„Groźniejszy od dzikiej bestii”
16 maja 1968. 50 lat temu wykonano wyrok śmierci na jednym z najsłynniejszych kryminalnych zbrodniarzy w historii PRL, 21-letnim Karolu Szczepanie Kocie
Akt oskarżenia obejmował: dwa morderstwa, dziesięć prób popełnienia morderstwa (w tym sześć przez otrucie) i cztery zbrodnicze podpalenia. Media okrzyknęły go później „wampirem z Krakowa”, bo - jak sam później przyznał - atakował, by spróbować ludzkiej krwi.
Atmosfera strachu
Karol Kot pierwszych ataków dokonywał jeszcze jako nastolatek we wrześniu 1964 r. Zapanowała wówczas na ulicach Krakowa atmosfera strachu, podsycana przez plotki i ataki nożownika w różnych miejscach miasta: 21 września 1964 r. Helena W. została uderzona nożem w plecy na wysokości serca podczas modlitwy w kościele sióstr sercanek przy ul. Garncarskiej.
Dwa dni później zaatakowano w plecy Franciszkę L. w bramie przy ul. Skawińskiej, osiem dni później ugodzono w samym centrum miasta kolejną osobę… Ofiarami Karola Kota były przypadkowo wybrane, bezbronne osoby, kobiety albo dzieci. Często atakował w kościołach bądź ich okolicach, bo tam było „najpewniej”, jak później przyznawał morderca.
Jego pierwszą śmiertelną ofiarą była 77-letnia Maria P., która 29 września 1964 r. została zaatakowana w kruchcie kościoła sióstr prezentek przy ul. św. Jana. Tym razem atak okazał się tragiczny w skutkach, gdyż staruszka zmarła w szpitalu następnego dnia, nie odzyskawszy przytomności.
Powszechny strach przed nożownikiem pojawił się ponownie dwa lata później, po kolejnych brutalnych napadach z lutego i kwietnia 1966 r. Drugą śmiertelną ofiarą nożownika został 11-letni Leszek C., uczeń Szkoły Podstawowej nr 4 przy ul. Smoleńsk, który w niedzielę 13 lutego 1966 r. jeździł na sankach pod Kopcem Kościuszki.
W tym tragicznym dniu morderca zadał dziecku 11 ciosów nożem, a ciało chłopca znaleziono na śniegu jeszcze przed południem. Dwa miesiące później, 14 kwietnia, Kot próbował zamordować w bramie domu przy ul. Sobieskiego siedmioletnią Małgosię P. Na szczęście tym razem atak okazał się nieskuteczny: dziewczynka przeżyła dzięki operacji w szpitalu w Nowej Hucie. Wydarzenia te spowodowały „olbrzymi niepokój” i „zrozumiałą” - jak czytamy w jednej z prasowych relacji - panikę wśród wielu mieszkanek Krakowa. Część z nich miała przyczepiać do swoich pleców kawałki blachy, poduszki bądź pokrywki od garnków mające chronić je przed ciosami nożem.
Wyrok śmierci przez powieszenie wykonano 16 maja 1968 r. Sekcja zwłok wykazała guza mózgu
Krakowskie gazety stosunkowo często relacjonowały o „zwyrodniałych i potwornych napadach” nożownika oraz ich skutkach. Pisano o atakach „kolekcjonera noży”, który był odpowiedzialny za „makabryczne morderstwa i napaści”. Nazywano go „szaleńcem, który jest zdolny popełnić zbrodnię”, „wampirem”, bądź „»Kubą Rozpruwaczem«, czującym szczególną awersję do kobiet”. Informacje dotyczące ataków oraz plotki rozpowszechniane na temat „kolejnych napadów” przyczyniły się do podtrzymywania w mieście atmosfery strachu. Artykuły w poszczególnych gazetach wzywały mieszkańców do dzielenia się z milicją informacjami, które mogłyby doprowadzić na trop nożownika. W kolejnych dniach - zwłaszcza po ostatnim ataku Kota w kwietniu 1966 r. - gazety apelowały o nierozpowszechnianie szkodliwych plotek, by nie podsycać „niezdrowych emocji”.
