Grzegorz Kupczyk: Nie wyobrażam sobie mieszkać gdzie indziej niż w Poznaniu. Z liderem CETI rozmawiamy o nowej płycie i życiu w miastach
Z Grzegorzem Kupczykiem, wokalistą , liderem grupy CETI rozmawiamy o 30-leciu tego zespołu i jego nowej płycie "Oczy martwych miast", która swoją premierę ma 21 lutego.
21 lutego swoją premierę miał album grupy CETI „Oczy martwych miast”. Tytuł ten może intrygować i zmuszać do refleksji. O jakie miasta chodzi?
Chodzi przede wszystkim o to, co się w miastach dzieje. Przyznam, że utwór tytułowy powstał na skutek mojej wizyty w Warszawie, gdy gościnnie nagrywałem płytę z pewnym polskim zespołem. Gdy przyjechałem do Warszawy, byłem zdumiony smogiem i strasznym zanieczyszczeniem. Był to dzień bardzo ponury i Pałac Kultury było widać tylko do
połowy. Gdy nazajutrz wstałem nieco wcześniej i chciałem się przejść po Warszawie, bo mieszkałem niedaleko Dworca Centralnego, obserwowałem to wszystko, co się dzieje dookoła i skojarzyło mi się to z filmem „Metropolis” Langa. Wokół smutni ludzie idący do pracy. Dla mnie był to koszmar. I tak powstał ten tekst.
Miasta są pokryte smogiem. Są martwe, ale przecież jak sam zauważyłeś żyją w nich ludzie...
Zgoda, ale często nie zdają sobie sprawy z tego, co się dzieje wokół nich. Niby wszystko funkcjonuje, ale ci ludzie rano idą do pracy. Siedzą w pracy. Wracają do domu zjedzą kolację, idą spać i znów wstają. I tak się to powtarza. Widzę to też w swoim otoczeniu. Nie ma już tego, co było kiedyś. Jakiegoś fajnego życia w miastach. Jeszcze gdy jest lato, to coś się dzieje, ale zimą jest ponuro i brzydko i odnoszę wrażenie, że te miasta są w zasadzie martwe.
A Poznań? Czy też jest miastem martwym według Ciebie?
Poznań to zupełnie inne miasto. Gdybym kiedykolwiek miał się gdziekolwiek przeprowadzić to zawsze powtarzam, że chyba tylko na Wybrzeże. Nie wyobrażam sobie mieszkać gdzie indziej niż w Poznaniu. Poznań różni się bardzo. Zresztą sami poznaniacy to zupełnie inna nacja, inny naród. Czasami mam wrażenie, że to państwo w państwie. Tu się żyje inaczej. Jest więcej życia w Poznaniu. Warszawa jest dwukrotnie większa, ale to nie jest to.
To zarazem płyta z okazji 30-lecia CETI...
Tak się składa, że gramy już 30 lat i wydaliśmy tę płytę. To zbieg okoliczności, ale bardzo fajny. Tym fajniejszy, że po raz pierwszy od 20 lat śpiewamy po polsku.
Które momenty były przełomowe dla działalności CETI?
Było ich kilka. Jeśli chodzi o płyty to na pewno trzy. Pierwsza płyta, która była przełomem to „Lamiastrata”. Kolejna, która bardzo mocno postawiła zespół na nogi to „Shadow of Angel”. Potem „Ghost of Universe” i kolejne dwa albumy. Natomiast jeśli chodzi o takie przełomy konstruktywne, to muszę przyznać, że najbardziej może nawet bolesnym, ale przynoszącym dobre efekty były ostatnie zmiany personalne, czyli odejście naszego przyjaciela wieloletniego perkusisty Marcina "Mucka" Krystka. Długo nie mogliśmy znaleźć następcy. Byli różni perkusiści, ale w sumie to był dramat. Aktualnie gra z nami Jeremiasz Baum. No i dojście drugiego gitarzysty- Jakuba Kaczmarka i stworzenie sekstetu, co okazało się niezwykle trafną decyzją. I to jest najbardziej przełomowy moment w historii zespołu.
