Gruźlicy czas ani postępy medycyny nie wybiły zębów. Dalej kąsa
Boimy się koronawirusa i małpiej ospy. Zapominamy o starych, ale ciągle niebezpiecznych chorobach, jak gruźlica. - To może się źle dla nas skończyć - mówi lekarz Iwona Tołkacz-Mil.
Przez wiele lat gruźlica nie była „dobrym” tematem. Ostatnio jednak coraz częściej się o gruźlicy mówi. To oznacza, że gruźlica wraca?
Gruźlica nie wraca, bo tak naprawdę nigdy nie odeszła. Ta choroba towarzyszy nam od zarania dziejów, znamy opisy zmian gruźliczych z czasów starożytności u różnych osób, przede wszystkim władców. Ale rzeczywiście jako lekarze obserwowaliśmy systematyczny spadek zachorowań na gruźlicę. To miało związek m.in. ze szczepieniami – od 1955 roku mamy obowiązkowe szczepienia przeciw-gruźlicze. Wcześniej takich szczepień było aż siedem oraz jedno dodatkowe. Dziś to jedna szczepionka podawana dzieciom w okresie noworodkowym. To szczepienie ma zapewnić podstawową odporność na ciężkie postacie gruźlicy. Niestety, rzeczywiście zauważyliśmy, że przez pandemię ten trend spadkowy został zahamowany.
Jaka może być tego przyczyna?
Powodem jest przede wszystkim tzw. dług zdrowotny. Z powodu tego, że tak bardzo skupiliśmy się na koronawirusie, że utrudniony był dostęp do szpitali i lekarzy, wiele osób nie zostało zdiagnozowanych, nie podjęło leczenia, wiele terapii zostało przerwanych. Teraz na to jeszcze nałożyła się wojna, a gruźlica ma to do siebie, że rozwija się w trudnych warunkach. Możemy przewidzieć, że u naszych wschodnich sąsiadów liczby związane z gruźlicą zaczną szybko rosnąć. Instytucje Unii Europejskiej już zwróciły się do szpitali i specjalistów od gruźlicy z prośbą o współpracę.
Rośnie nie tylko liczba nowych przypadków, ale i zgonów wywołanych przez gruźlicę.
Cóż, to też jest związane z długiem zdrowotnym. Analizując zgony chorych na gruźlicę, musimy pamiętać o tym, że zgon niekoniecznie związany jest z samą chorobą, co z obniżeniem odporności. Warto zapamiętać, że około 25 procent populacji światowej jest zakażonych prątkiem gruźlicy. Te prątki żyją w utajeniu. Czasem od momentu zakażenia w
dzieciństwie do chwili śmierci. Natomiast wszystkie choroby doprowadzające do spadku odporności typu HIV, żółtaczka typu C, jeśli jest nieleczona, choroby nowotworowe leczone immunosupresyjnie, doprowadzają do reaktywacji ogniska pierwotnego. Co to oznacza? Że ktoś nie zaraził się od osoby, która kasłała na niego w autobusie, ale w wyniku reaktywacji prątków, które nosił w
swoim organizmie od wielu, wielu lat. I tu wracamy do pytania o zgony. To zaprzestanie leczenia innych schorzeń może doprowadzić do śmierci w wyniku bardziej agresywnego przebiegu gruźlicy.
Ze zdziwieniem przeczytałam przed naszą rozmową, że gruźlica razem z AIDS to choroby, które od lat walczą o miejsce na podium w kategorii chorób zakaźnych wywołujących na świecie najwięcej zgonów.
Rzeczywiście tak było do 2019 roku. Dziś podium wygląda inaczej – na pierwszym miejscu jest COVID, potem właśnie gruźlica i na trzecim miejscu AIDS.
Wiele osób uważa, że gruźlica to choroba osób biednych, zaniedbanych, starszych. Rzeczywiście tak scharakteryzować można chorych?
To nie jest choroba tylko osób biednych i starszych. Obserwując statystyki naszych pacjentów z ostatnich trzech lat , to są osoby urodzone między 1956 rokiem i 2000 rokiem, więc mieliśmy też młodych pacjentów. Raz jeszcze wróćmy do tego, że chorobę możemy mieć w sobie od dawna, mogła nas zarazić babcia wiele lat temu. Potem choroba została stłamszona przez szczepienia. I wszystko by było pewnie dobrze, gdyby nie spadek odporności. I tu wracamy do pytania – niestety, osoby o niskim statusie społeczno-ekonomicznym nie prowadzą prozdrowotnego trybu życia, są wychudzone, wyniszczone, co prowadzi do znacznego obniżenia odporności. Warto pamiętać, że dobra odporność to 50 procent sukcesu w walce z tą chorobą. Dlatego rzeczywiście szerzenie się gruźlicy w tych środowiskach jest większe.
Porozmawiajmy o tym, dlaczego gruźlica jest tak groźna.
