Gry planszowe to sposób na zimowe wieczory
Gry planszowe przeżywają prawdziwy renesans, ale Polacy doskonale potrafią organizować sobie czas. Wystarczy wrócić pamięcią do czasów dzieciństwa i naszych podwórkowych szaleństw.
Kto z nas nie pamięta beztroskich czasów dzieciństwa i godzin spędzonych na trzepaku, czy na grze w kapsle. Bez komputera, telefonów komórkowych, a wcześniej i telewizora trzeba było zorganizować sobie życie samemu i młodym ludziom doskonale się to udawało. Oprócz gier domowych, mniej lub bardziej wyszukanych, prawdziwy rozkwit przeżywały gry podwórkowe, w których przede wszystkim liczyła się inwencja i pomysłowość.
- U nas najpopularniejszy był cymbergraj - mówi Krzysztof Janik, były szef MSWiA, który dzieciństwo spędził w woj. świętokrzyskim. I tłumaczy: do zabawy potrzebne są dwie monety jednozłotowe (to zawodnicy) i jedna moneta dziesięciogroszowa (to piłka). Ustawia się także bramki.
- Gra polega na uderzaniu grzebieniem w jednozłotowi, które mają uderzyć dziesięciogroszówkę tak, by ta wpadła do bramki - objaśnia Krzysztof Janik. To była najpopularniejsza gar podwórkowa jego dzieciństwa.
Mało kto wie, że cymbergaj to gra z ponad stuletnią tradycją w naszym kraju. W każdej ze swych odmian był podwórkowo-szkolną zabawą, popularną szczególnie wśród dzieci i młodzieży w latach sześćdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Ślady tej popularności odnaleźć można między innymi w literaturze Adama Bahdaja czy Edmunda Niziurskiego. Wielbiciele gry organizowali nawet nieoficjalne turnieje, dość często odbywały się też międzypodwórkowe zawody.
Podobną grą do cymbergaja szóstkowego jest czeskistrect, znana dziś także jako hokej stołowy oraz węgierska gombfoci (wariant piłki guzikowej). Obydwie te gry zrodziły się w tym samym czasie, co cymbergaj i zdobyły popularność w wielu krajach.
- Mieszkałem w Woli Morawickiej, bardzo popularne były także walki na sztachety z chłopcami w Dębskiej Woli, my chodziliśmy do nich, oni przychodzili na zabawy do nas, oj lała się krew. Kmicic z Wołodyjowskim, to przy tym nic - śmieje się Krzysztof Janik.
Ale wracając do cymbergraja, prof. Ryszard Bugaj też w niego grał, ale nauczyciele strasznie ich w szkole za niego gonili. - Dzieciństwo spędziłem w małej podwarszawskiej miejscowości. U nas dość popularne były zorganizowane gry podwórkowe, że tak to określę. Na przykład zawsze po świętach Wielkiej Nocy organizowaliśmy podchody, to znaczy organizowali je starsi liderzy grup. Wyruszaliśmy do lasu i spędzaliśmy tam sporo czasu. Organizowaliśmy podchody po świętach, bo zostawało po nich trochę prowiantu, który bardzo nam się przydawał, bo czasy to były raczej biedne - tłumaczy prof. Bugaj.
Popularna była także gra w ołów (inaczej obitka), w skrócie chodziło o to, aby uderzając ołowianą kulą w piramidę zbudowaną z monet ułożonych reszkami do góry sprawić, aby jak najwięcej z nich „przewróciło” się na drugą stronę. Modne były kupki, to taki sympatyczny hazardzik na drobniaki. Z pozycji stojącej upuszczało się na ziemię monety. Kto pierwszy nakrył swoją monetą któraś z monet leżących na ziemi, zgarniał całą pule. Można też było uderzać monetą o ceglaną ścianę, uderzyć tak, żeby wylądowała najbliżej albo najlepiej przykryła monetę tego, który rzucał przed nami.
„W podstawówce graliśmy w pchełki i dwanaście patyków, a także w państwa, miasta. Patykiem na piasku kreśliliśmy okrąg i dzieliliśmy na cztery części. Każda ćwiartka to inny kraj: Stany Zjednoczone, Związek Radziecki, Niemcy i Polska. Kto najcelniej rzucał patykiem zgarniał kawałek cudzego terytorium. Polska musiała być największa. Jak nie była, to gracz opiekujący się Związkiem Radzieckim albo Niemcami dostawał fangę w nos. Ja nosów nie przestawiałem, bo choć najroślejszy na podwórku, miałem wypisane na twarzy: „Przepraszam, że żyję” - opisuje w swojej książce „Nie wierzę w życie pozaradiowe” Marek Niedźwiecki.
