Grzegorz Głuszak: Morderca był w pierwszym tomie akt
- Nadal nie pojmuję, jak można było przez 18 lat nie sprawdzić faceta, który gwałcił kobiety w tej samej okolicy, a sposób działania był niezwykle podobny do zbrodni, za którą niewinnie siedział Tomek - mówi Grzegorz Głuszak, dziennikarz TVN, który przez ostatnie miesiące towarzyszył rodzinie Tomasza Komendy.
Jesteś od lat reporterem i nie raz zgłaszali się do ciebie ludzie twierdzący, że oni lub ich krewni siedzą w więzieniu „za niewinność”. Kiedy zorientowałeś się, że matka Tomka ma rację, a wymiar sprawiedliwości posłał na 25 lat za kraty krystalicznie czystego człowieka.
W 2006 r. byłem u Tomka w zakładzie karnym, bynajmniej nie po to, by go wyciągnąć, ale zapytać, z kim zamordował 15-letnią Małgosię. Wiadomo było przecież, że sprawca nie działał sam. Tomek zaklinał się, że jest niewinny, ale powiedział też rzecz, którą pamiętam do dzisiaj. „Tak mnie bili na komisariacie, że przyznałbym się nawet, że strzelałem do pana papieża”.
Ostatecznie nie odnalazłem tego „drugiego” sprawcy, choć, jak dziś już wiem, byłem blisko, gdyż odwiedziłem Norberta B., który został niedawno aresztowany i oskarżony o tę zbrodnię. Po 12 latach skontaktowałem się z prokuratorem Robertem Tomankiewiczem, gdyż dostałem informację, że zatrzymano do tej samej sprawy Ireneusza M. To mi zupełnie nie pasowało do układanki. Tomek pochodził z zupełnie innego środowiska i nie mogli się znać, nie mogli też razem dokonać tak okropnego czynu. Prokurator mnie wtedy zbył, ale obaj wiedzieliśmy, że Tomek jest niewinny.
Z dzisiejszej perspektywy kaskada „pomyłek” w procesie Tomasza Komendy wydaje się wręcz niemożliwa. Zeznania Doroty P., która była w konflikcie z matką Tomka, próby zapachowe, włosy, badania DNA, odcisk zębów na ciele ofiary. Wszystko to miało wskazywać na winę Komendy i wszystko okazało się manipulacją. Jak do tego doszło, że policjanci wskazali, prokuratorzy oskarżyli, mecenas nie wybronił, a sąd skazał niewinnego człowieka?
Jestem święcie przekonany, że się nie pomylono. I mam nadzieję, że wykaże to śledztwo zlecone prokuraturze w Łodzi. Mam pewność, że prokurator Stanisław O. wiedział, że Tomek nie jest osobą, która mogła dokonać zbrodni. Poza tym, on już wtedy był prokuratorem o kiepskiej reputacji. Noszono się z zamiarem postawienia mu zarzutów za korupcję i bliskie kontakty z przestępcami, z którymi chodził do burdelu. Dali mu sprawę Komendy, bo nie miał nic do stracenia i był dyspozycyjny, zapewne licząc, że jego własne grzechy zostaną łaskawiej potraktowane. Presja była wtedy ogromna. Mijają trzy lata od morderstwa, pełnomocniczka rodziny ofiary jedzie do ówczesnego ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego, padają gromy na prokuratorów. Sprawca po prostu musiał być odnaleziony. No i wtedy opublikowane zostają portrety pamięciowe, zgłasza się sąsiadka, Dorota P. Rusza machina dopasowywania dowodów do Tomka.
Tomek kładł się spać ostatni i wstawał jako pierwszy. Bał się jak zaszczute zwierzę. Był więźniem najgorszej kategorii
Dalej tego nie pojmuję. Obydwaj znamy ludzi, także wśród dziennikarzy, którzy ignorują fakty nie pasujące im do stawianych tez. Jednak tu mamy do czynienia z ludźmi, którzy wsadzają na 25 lat do więzienia przypadkową osobę i na dodatek dobrze wiedzą, co dzieje się za kratami z ludźmi skazanymi za gwałty na dziewczynkach. Czy wymiar sprawiedliwości mógł być aż tak bezduszny?