Jeden z powodów to ten, że choroba ta długo nie daje objawów, często długo jest niezdiagnozowana. Nie wiemy, czy jesteśmy chorzy, tym samym się nie leczymy. Gdy pojawiają się objawy, nagromadzenie prątków jest już bardzo duże. Podam prosty przykład. Chory ma kaszel od kilku tygodni. To jednak nie znaczy, że zachorował kilka tygodni wcześniej, jego choroba zapewne trwa już od miesięcy. Ale przecież gruźlica to nie tylko choroba płuc. Bywa, że ktoś miesiącami, a nawet latami cierpi na problemy jelitowe i nie wie, że to gruźlica. Na liście mamy też choroby gruźlicze dróg moczowych – bardzo słabo diagnozowane. Jest tak dużo chorób zakaźnych, ich objawy są tak podobne, że bardzo często, gdy pacjent usłyszy, że ma gruźlicę, to choroba jest już w bardzo zaawansowanym stanie. Problemem jest też wykrycie w badaniu prątków, które są bardzo wrażliwe na warunki atmosferyczne. Po pobraniu próbka powinna być dostarczona w ciągu kilku godzin na badanie do pracowni prątka. Posiewy bardzo często wychodzą ujemne. Innym powodem, dla którego ta choroba jest tak groźna, jest fakt, że prątki są kwasooporne.
Dlaczego to istotne?
To oznacza, że prątki są wieloantybiotykooporne. Schematy leczenia zakładają podawanie czterech antybiotyków. Leczenie trwa dwa miesiące podstawowej terapii i dwa leczenia podtrzymującego dwoma antybiotykami. Nie są to antybiotyki stosowane na
co dzień, ponieważ na większość antybiotyków tych stosowanych przez nas często, na przykład na zapalenie uszu, gardła czy dróg moczowych prątki po prostu nie reagują.
Mówiła pani, że często badania laboratoryjne wychodzą ujemne.
Zaleceniem jest, by w sytuacji, gdy nie znajdujemy innych przyczyn chorobowych zmian w płucach czy kościach, zastosować leczenie jak w przypadku gruźlicy. Dopiero po kilku tygodniach, na podstawie ustępujących zmian, możemy rozpoznać gruźlicę.
Już wiemy, że chorobę trudno zdiagnozować.
A co z leczeniem?
Skuteczność leczenia gruźlicy nielekoopornej wielolekowo wynosi tylko 75 procent, natomiast wielolekoopornej jeszcze mniej - 50 procent. Jest też gruźlica oporna nawet na leki tzw. ostatniego rzutu. W tym przypadku jest to, niestety, choroba nieuleczalna. Gdy mówimy o niskiej skuteczności leczenia, to chciałabym zwrócić uwagę, że to nie jest tylko osobisty dramat pacjenta i jego rodziny. Te osoby są niebezpieczne dla otoczenia! Szczególnie gdy przerywają leczenie. Czują się lepiej i uznają, że leczenie jest im już niepotrzebne. Tymczasem niedoleczona gruźlica wraca.
Myślę, że dla wielu osób sporym zaskoczeniem jest informacja o tym, że gruźlica to nie tylko choroba płuc.
Gruźlica płuc w Polsce dotyczy około 95 procent pacjentów, czyli, jak wynika z rachunku, gruźlica pozapłucna to pięć procent. Ale są kraje, mam na myśli te postsowieckie, takie jak Białoruś czy Rumunia, gdzie gruźlica pozapłucna to już ponad 20 procent przypadków. To bardzo dużo. Te przypadki to np. gruźlica gałki ocznej czy gruźlicze zapalenie węzłów chłonnych, nazywane kiedyś skrofułami, a także wspomniana już wcześniej gruźlica jelit. Każdy z tych wariantów jest trudny do zdiagnozowania.
Kreślimy tu dość ponury obraz.
Jak więc się bronić?
Zarażenie zależy od naszej odporności. Wszyscy oddychamy tym samym powietrzem, ale nie wszyscy zachorujemy. Jedyną szansą na uchronienie się od kontaktu z prątkami jest całkowita izolacja, co w dzisiejszym cywilizowanym świecie jest przecież niemożliwe. Idźmy dalej… Nie powinniśmy też podróżować do miejsc endemicznych, a to przecież kraje chętnie przez nas wybierane, takie jak Indonezja, Wietnam, Filipiny, Indie czy Chiny. Tam jest dużo chorych na gruźlicę. Alternatywą są szczepienia, których zadaniem jest chronić nas przed ciężką postacią choroby. Szczepionki mają pobudzić naszą odporność komórkową, tak by przy kontakcie z prątkami organizm je szybko rozpoznał i zwalczył. Szczepienie chroni nas przed ostrą postacią choroby i jej powikłaniami, w tym najpoważniejszym, potencjalnie śmiertelnym, czyli zapaleniem opon mózgowo-rdzeniowych, które nawet wyleczone powodować może chorobę umysłową czy padaczkę.