Wojtek Mikołajczyk, pięćdziesięciolatek, z zawodu mechanik samochodowy, na podwórku najczęściej grał w kapsle. Kapsle, to kultowa gra podwórkowa, w szczytowym okresie sukcesów polskich kolarzy, osiągająca znamiona epidemii. Poprzez „pstrykanie” kapsli po specjalnej trasie, rozgrywano „Wyścigi pokoju”. Trasę rysowało się na asfalcie tym, co było pod ręką. Najczęściej cegłą, bo kreda nie zawsze była wtedy osiągalna. Istotne elementy trasy to: premie, mostki (należało je przeskoczyć) i oczywiście stadion. Niektóre trasy były tak długie, że rozegranie wyścigu trwało cały dzień. Dobry gracz posiadał całe drużyny kolarskie. Najczęściej kapsle wypełniało się plasteliną lub parafiną, żeby były cięższe. Czasami można było spotkać kapsle wypełnione ołowiem.
- Graliśmy w to pasjami, do momentu aż usłyszałem z okna: „Woooooojtek, do domu”, to była oczywiście moja mama - śmieje się Mikołajczyk. Grali też w berka, chowanego, czy murzyna. - Świetnie się bawiliśmy. Oczywiście wszystkie plany rodziły się na trzepaku, to był nasz punkt zbiórki. Tu spotykaliśmy się codziennie i wymyślaliśmy, jak spędzić popołudnie. Nigdy się nie nudziliśmy - wyjaśnia. Dopuszczali do swoich tajemnic dziewczyny, chociaż one, zazwyczaj, miały swoje gry podwórkowe.
Grały w klasy - czyli skakały po wyrysowanych na asfalcie polach, albo w gumę - wykonywały można by rzec szereg obowiązkowych układów skokowych, aż do tak zwanej skuchy. Gumę do skakania, rozciągało się pomiędzy dwiema zawodniczkami. Trzeba było zaliczyć odpowiednio: kostki, łydki, kolanka, uda, półdupki, pas i ekstremalnie - paszki. Zdarzały się próby zaliczania „szyjek”, ale te kończyły się w najlepszym wypadku zdartymi do krwi kolanami.
- Za moich czasów wszystkie dziewczyny kręciły hula hop - śmieje się Krzysztof Janik. Hula hop zna chyba każdy: to koło, najczęściej z plastiku, które trzeba było utrzymać na wysokości pasa kręcąc biodrami. Chodzi o to, żeby hula hop cały czas się obracał, nie spadł na ziemie. W czasach swojej największej popularności biodrami kręciły nie tylko dziewczyny, ale i dorosłe kobiety. Im chodziło głównie o zrzucenie zbędnych kilogramów i smukłą sylwetkę.
Podwórko dobre było cały rok, chociaż zimą, czy późną jesienią trzeba było więcej czasu spędzać w domu. Ale tu też nie było mowy o braku pomysłów.
- Razem z siostrą grałyśmy w państwa-miasta, no i oczywiście w okręty - opowiada Jadwiga Koczyńska, bankowiec. - Ale największą frajdę, zwłaszcza kiedy byłyśmy trochę starsze sprawiała nam gra w kości - dodaje. Koczyńska, mimo że jest już babcią, wciąż dużo gra. Bardzo często spotykają się z mężem ze znajomymi. Zaczynają od brydża, ale potem grają w monopol albo skrable.
- Uwielbiamy to robić. Uśmiejemy się przy tym, co niemiara, wypijemy lampkę wina. Naprawdę przy grach planszowych można bardzo przyjemnie spędzić czas i wiem, że wielu Polaków tak go spędza - tłumaczy pani bankowiec.
