił zrobić coś z niczego. Jeńcy wspięli się na szczyty pomysłowości. Wejście do „Harrego” znajdowało się pod piecykiem i prowadziła do niego ruchoma klapa. Wszystkie tunele kopane były jednocześnie i rozpoczynał je szyb o głębokości około 10 metrów. Na jego dnie znajdowała się komora z warsztatem, składzikiem desek i pompą powietrzną skonstruowaną z worków rozciągniętych na drucianym rusztowaniu. Powietrze dostarczane było kopiącym na przodku systemem rur wykonanych z połączonych puszek po mleku. Budowla była oświetlana kagankami (puszka plus pasek od piżamy), a później, po zdobyciu od Niemców przewodu, „Harry” zyskał oświetlenie elektryczne..
Żółty, rzucający się w oczy piasek, stanowił jeden z największych problemów
Tunel miał wysokość 52 cm, szerokość 45 cm i kształt trapezu. Na bieżąco był szalowany deskami z prycz jeńców i z baraków. Na bieżąco były także budowane tory drewnianej kolejki, która służyła do transportu ludzi i urobku. Właśnie on, czyli żółty, rzucający się w oczy piasek, stanowił jeden z największych problemów. Najczęściej roznosili go „pingwini”, czyli jeńcy mający przymocowane do nóg woreczki. Po pociągnięciu za sznurek uwalniały piasek rozprowadzając go po całym obozie.
Kopiącym nie zabrakło także poczucia humoru. Dwa szersze miejsca w tunelu, służące jako mijanki, nazwano od stacji londyńskiego metra „Piccadily Circus” i „Leicester Square”.
Tunel do wolności
Dość szybko „Harry” stał się ostatnią nadzieją na ucieczkę. Podczas jednej z rewizji „Tom” został odkryty i wysadzony, a „Dick” miał pecha, gdyż za sprawą rozbudowy obozu jego wyjście znalazło się na terenie nowego obozowego sektora.
Przygotowania do ucieczki to nie tylko kopanie tunelu. Trwało podrabianie zdobywanych w rozmaity sposób dokumentów. Udało się przeszmuglować aparat fotograficzny, do zrobienia pieczątek wykorzystywano obcasy. Mundury stawały się ubraniami cywilnymi po farbowaniu pastą do butów lub jagodami. Przygotowywano około trzech tysięcy map, opracowywano trasy ucieczek, zrobiono kompasy, zdobyto rozkłady jazdy pociągów. Wszystkie te akcesoria, żeby nie być w razie schwytania posądzonym o szpiegostwo, miały na odwrocie umieszczony napis „Made in Luft 3”. Był nawet zespół aprowizacyjny, który przygotował m.in. specjalne batony energetyczne na drogę (płatki owsiane, chleb, mleko w proszku, czekolada, cukier).