„Benedyktyńska” praca MO
Milicja przez długi czas nie mogła wpaść na trop mordercy, ponieważ niespodziewanie dla śledczych zmieniał on sposób działania. W obawie przed atakami wiele mieszkanek Krakowa nie wychodziło z domów. Media starały się uspokajać społeczeństwo pisząc, że wielu milicjantów z całego województwa skrupulatnie pracuje nad wykryciem sprawcy. Podkreślano, że w jednej tylko dzielnicy Zwierzyniec sprawą zajmuje się aż 130 funkcjonariuszy. Z czasem dziennikarze zauważyli rosnące niezadowolenie mieszkańców związane z bezradnością milicji. W jednym z artykułów próbowano usprawiedliwić funkcjonariuszy MO, którzy - jak pisano - nie mieli obowiązku pełnić służby w bramach każdego domu.
Zastosowano wówczas znaną i powszechnie stosowaną w różnych okresach panowania komunizmu strategię stygmatyzacji określonych grup społecznych. Tym razem winnymi mieli być dozorcy, administratorzy i lokatorzy, którzy nie reagują na włóczęgów, „podejrzane typy”, żebraków i grupy „rozkrzyczanych wyrostków”, które miały zaczepiać młodszych, żądając od nich okupu. „W tej sytuacji - czytamy w ówczesnym wydaniu „Dziennika Polskiego” - „gdyby nawet ustawić milicjanta co kilkadziesiąt metrów na ulicy, wobec takiej znieczulicy społecznej mogłyby się rodzić zbrodnie i pospolite przestępstwa”. W rzeczywistości milicja zbagatelizowała kilka tropów, które mogły ją doprowadzić na ślad mordercy. Jednak zdaniem komunistycznej prasy winnymi mieli być wszyscy, tylko nie władza i organa ścigania.
Karol Kot został zatrzymany w lecie 1966 r. „Po wielu miesiącach żmudnego śledztwa sprawca zbrodniczych napadów na Leszka C. i Małgosię P. aresztowany” - doniosło czytelnikom na pierwszej stronie „Echo Krakowa”.
Propaganda nie przepuściła okazji, żeby wykorzystać ten fakt i spróbować poprawić wizerunek władz oraz podległej jej milicji w oczach społeczeństwa. Media rozpisywały się o „benedyktyńskiej pracy” specjalnej grupy funkcjonariuszy MO, która przyczyniła się do wykrycia i aresztowania sprawcy morderstw.
Władza miała nie tylko intensywnie poszukiwać nożownika, ale także roztoczyć opiekę nad miejscami, w których znajdowała się młodzież, w celu „zapobieżenia dalszym ewentualnym napadom”. Milicja (pisana teraz z wielkiej litery) - jak czytamy w „Dzienniku Polskim” - „przetrząsała” całe miasto, „dotarła do najdalszych melin, środowisk przestępczych i ludzi zboczonych”, by „z chaosu tysięcznych poszlak” w końcu znaleźć winnego tych potwornych zbrodni.
Mieszkańcy Krakowa mogli wówczas odetchnąć z ulgą. Mordercą - ku zaskoczeniu wielu osób - okazał się niespełna 20-letni absolwent Technikum Energetycznego przy ul. Loretańskiej w Krakowie.
„Mordowałbym dalej”
Jak się okazało w trakcie przesłuchania i wywiadów, „wampir z Krakowa” czerpał dużą radość z zabijania. Morderca przyznał, że „zasmakował w ludzkiej krwi”, zlizując nawet z noża krew swoich ofiar.
„Karol Kot skazany na karę śmierci”, relacjonował „Dziennik Polski” 15 lipca 1967 r. Dzień wcześniej, w trakcie uzasadniania tego wyroku sędzia powiedział, że oskarżony był „groźniejszy od dzikiej bestii, bo obdarzony rozumem”. Ani wówczas, ani wcześniej psychopata nie wykazał żadnej skruchy. „Niczego nie żałuję. Gdybym mógł, mordowałbym dalej”, powiedział w sądzie. Rada Państwa PRL nie skorzystała z możliwości prawa łaski. Wyrok śmierci przez powieszenie wykonano 16 maja 1968 r. Sekcja zwłok wykazała guza mózgu.
Cykl powstaje we współpracy z krakowskim oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej. Autorzy są historykami, pracownikami IPN.