"Gwiezdne wojny". O zabawach, czyli druga wojna klonowa
Ręce do góry! - usłyszałem przechodząc pod blokiem obok teatru Variété. Blasterem groził mi szczerbaty sześciolatek. Drugi oddał zza węgła serię strzałów. Spytałem, w co się bawią. W powstańców warszawskich? Niezłomnych? Polaków i Niemców? Antykomunistów i Sowietów?
- W starłorsy! - odparli.
- Zastrzelcie mnie! - poprosiłem. Krakowska dzieciarnia odgrywa „Gwiezdne wojny” (Disney zarobił od grudnia 1,3 mld dol. na ósmej części), a dorośli Polacy uczestniczą w rekonstrukcji II wojny. Nazywam ją „wojną klonów”. Bo oryginały nie żyją lub dożywają swych dni, bez chęci powrotu do traumatycznych przeżyć.
Klony bawią się wybornie. W reżyserii PiS: członkowie tej formacji weszli prawem kaduka w role Powstańców i Wyklętych, obsadzając oponentów w rolach nazistów i szmalcowników, ewentualnie Sowietów i PPR. Posłanka Pawłowicz jest sanitariuszką’44, a Tusk, wiadomo, żołdakiem Wehrmachtu. Jego polscy (ale tylko z racji położenia geograficznego) druhowie to PONowoczesna SS.
W dziejącej się po II wojnie wersji opozycyjnej obsada wygląda inaczej: Kaczyński jest Stalinem, Duda Bierutem, Macierewicz Berią, a Schetyna z Lubnauer - Niezłomnymi operującymi w lesie (to akurat miejsce akcji zbieżne jest z faktycznym lokum opozycji).
Samozwańczym klonom umykają dwie sprawy. PiS-owcom to, że za komuny mieliśmy na osiedlu pomnik Lenina, pomnik wdzięczności i pół setki ulic pomniejszych komunistów, a mimo to podczas podwórkowych zabaw nikt nie chciał być ani Leninem, ani komsomolcem, ani nawet tow. Wiesławem. No, ewentualnie Klossem lub Jankiem z Rudego 102, wszakże z refleksją: Marusia fajna, ale skąd się chłopak wziął na tej Syberii?
Wszystkim umyka zaś to, że młode pokolenia Polaków wiedzą więcej o Obi Wanie i Lei niż o bohaterach II wojny. Miesiąc ślęczałem nad ankietami wypełnionymi przez 720 uczniów małopolskich liceów i techników, którzy przez dwa ostatnie lata odwiedzali Oświęcim w ramach edukacyjnego programu „Małopolska pamięta”. W całej Polsce tylko magistrat we Wrocławiu i krakowski urząd marszałkowski dofinansowują wyjazdy młodzieży do kluczowego miejsca pamięci Żydów, Polaków, Romów i innych nacji! Choć rządzą nami genetyczni patrioci, młodzi Polacy do Auschwitz nie jeżdżą. Jeżdżą młodzi Brytyjczycy, Żydzi, Niemcy, Holendrzy, Francuzi, Belgowie...
Z ankiet wynika, że edukacja jest pilnie potrzebna całej polskiej młodzieży. Bo o II wojnie, miejscach, jak Auschwitz, cierpieniach przodków - wiedzy brak. Uczniowie nie znają podstawowych faktów, liczb (ilu zginęło Polaków, ilu Żydów). Nie kojarzą św. Maksymiliana Kolbego (tylko dwie osoby na 720 słyszały o Nim na religii!), ani… Witolda Pileckiego. Cokolwiek o ikonie Niezłomnych umie powiedzieć co dwunasty! Tyleż słuszny, co słabiutki fabularyzowany dokument o rotmistrzu oglądało z musu wielu, ale… Nic nie zostało w umyśle, ani w sercu. Młodzi sami nie czytają na ten temat, nie oglądają filmów. 5 promili słyszało o „Medalionach” Nałkowskiej i „Opowiadaniach” Borowskiego. „Pasażerki” i „Ostatniego etapu” nie widział nikt.
Więc jak ja widzę nadęte historyczną racją pięćdziesięcioletnie klony „bawiące się” w Sejmie i poza nim w II wojnę, to mi się blaster w kieszeni odbezpiecza.