Co do sądu mogę mieć pewne wątpliwości, bo opierał się na dowodach prokuratury i prawdopodobnie został wprowadzony w błąd. Uwierzył w badania DNA, próby zapachowe, ślady zębów. Dziś wiemy, że ówczesne testy DNA sprawiały, że mógł pasować co 70. mężczyzna. Ale jak mogły się pomylić psy? Ich nie można namówić do fałszywych zeznań, ktoś musiał im podsunąć zapach Tomka, który, jak dziś wiemy na pewno, nie był nigdy w Miłoszycach. Jeszcze ciekawsza jest kwestia odcisku zębów Tomka, który rzekomo pasował do śladów na ciele Małgosi. Sąd nie miał możliwości zweryfikowania zmanipulowanej opinii biegłego. Dopiero teraz powtórna ekspertyza zębów wykluczyła, by ślady na ofierze należały do Tomka.
Jakby tego wszystkiego było mało, Tomek miał alibi. Zbrodnia miała miejsce w sylwestra, podczas którego bawił się w domu w towarzystwie 12 osób.
Tu też policja i prokuratura zadbały, by omamić sąd. Tak prowadzono śledztwo, że w ogóle nie przesłuchano dziewczyny, która jako jedyna była trzeźwa. Policja o tym wiedziała, ale był to bardzo dla niej niewygodny świadek. Przesłuchano więc pozostałe osoby, które albo były pijane albo należały do rodziny Tomka i uznano je za niewiarygodne. Stwierdzono natomiast, że Tomek wymknął się niepostrzeżenie na dwie godziny, przejechał 30 km, dokonał morderczego gwałtu, po czym wrócił niezauważony z Miłoszyc do Wrocławia.
Czy możesz opowiedzieć, co spotkało Tomka Komendę w więzieniu?
Okrutne rzeczy. W celi więźniowie go bili, w łaźni musiało dochodzić do koszmarnych rzeczy, ale strażnicy starali się tego nie widzieć. Sam mi opowiadał, jak był katowany na spacerniaku. Trzy razy targnął się na własne życie. Kiedy matka Tomka dowiedziała się o ostatniej próbie, pojechała pod mury więzienia i krzyczała, że jeżeli on to zrobi, to rodzina będzie spuszczała dwie trumny do grobu, bo Teresa też się zabije. Przyjeżdżała zresztą pod zakład karny wielokrotnie, poza oficjalnymi widzeniami, jak tylko czuła, że z Tomkiem coś złego się dzieje. Przyjeżdżała i rozmawiała z nim przez okno, wielokrotnie ją przepędzano. Tomek wyrzucał jej karteczki, pisał listy. Dzięki matce przetrwał.
Napisałeś „Walkę przez łzy”, wywiad rzekę z Teresą Klemańską, matką Tomka. Ta kobieta wiele w życiu przeszła.
Wychowywała się w domu z toksycznym ojcem, który bił matkę, bił jej siostry. Ona sama potrafiła go jakoś obłaskawić, więc najmniej wycierpiała z całej rodziny. Jednak nie uchroniło jej to przed powieleniem schematu. Pierwszy mąż zaczął ją katować już w noc poślubną. Przeszła przez koszmar, aż pojawił się w jej życiu drugi mąż, który przywrócił normalne relacje. Ale nadal nie jest jej lekko. Teraz, po wyjściu Tomka na wolność, wciąż ciężko pracuje, wstaje o 4 rano, dba o utrzymanie czystości kilku klatek schodowych, choć nie jest najlepszego zdrowia.
Wszyscy policjanci i prokuratorzy, poza Stanisławem O., czują się dobrze. Nie spotkała ich żadna odpowiedzialność
W książce publikujesz jego korespondencję z mamą. Choć Tomek trafił do więzienia u progu dorosłości, bez wykształcenia, to z listów wyłania się obraz skromnego, dojrzałego człowieka.
Tomek przed aresztowaniem raz był spisany przez policję, bo z kolegą za głośno imprezowali, ale nawet go za to mandatem nie ukarano. Facet był czysty jak łza. To nie był przestępca, któremu - jak w słynnej ostatnio sprawie szczecińskiej - dopisano zabójstwo do innych, rzeczywiście popełnionych przestępstw. Kiedy więc Tomek znalazł się w więzieniu, musiał dojrzeć, i to bardzo szybko. Miał dopiero 20 lat, ale już musiał walczyć o życie, codziennie. Opowiadał mi, że kładł się spać ostatni i wstawał jako pierwszy, bał się, jak zaszczute zwierzę. Był więźniem najgorszej kategorii, jako pedofil i morderca dziecka siedział w towarzystwie setek mężczyzn, którzy mieli własne dzieci. Rozmawiałem z gangsterem, który spędził w tym samym więzieniu 8 lat i on twierdził, że kiedy Tomek był bity, strażnicy odwracali wzrok. A kiedy już na terenie więzienia nie było kierownictwa, otwierano celę i do Tomka każdy mógł wejść.