Ale zostając jeszcze przy kościach, dla zainteresowanych, kości to prawdopodobnie najstarsze z narzędzi służących do gry znane człowiekowi. Ich wczesna historia i miejsce wynalezienia nie zostały dotąd ustalone. Kości odnaleziono zarówno w grobowcach egipskich (2000 p.n.e.) jak i kryptach indyjskich. Najczęściej przyjmuje się, że wynalazła je jedna z cywilizacji Orientu, lub że w różnych rejonach globu „odkrywano” kości niezależnie. Zdaniem greckiego dramatopisarza Sofoklesa na pomysł gry w kości wpadł inny Grek, Palamedes, podczas oblężenia Troi. Tymczasem według Herodota za ich powstaniem stać mieli Lidyjczycy, lud żyjący w Azji Mniejszej. Na początku funkcję kości do gry spełniały kości skokowe zwierząt hodowlanych, mające kształt zbliżony do czworościanu. Namiętnie grywali nimi przedstawiciele wyższych klas starożytnej Grecji. Rozrywkę tę przejęli od nich Rzymianie, którzy określili kości skokowe mianem tali lub astragali. W złotych wiekach imperium były one podstawowym narzędziem hazardu.
Także gry planszowe znały już starożytne cywilizacje. W owych czasach były rozrywką dla elit zasiadających nad planszą wykonaną z mahoniu i pionkami z kości słoniowej. Grano w szachy, warcaby i w młynka. Ale prawdziwa rewolucja rozpoczęła się od wydania chińczyka. Od tego czasu gry planszowe trafiły pod strzechę i stały się popularna formą spędzania czasu wolnego.
Co do popularnego chińczyka, to gra planszowa przeznaczona dla dwóch, trzech lub czterech osób. Powstała na podstawie hinduskiej gry pachisi na przełomie 1907 i 1908 roku w Niemczech, jej autorem jest Josef Friedrich Schmidt. Od 1918 roku w krajach Europy znana jest głównie jako „Nie irytuj się” lub „Człowieku, nie irytuj się”, co jest dosłownym tłumaczeniem oryginalnego niemieckiego tytułu „Mensch ärgere Dich nich”. Czasami chińczyk określa też się nazwą pachisi, w Indiach i w ogóle w Azji gra się w pachisi do dzisiaj.
Z czasem do gier zaczęto dodawać rozmaite akcesoria. Pionki „Riska” przypominają dziecięce żołnierzyki, a w „Stratego” wymyślne figury szachowe. W „Monopolu” obok standardowych pionków i kostek pojawiły się jeszcze papierowe pieniądze, to klasyczna gra polegająca na handlu nieruchomościami. Jej celem jest zebranie jak najwięcej pieniędzy i nieruchomości, doprowadzając jednocześnie przeciwników do bankructwa. Gra stała się przebojem.
W latach siedemdziesiątych numerem jeden jest jednak bez wątpienia kostka Rubika. Niewielka, kolorowa, stała się ulubioną łamigłówką miliona ludzi na całym świecie. I w tym przypadku organizowano turnieje i bito kolejne rekordy w szybkości jej układania.
Z kolei lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku obfitowały w co rusz to nowe wariacje starych gier. Kiedy w projektowanie wplątali się zapaleńcy fantastyki, plansze i pionki otrzymały nowe motywy przewodnie. Nawiązywały do znanych książek i filmów, i wpisywały się w nurt kultury powszechnej. Akcję „Risk’a” przeniesiono z Ziemi na Księżyc, „Stratego” z epoki napoleońskiej do tolkienowskiego Śródziemia. Niektóre instrukcje zmieniły się w kilkunasto-stronicowe podręczniki.
Potem upowszechniły się komputery i konsole video, gra z plansz przeniosła się na ekrany monitorów i telewizorów.
- Bardzo dużo można ich tu znaleźć, bo wiele gier planszowych zostało niejako zaadoptowanych przez sieć - tłumaczy Wojtek Mikołajczyk, który podobnie jak gry podwórkowe pokochał gry planszowe. Grają całą rodziną, także podczas wakacji.
- Bardzo często korzystamy z agroturystyki i muszę stwierdzić, że właściwie w każdym wynajmowanym przez nas domu jedna z szuflad wypełniona jest grami planszowymi. Właściciele doskonale zdają sobie sprawę, że ludzie grają. Więc to niejako obowiązek, taki sam jak czajnik na wodę, czy kubki - opowiada.
Bo prawdą jest, że gry planszowe przeżywają na świecie prawdziwy renesans, tacy „Osadnicy z Catanu” czy „Ticket to Ride” doczekały się nawet własnych mistrzostw świata. Są coraz bardziej atrakcyjne, producenci walczą o klienta. O tym, że gry planszowe cieszą się niesłychaną popularnością niech świadczy fakt, że w Polsce powstają kluby miłośników gier planszowych.
