Gwiezdne Wojny: Moc wciąż jest silna. I na pewno nie skończy się na „Ostatnim Jedi”
„Ostatni Jedi” odniósł sukces zanim jeszcze wszedł na ekrany. Jak działa fenomen „Gwiezdnych Wojen” i co sprawia, że to uniwersum święci triumfy od 40 lat, łącząc miłośników z różnych pokoleń?
Gdyby George Lucas miał więcej szczęścia jako kierowca, „Gwiezdne Wojny” mogłyby nigdy nie powstać. W 1962 r. 18-letni George Walton Lucas Jr. nie myślał bowiem wcale o karierze filmowca. Jego życiowe marzenia skoncentrowane były wokół samochodów i torów wyścigowych. Gdy uczęszczał do liceum, wolny czas spędzał, biorąc udział w wyścigach czy kręcąc się po garażach w swoim rodzinnym Modesto w Kalifornii.
To wszystko zmieniło się 12 czerwca 1962 roku - tego dnia Lucas jechał swoim podrasowanym autobianchi bianchina, gdy inny kierowca uderzył w bok jego auta. Włoski samochodzik przewrócił się. Gdy młody człowiek uświadomił sobie, że omal nie stracił życia, porzucił marzenia o karierze rajdowca. Wkrótce potem rozpoczęły się jego eksperymenty z 8-milimetrową kamerą filmową, zaczął też interesować się kinem niezależnym.
Narodziny Imperium
W ten sposób George Lucas wszedł na ścieżkę, która 15 lat później doprowadziła go do stworzenia „Gwiezdnych Wojen”. Dzieła, które szybko wyszło poza cztery ściany kinowej sali i przerodziło się w zjawisko kulturowe - fenomen o niespotykanej skali i głębi, wciąż rozrastający się i przyciągający nowych fanów. Zjawisko, które zaczęło żyć zupełnie niezależnie od swojego twórcy, obecne w coraz to nowych mediach i zdobywające przebojem kolejne terytoria. Na czym polega wyjątkowość i magia „Gwiezdnych Wojen”?
- W przypadku „Gwiezdnych Wojen” mówimy już o marce, która utrwaliła się w świadomości konsumentów - zauważa dr Michał Sędkowski, adiunkt w Katedrze Marketingu Międzynarodowego i Dystrybucji na wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego.
To faktycznie marka. Od 1977 r., gdy premierę miała pierwsza sfilmowana część „Gwiezdnych Wojen” (należy bowiem pamiętać, że Lucas zaczął produkcję swojej space opery od jej… czwartej części), seria rozrosła się do dziewięciu filmów kinowych, pełnometrażowej animacji, licznych seriali animowanych, książek, komiksów, gier komputerowych, a nawet linii klocków, która zresztą sama posiada własny serial i gry.
- Wśród starszych miłość do „Gwiezdnych Wojen” jest ciągle żywa i przekazywana młodszym pokoleniom, które widzą w tym coś nowego, coś innego, coś niepowtarzalnego - tłumaczy fenomen serii dr Sędkowski, który poza swoimi naukowymi zainteresowaniami sam jest jej wielkim fanem. - Niewiele jest na tyle spójnych światów science--fiction, które są tak łatwo przyswajalne dla odbiorcy. Pomimo całej otoczki: obcych, statków kosmicznych itp., mamy tu jednak klasyczną historię. Baśń, w której prosty chłopak staje się nagle bohaterem, przeżywa rozterki miłosne, walczy z bardzo jaskrawą złą postacią... Przy tym wszystko to jest okraszone sympatycznymi postaciami.
W środę, 13 grudnia, do kin w Polsce weszła najnowsza część sagi: film „Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi”. Sale kinowe wypełniły się fanami, oczekującymi z ekscytacją na kolejną odsłonę ulubionego cyklu. Dostrzec można było osoby, które do kina przyszły w przebraniach bohaterów z filmu. Frekwencja dopisała tak, że nawet na projekcjach odbywających się po północy nie brakowało widzów. Taka sytuacja powtarza się podczas każdej kolejnej premiery. W 1979 r. - dwa lata po światowej premierze - do polskich kin trafił film „Gwiezdne Wojny: Nowa Nadzieja”. W Łodzi i we wszystkich innych miastach, gdzie odbywały się projekcje, po bilety ustawiały się długie kolejki kinomanów. Produkcja Lucasa robiła ogromne wrażenie. Adam Radoń, obecnie dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi, przyznaje, że gdy wyszedł z projekcji w kinie Przedwiośnie, był pod takim wrażeniem, że… nie zauważył nadjeżdżającego tramwaju i został uderzony lusterkiem.
Podobne emocje budziły kolejne dwie części tzw. oryginalnej trylogii „Gwiezdnych Wojen”: „Imperium Kontratakuje” (1980 r.) i „Powrót Jedi” (1983 r.).
Z dużego ekranu na monitory
Jednak po ostatnim z tych obrazów zainteresowanie sagą wcale nie zmalało. George Lucas i jego ludzie już o to zadbali. W pierwszej połowie lat 90. tysiące nowych fanów do sagi przyciągnęły m.in. gry komputerowe.
Paradoksalnie - brak kolejnych części w kinach stymulował ekspansję sagi na inne media: powstawały dziesiątki komiksów i książek opisujących dalsze losy bohaterów, bądź też zajmujące się zupełnie innymi wydarzeniami z tego stale rozrastającego się uniwersum. Wszystko to stanowiło taki ogrom treści, że w końcu zyskało oficjalną nazwę: Star Wars Expanded Universe (czyli Rozszerzony Wszechświat Gwiezdnych Wojen). Zjawisko spełniło też swoją rolę, podsycało bowiem zainteresowanie całym cyklem.