Jak doszło do tego, że sprawę wznowiono. To przecież niezwykle rzadko się zdarza. Muszą być wyjątkowe okoliczności lub wyjątkowi ludzie, którym się chce.
Zdecydowały obydwie te rzeczy. Wyjątkową osobą okazał się Remigiusz Korejwo, policjant z CBŚ, który już po procesie zamieszkał z rodziną w okolicy, gdzie doszło do zbrodni. Ludzie, którzy nigdy wcześniej nie zeznawali, zaczęli rozmawiać z nim o sprawie miłoszyckiej. I jemu ta sprawa po prostu nie dawała spokoju, bo ludzie wciąż pytali: a co z innymi sprawcami tego brutalnego gwałtu? Wtedy też usłyszał nazwisko Ireneusza M. Remik zaczął go szukać i szybko znalazł, siedział bowiem w zakładzie karnym, i to za gwałty, których dokonał sześciokrotnie.
Przecież policjanci i prokuratorzy mieli tego człowieka na swej liście niemal od początku!
Mówi się często, że morderca jest w pierwszym tomie akt. On w nim był, został przesłuchany w kilka dni po morderstwie Małgosi, była nawet rewizja w jego domu. Ja naprawdę nie wiem, dlaczego nie pociągnięto tego tropu, skoro był gwałcicielem, w dodatku kąsającym swe ofiary. Nie zabezpieczono nawet roweru, którym pojechał na dyskotekę, choć mogły na nim być ślady krwi. Nie lubię spiskowych teorii i chyba w tej sprawie nie było nikogo, kto wpływałby na nią z góry. To było raczej skrajne niedbalstwo, głupota i zimna chęć zamknięcia sprawy. Gdyby wtedy poważnie potraktowano trop Ireneusza M., Tomek nie przesiedziałby 18 lat i w ogóle dziś byśmy nie rozmawiali. Złapano by też drugiego prawdopodobnego sprawcę, Norberta B., który w klubie był takim chłopcem na posyłki ochroniarzy. Nie był synem miejscowego notabla, nie był nim też Ireneusz M. Dlatego ciężko uwierzyć w spisek, sprawcy byli „za mali”.
Badałeś losy trybów tej bezdusznej machiny? Co stało się z policjantami i prokuratorami odpowiedzialnymi za los Komendy
Wszyscy poza prokuratorem Stanisławem O. czują się dobrze. On sam został skazany za korupcję i kontakty ze światem przestępczym. Jednak wbrew pozorom jest chyba najbardziej pozytywną postacią w tej opowieści. Czuję, że ma wyrzuty sumienia. To tragiczna postać, jest bankrutem. Z kolei pani prokurator Renata Procyk, która zaczynała tę sprawę, teraz jest szefową prokuratury w Oławie. Prokurator Tomasz Fedyk, który sporządził akt oskarżenia, dalej pracuje we Wrocławiu, choć nigdy nie awansował. Adwokat, który nic nie zrobił dla Tomka i podczas procesu był niezwykle pasywny, dalej jest mecenasem. Twierdzi, że dobrze go bronił. Z kolei policjanci, którzy prowadzili dochodzenie, dziś są na emeryturze, także Zbigniew P., czyli ten, który uporczywie naciskał na obarczenie winą Tomka. I to on, jako jedyny oprócz Stanisława O., poniesie zapewne odpowiedzialność prawną.
Czy mama Tomka opowiadała ci, jak ona i jej rodzina byli traktowani przez sąsiadów i znajomych?
No cóż, kupili sobie najpierw wilczura, potem amstaffa. Nikogo do domu nie wpuszczali, nawet listonosz zostawiał listy u sąsiadki. Pod drzwiami mieszkania znajdowali zgniłe mięso, jakieś zwierzęce kości powieszone na klamce. Teresa słyszała, że jest matką mordercy i że wychowała bestię. Nie mówię już o pogardliwych spojrzeniach, pluciu - to była codzienność dla rodziny Tomka. Bali się też rodziny ofiary. Ojcu Małgosi w sądzie policjanci odebrali przecież nóż. Nie możemy go za to potępiać, skoro brutalnie zamordowano i zhańbiono jego dziecko.
