Katolicyzm i prawosławie mają się w Polsce kiepsko, oj kiepsko.
Gdyby w Białymstoku na Rynku Kościuszki postawić słomianego chochoła, śmiesznie przebrać za elfa i nazywać go Janem Pawłem II albo Świętym Męczennikiem Młodzieńcem Gabrielem, pewnie jeszcze podniósłby się rwetes, bo byłoby to coś nowego. Ale jeżeli przez bity miesiąc rubasznego, głupawego grubasa w zabawnym stroju (niektórzy twierdzą, że z problemem alkoholowym) wszyscy jak leci nazywają Świętym Mikołajem, to nie jest to dobra wizytówka ani chrześcijaństwa, ani tego, że „Polacy nie gęsi”.
W Stanach Zjednoczonych, z których przybył do nas ów gnom, ludzie znają zarówno świętego biskupa z Miry (Saint Nicholas), jak i cudaka z workiem, który na przywitanie huczy (Santa Claus), który jeszcze do niedawna nie był Świętym Mikołajem, był kimś zupełnie innym - atrakcją, zabawką, amerykańskim czymś, na wzór naszego bazyliszka, krasnoludków czy Baby-Jagi. Z tego, co mi wiadomo, na dzień dzisiejszy u nich też się różnica zaciera. U nas zaś wszystko momentalnie pomieszaliśmy. Wystarczyło skupić wzrok przez kilka dekad na telewizyjnych reklamach i nie pamiętamy już jak wygląda biskup. Całe rodziny z radością witają grudniowego koczkodana i zaszczytnie tytułują. Można powiedzieć, że pół biedy. Byłoby dopiero dziwnie, gdyby producent Coli, który wypromował rumianego kompana, zamiast napompowanego skrzata użył do marketingu czerwonego, gadającego mopa, roznoszącego prezenty i wskakującego do mieszkań przez sedes.
Przede wszystkim nieporządek bierze się z języka. Różnica w nazewnictwie historycznej postaci i faceta w czerwonej pelerynie jest w jednej literze, odpowiednio: święty Mikołaj i święty mikołaj (małymi literami jest niby poprawnie, ale częściej spotykamy Święty Mikołaj). W każdym razie można się pogubić, który to który. Nie będzie bałaganu, jeżeli wszyscy nazwiemy pyzatego komedianta Świątecznym Pajacem (ja tak robię). Zwrot ten pasuje do niego dużo bardziej, jest miły, chwytliwy, zapada w ucho i dzieci na pewno polubią nowe imię. Niech sobie wtedy pochodzi z Laponii, Finlandii czy Chin, skąd sobie tylko zechce. Przy tak mało poważnej postaci, może równie dobrze być choćby i z Choroszczy, mieszkać w dziupli, jeść chrząszcze i wyrywać lusterka na parkingach. Ale - litości! - nie mieszajmy zasłużonego świętego do bajkowego żywota jegomościa od reniferów.
Powtórzymy zatem kilka zdań dla utrwalenia. Kto do ciebie przyjdzie jak będziesz dobrze się sprawował? Świąteczny Pajac. Za kogo przebrał się tato? Za Świątecznego Pajaca. Usiądźcie dzieci, jesteście już duże i muszę wam coś powiedzieć... Świąteczny Pajac nie istnieje. W centrum Rzeszowa trójka sprawców w strojach Pajaca obrabowała kebab.
No chyba, że myślimy rzeczywiście o sławnym księdzu, który chodzi z mitrą na głowie, z pastorałem w ręku i odziewa się w biskupie szaty. Gdyby strój nie wystarczył, dla jeszcze lepszego rozróżnienia można by Pajaca ogolić. Będzie miał przy okazji łatwiej, bo i tak z reguły ma brodę na gumce.