Dlatego gdy w 20. rocznicę premiery „Nowej Nadziei”, w 1997 r., do kin weszły odświeżone wersje filmów składających się na oryginalną trylogię, do kas znów ustawiły się ogonki wiernych fanów. Ci, którzy widzieli pierwsze filmy jako dzieci, byli już ludźmi dojrzałymi i często również rodzicami. Teraz mogli przyprowadzić na „Gwiezdne Wojny” swoje dzieci, które również były już zafascynowane ogromnym światem tak dobrze znanym im z ekranów komputerów czy kart książek i komiksów.
Adam Radoń po wyjściu z seansu w 1979 roku był pod takim wrażeniem, że o mało go tramwaj nie potrącił
Dwa lata później, gdy na ekrany wszedł „Epizod 1”, czyli prequel sagi, gwiezdnowojenna gorączka rozpętała się na nowo z całą siłą. I choć starzy fani przyznawali, że nowe części niekoniecznie przypadły im do gustu, frekwencja w kinach nie malała. Kolejne dwie części - „Atak Klonów” (2002 r.) i „Zemsta Sithów” (2005 r.) też okazały się sukcesem.
Stale rósł przy tym rozszerzony wszechświat. Kolejne gry komputerowe okazywały się przebojami (dwie części „Star Wars”: „Knights of the old Republic” przez znawców branży uważane są do dziś za jedne z najlepszych gier role-playing w historii). Zaś w 2011 r. swoją premierę miała gra sieciowa osadzona w świecie „Gwiezdnych Wojen”, która do dziś przyciąga niemałą rzeszę (płacących stały abonament) fanów i wokół której wykształciło się osobne środowisko graczy. Wraz z premierami najnowszych części cyklu: „Przebudzenie Mocy” (2015 r.) i „Ostatnim Jedi”, premiery miały kolejne gry na komputery stacjonarne i konsole. I choć część fanów narzeka na wprowadzone w nich systemy tzw. mikropłatności (drobne sumy, które zapłacić należy za odblokowanie kolejnych elementów fabuły czy wyposażenia), to i tak sprzedają się doskonale.
Dokąd zmierza gwiezdna saga
Jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że do gier, książek i komiksów dołączyły również wysoko oceniane seriale animowane przemawiające do najmłodszych odbiorców, nie dziwi wcale, że wykształciła się prawdziwa subkultura fanów „Gwiezdnych Wojen”.
- Tak naprawdę ktoś może być teraz fanem „Gwiezdnych Wojen”, nie oglądając żadnego filmu - mówi dr Sędkowski. - To mogą być po prostu fani świata, zainteresowani samym uniwersum stworzonym przez twórców: żyjących ze sobą wielu ras, toczących się konfliktów itd. To wszystko może żyć w zupełnym oderwaniu od filmu.
Różnorodność, jaką prezentuje sobą tzw. fandom, jest rzeczywiście imponująca. Od ludzi znających na wyrywki najdrobniejsze szczegóły z historii uniwersum, przez blogerów komentujących wszystko, co związane jest z cyklem, graczy komputerowych, ale też tych koncentrujących się na grach planszowych czy karcianych, aż po twórców amatorów tworzących własne filmy.
Na konwentach, podczas premier filmów czy przy innych okazjach związanych ze światem „Gwiezdnych Wojen”, spotkać możemy np. członków fanklubów popisujących się umiejętnościami walki na miecze świetlne. Natkniemy się także z pewnością na cosplayerów - ludzi przebierających się za swoje ulubione postaci z uniwersum. Wrażenie robią przebrani np. za szturmowców imperium członkowie klubów takich jak 501st Legion czy Rebel Legion.
- Tak jak rekonstruktorzy historyczni wiernie oddają stroje z epoki, tak my staramy się wiernie oddać kostiumy i rekwizyty z sagi „Gwiezdnych Wojen” - tłumaczą.
Dokąd teraz zmierza kosmiczna saga? To wiedzą tylko jej twórcy. Mówi się, że najnowsza część „Gwiezdnych Wojen”, w pierwszym tygodniu wyświetlania w samych tylko Stanach Zjednoczonych, przynieść ma 220 milionów dolarów. Disney, który jest teraz właścicielem praw do serii i całego uniwersum, przez pierwszy weekend projekcji na całym świecie ma zarobić - według prognoz- przeszło 400 mld dolarów. Trudno wyobrazić sobie lepszy bodziec do dalszego rozwoju serii. Nie dziwią więc informacje o planach dotyczących kolejnego filmu z głównego cyklu (planowana premiera w 2019 r.), a także o następnej historii pobocznej, która wejść ma na ekrany kin w nadchodzącym roku, tym razem skupiającej się na postaci Hana Solo (pierwszy tego rodzaju film, mający premierę w 2016 r. - „Łotr 1” - opowiadał historię wykradzenia planów Gwiazdy Śmierci).
W 2019 r., tym razem na małych ekranach, zobaczyć również mamy pierwszy serial fabularny dziejący się w świecie „Gwiezdnych Wojen”. Już teraz można zaryzykować stwierdzenie, że powinien dorównać popularności takim cyklom, jak choćby „Gra o tron” czy „Żywe trupy”. Nadal będą też powstawać kolejne gry, książki i komiksy. Nie zabija się w końcu kury znoszącej złote jaja. Czy są jednak jakieś granice dalszego rozwoju tego całego uniwersum?
- Ta główna historia nie będzie mogła trwać wiecznie, chociażby dlatego, że aktorzy już nie są młodymi ludźmi - twierdzi Michał Sędkowski. - Pytanie, na co teraz zdecydują się twórcy: czy na wymianę aktorów, tak jak to np. robi się w filmach o Jamesie Bondzie, czy też po prostu stwierdzą, że kończą z tym światem i zaczynają nową linię fabularną.