Czy wszyscy podejrzani w tej sprawie zostali już aresztowani?
Ireneusz M. siedzi, ale Norbert B. odpowiada z wolnej stopy, co jest zadziwiające w obliczu brutalności tej zbrodni. Sąd go jednak wypuścił, twierdząc, że ma żonę, dziecko, współpracuje etc., więc nie ma obawy mataczenia z jego strony, choć przecież przed laty wprowadzał swymi zeznaniami w błąd śledczych. Czy zostanie skazany? Nie wiem, ale znany mi materiał dowodowy wydaje się mocny. Co do Ireneusza M., nie mam wątpliwości, że jest winny w dwustu procentach. Nie wiem tylko, czy zrobił to z Norbertem B., czy też ten z jakimś innym kolegą odurzył pigułką gwałtu Małgosię, po czym ją zgwałcili pod stodołą, a Ireneusz potem dokończył w brutalny sposób sprawę. Tamtej nocy trzymał obok pod płotem wódkę i rower, mógł więc widzieć, co zrobił Norbert B.
Kolejny raz mówisz rzeczy, w świetle których nie sposób pojąć, dlaczego skazano Komendę, mając pod ręką znanego w okolicy gwałciciela Ireneusza M.
Wiele razy to wszystko analizowałem i nadal nie pojmuję, jak można było przez 18 lat nie sprawdzić faceta, który gwałcił kobiety w tej okolicy, a sposób działania był niezwykle podobny do zbrodni, za którą siedział Tomek Komenda. Prokuratura w Oławie przez te wszystkie lata kieruje akty oskarżenia przeciwko sprawcy kąsającemu swe ofiary i nikomu tam do głowy nie przyjdzie, by spojrzeć świeżym okiem na sprawę Tomka?
To tak, jakby zamknąć seryjnego zabójcę działającego w charakterystyczny sposób i nie zdziwić się, że ofiary nadal giną, choć sprawca siedzi.
Tym bardziej że sprawa zbrodni w Miłoszycach wciąż nie była zakończona, bo co prawda Tomasz Komenda został skazany, ale ślady wyraźnie wskazywały, że nad Małgosią nie znęcała się tylko jedna osoba. To powinno być wciąż otwarte śledztwo. Przepraszam za to, co teraz powiem, ale trzeba być idiotą, by nie skojarzyć tych faktów. A może po prostu woleli tego nie ruszać, bo zrobiłby się szum i ktoś by zaczął pytać, jak mogli tyle błędów popełnić i zniszczyć życie niewinnej osobie?
Na szczęście trafiło na Remigiusza Korejwę z CBŚ oraz na prokuratorów Roberta Tomankiewicza i Dariusza Sobieskiego.
Im też nie było łatwo, Remikowi wprost powiedziano: „Zostaw to, bo wylądujesz na zabitym dechami komisariacie”. Ale nawet, gdyby mu oficjalnie tego zabroniono, on i tak by nie odpuścił. Prokuratorzy z Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu byli w lepszej sytuacji i dali policjantowi mocne wsparcie, a ich nie można było uciszyć, choć też mieli nieprzyjemności. Kiedy minister Zbigniew Ziobro dowiedział się o sprawie, był zapewne zły, że wypłynęła poprzez TVN, a nie przez TVP. Przypuszczam, że musieli się gęsto tłumaczyć, iż akurat TVN nagłośnił tę sprawę pierwszy.
Czy Tomasz Komenda da sobie radę na wolności?
Boję się o niego, choć to jest rozsądny mężczyzna, poukładany, który dostanie ok. 10 mln zł odszkodowania. Ale nawet za kilka lat on ciągle będzie żył w cieniu tej koszmarnej historii, a nie jest typem człowieka, który czuje się dobrze jako centralna postać. Woli stać z boku, nie lubi szumu wokół siebie. Musi też jakoś się otrząsnąć z więzienia, gdzie był popychadłem, gdzie wciąż wysługiwano się nim. Dlatego pewnie dziś ciągle w domu sprząta, myje szyby, o wszystko grzecznie prosi. Kiedyś z nim chciałem wyjść gdzieś wieczorem. Szukał półtorej godziny miejsca, które znał z przeszłości, ale Wrocław tak się zmienił, że po prostu niczego wokół nie poznawał. Ja na jego miejscu nauczyłbym się angielskiego, wyjechał z Polski i zaczął wszystko od nowa.