Jakie jest dzisiaj CETI? Jak się zmieniło?
Przede wszystkim, co słychać na nowej płycie, to bardzo dojrzały zespół. Bardzo dojrzali muzycy o bardzo dojrzałym podejściu do zawodu muzyka i do muzyki w ogóle. Moim zdaniem zespół CETI - obserwując polski rynek - jeżeli nie jest najdojrzalszym, to na pewno jednym z najdojrzalszych zespołów rockowych w Polsce.
Nie marzy wam się kariera międzynarodowa przy możliwościach, jakie teraz są?
Myśmy to przerabiali. Ostatnich kilka płyt było nagrywanych po angielsku i tam sprzedały się przyzwoicie. Nawet lepiej niż w Polsce, ale doszliśmy do wniosku, że to trochę mrzonki, bo tamtejszy rynek wygląda zgoła inaczej niż nasz. Tam nikt na nas nie czeka. Oni mają swój rynek i pilnują go. To nie jest tak jak u nas, że wjeżdżają zespoły z zagranicy i drenują rynek. Bo taka jest - niestety - prawda. Mówią o tym ostatnio szczególnie ceny biletów. Zagraliśmy kilka tras zagranicą. Byliśmy w Holandii, w Wielkiej Brytanii, w Czechach i na Węgrzech. W Wielkiej Brytanii jeśli ktoś na nas czeka to Polonia. Anglosasi owszem doskonale się przy naszej muzyce bawili, bardzo dobrze nas przyjęli, zagraliśmy świetne koncerty i wróciliśmy.
Dlaczego 30 lat temu założyłeś grupę CETI. Przecież byłeś wtedy wokalistą niezwykle popularnej grupy Turbo. Wykonywałeś jeden z największych polskich przebojów „Dorosłe dzieci” i parę innych. A jednak odszedłeś. Co się wtedy stało?
Zespół Turbo to był dla mnie kierunek bardzo męczący. Z zespołu hard rockowego zaczął się robić death i trash metalowym, a to nie jest moja bajka. Z płyty na płytę zmieniał styl. Graliśmy nawet techno metal. Byłem bardzo zmęczony i chciałem stworzyć coś innego. Z Marią Wietrzykowską stwierdziliśmy, że chcielibyśmy mieć własny zespół, który grałby taką muzykę, jaką kochamy. Naszą inspiracją byli płyta Whitesnake z 1987 roku i David Coverdale, choć nie tylko oni. Taki zespół chcieliśmy założyć i udało się. Krótko mówiąc CETI miało być odskocznią. Chcieliśmy nagrać płytę i pokazać, że bez Turbo też możemy. Minęło 30 lat i wydaliśmy 14 albumów. CETI trzyma się całkiem dobrze. Gramy dalej.
Chciałeś wrócić do Turbo?
Tak. Chciałem nagrać płytę i zobaczyć jak to wyjdzie i dalej bym funkcjonował z Turbo. Ale okazało się, że pierwsza płyta „Czarna róża” już chwyciła, bo z pochodzą z niej dwa wielkie przeboje. To „Na progu serca” i „Cetia”. Sporą popularność zdobyły też „Ściana płaczu” oraz „Ogień i łzy”. Okazało się, że ta płyta była strzałem w dziesiątkę i postanowiliśmy zrobić drugą. Tak powstała „Lamiastrata” , która do dziś uważana jest za kamień milowy polskiego rocka. W związku z tym nie było sensu rozwiązywać zespołu.
Jest nowy album. W takim razie jakie plany? Kiedy usłyszymy was w Poznaniu?
Niebawem do jednego z utworów nagramy teledysk. W lutym i w marcu planujemy koncerty promujące album. Potem próby, relaks i od września rozpoczniemy regularną trasę. W Poznaniu zagramy 23 października.