Sławomir Wiechowski nauczyciel informatyki ze Sztumu został wychowawcą roku 2011 w konkursie organizowanym prze „Dziennik Bałtycki”. Wiechowski założył klub gier planszowych ,,Pionkolandia”, jest autorem i projektantem gier planszowych, animatorem kultury i organizatorem szeregu imprez kulturalnych.
„Polska jest jednym z najszybciej rozwijających się rynków gier planszowych na świecie. Ten proces trwa od ponad 10 lat. Wydawanych jest coraz więcej gier, powstają nowe wydawnictwa i sklepy. Gry planszowe zaczynają funkcjonować w przestrzeni publicznej jak coś normalnego i zwykłego. Pojawienie się tego trendu, dało nowe perspektywy i możliwości. Jednym z tych trendów jest powstawanie coraz większej ilości Klubów Gier Planszowych” - pisze na swoim blogu. „Pionkolandia” powstała w 2011. Po niespełna pięciu latach funkcjonowania klub stał się jednym z największych i najbardziej dynamicznie rozwijających się klubów w Polsce. W swojej kolekcji posiada ponad 1000 gier, wydaje i tworzy własne gry, organizuje turnieje, mistrzostwa, konkursy, konwenty, letnie i zimowe obozy planszówkowe. Współpracuje z ponad 70 szkołami z całej Polski oraz skupia ponad 100 wolontariuszy.
Ale takich klubów miłośników gier planszowych jest w Polsce znacznie więcej, ich członkami są także młodzi ludzie. - Córka skończyła właśnie prawo, podczas trwania studiów, ale i teraz bardzo często umawia się ze znajomymi na tak zwane grane wieczory. Spotykają się w kilka osób i grają całymi wieczorami - opowiada Jadwiga Koczyńska. I oddaje, że obok gier planszowych młodzi dość często grają w karty.
Ba, któż nie grał w karty?!
- Graliśmy, graliśmy! Głównie w pokera - przyznaje ze śmiechem Krzysztof Janik. Poker, to chyba najpopularniejsza z gier karcianych, w każdym razie dość łatwa do opanowania. Można w nią grać na podwórkach, imprezach, nawet na klatach schodowych.
- Pamiętam, to były czasy peerelu. Miałam może z 8, 9 lat. Do moich rodziców przychodził w każdy piątek wujek z ciocią i grali w pokera, na pieniądze. To było jakieś strasznie małe sumy, w każdym razie przed każdym leżał stos drobniaków - opowiada Iwona, 47 lat, dziennikarka. - W pokoju panowała atmosfera niczym w kasynie. Napięcie, nerwy, ale od czasu do czasu wybuchały salwy śmiechu. Przyglądałam się tej karcianej rywalizacji gdzieś z ukrycia, aż do momentu, kiedy mama kazała mi natychmiast kłaść się spać - śmieje się Iwona. Takie pokerowe wieczorki były czymś zupełnie normalnym w wielu polskich domach.
Równie popularny, jak poker był jest remik, czy gra w tysiąca. Trochę bardziej skomplikowany jest brydż. Brydż wywodzi się od wcześniejszej gry zwanej wistem, która pojawiła się w Anglii w XVI wieku. Gra szybko się rozpowszechniała i zaczęły powstawać nowe jej odmiany. W 1742 roku powstała pierwsza książka o grze napisana przez Edmonda Hoyle’a, ale wist prawdziwy przeżywał w XIX wieku, kiedy to odbył się pierwszy turniej międzynarodowy. Popularność gry zaczęła jednak znacznie szybciej rosnąć w Stanach Zjednoczonych, niż na Starym Kontynencie, za oceanem założono nawet Amerykańską Ligę Wista. W tym samym czasie powstała, najprawdopodobniej w Rosji odmiana wista, nazwana później brydżem. W 1928 roku założono Amerykańską Ligę Brydżową, a w 1958 Światową Federację Brydża, pierwsza olimpiada brydżowa odbyła się w 1960 roku. Dzisiaj, to gra równie popularna, jak w ubiegłym wieku. W brydża gra się w domach, na turniejach, podczas specjalnych przyjęć brydżowych.
Cóż, nie powinniśmy się chyba aż tak bardzo martwić perspektywą długich, mroźnych wieczorów. Trzeba tylko zaopatrzyć się w odpowiednią ilość gier planszowych i karcianych talii, kupić kilka przekąsek i zaprosić do domu przyjaciół. A, koniecznie wyłączyć telewizor i zamknąć komputer.