Groundhopping: mecz, gdy sędziego obszczekuje pies
Największym marzeniem kibiców piłkarskich jest obejrzenie z wysokości trybun finału Ligi Mistrzów lub mistrzostw świata. Przynajmniej ich większości. Ale są też tacy, dla których frajdą będzie wizyta na meczu 8 ligi czeskiej.
Jedną z takich osób jest pochodzący z Rejowca Fabrycznego 35-letni Rafał Wilczyński. Na co dzień pracuje jako główny specjalista w dziale zakupów w jednej z działających w Warszawie firm elektroenergetycznych. Natomiast w weekendy zajmuje się tzw. turystyką stadionową. Innymi słowy Rafał jest groundhopperem.
Czym jest groundhopping?
Termin ten pochodzi z języka angielskiego i powstał z połączenia słów ground (boisko) i hop (skakać). Jest to hobby polegające na oglądaniu meczów piłkarskich na możliwie jak największej ilości stadionów i boisk na całym świecie.
Dla groundhoppera liczy się ilość spotkań, jakie zobaczył, a nie ich jakość.
Dlatego obecność na meczu najniższej klasy rozgrywkowej w Polsce jest traktowana równie poważnie, co wyjazd do Barcelony i wizyta na legendarnym Camp Nou.
Groundhopping został zapoczątkowany w latach 70. XX wieku w Anglii, a jego popularność stale wzrastała, z czasem też dotarła do innych państw.
Groundhopperzy nie są zrzeszeni w żadną organizację, a ich działania nie są sformalizowane. Turyści stadionowi najczęściej podróżują w małych grupkach lub indywidualnie. Istnieje jedna podstawowa reguła tego typu wojaży - trzeba obejrzeć mecz na żywo z wysokości trybun.
Pasjonaci tego hobby pochodzący z Wielkiej Brytanii za kryterium przyjęli sobie, że należy być obecnym na stadionie przez całe spotkanie. Istotne jest dla nich także to, by oglądany mecz był oficjalną rywalizacją ligową lub pucharową, niezależnie od poziomu rozgrywek.
Jednak w innych państwach nikt nie podchodzi do tego aż tak restrykcyjnie i groundhopperzy z różnych krajów udają się także na potyczki towarzyskie.
Rafał On Tour
Rafał Wilczyński zwiedził już 348 stadionów w 25 państwach.
- Wszystko zaczęło się dziesięć lat temu, gdy przeprowadziłem się do pracy w stolicy. Nie miałem co robić w weekendy, więc zacząłem jeździć na okoliczne mecze piłkarskie w podwarszawskich miejscowościach. Z biegiem czasu zacząłem wyruszać coraz dalej. Dopiero po około czterech latach dowiedziałem się, że moje hobby jest określane mianem groundhoppingu - opowiada.
Rejowiec Fabryczny, z którego pochodzi Rafał, to miejscowość w powiecie chełmskim, licząca nieco ponad cztery tysiące mieszkańców.
W mieście funkcjonuje klub piłkarski o nazwie Sparta, któremu Rafał kibicuje od dziecka. Zespół zazwyczaj tuła się pomiędzy piątym poziomem rozgrywkowym a klasą okręgową.
Jako wierny sympatyk lokalnej drużyny Rafał obejrzał wiele spotkań niższych klas piłkarskich. Teraz bardzo lubi jeździć do miejscowości zbliżonych liczebnością do rodzinnego Rejowca. Sparta pozostaje jednak jego ukochanym klubem.
Rafał Wilczyński dzieli swoje wyjazdy na planowane z wyprzedzeniem, a także te spontaniczne, gdy decyduje się na podróż niemal w ostatniej chwili.
- Przy wyborze spotkań dużo czasu poświęcam na przeglądanie terminarzy ligowych. Sprawdzam dogodność połączeń (jeżdżę głównie koleją) i upewniam się, czy będę w stanie dotrzeć na czas na mecz i wrócić bez konieczności długiego oczekiwania na powrotny pociąg. Oczywiście czasami muszę skorzystać z noclegów, ale na meczach w Polsce staram się ich unikać. Duże znaczenie przy wyborze spotkania ma ranga meczu. Jeżeli są to derby, to prawdopodobieństwo, że mecz mnie skusi, rośnie - mówi.
Równie ważna przy wyborze spotkania jest miejscowość, w której się ono odbędzie.
Próbuje wybierać miejsca, które są atrakcyjne turystycznie, żeby mile spędzić czas przed meczem.
- Czasami sam sobie narzucam zrealizowanie jakiegoś celu, np. obejrzenie meczu na każdym stadionie z ekstraklasy lub w każdym województwie - przyznaje. Swoje podróże opisuje na blogu.
Pamiętne wyjazdy
W Polsce Rafał zwiedził już 259 stadionów. Natomiast za granicą najczęściej bywał na obiektach czeskich (25 „zaliczonych”), niemieckich (13) i słowackich (9). Podróżuje najczęściej samotnie.
- Najładniejszy stadion, na jakim byłem, to Kantrida w chorwackiej Rijece. To jeden z najpiękniej położonych obiektów świata, który znajduje się tuż przy morzu. Niedawno jednak przechodził renowację i już niestety stracił swoje walory. Duże wrażenie wywarł na mnie także stadion w Irlandii Północnej. The Oval w Belfaście jest usytuowany w dzielnicy portowej, niedaleko lotniska. Samoloty latają tam na bardzo niskim poziomie i da się to odczuć podczas meczu. Poza tym, to obiekt w starym, wyspiarskim stylu, gdzie dużo miejsc jest stojących, a obecnie to już rzadkość. Z kolei w Polsce moim faworytem jest wpisany na listę zabytków stadion Wawelu Kraków, mający drewnianą trybunę - mówi Wilczyński.
Ponadto, Rafał bardzo lubi futbol w Czechach. - Tam jest fajna otoczka okołomeczowa. Nawet na ósmej lidze jest catering i można tam zjeść kiełbaskę i wypić piwo - przyznaje.
Z kolei najgorętszą atmosferę na trybunach widział podczas derbów Belgradu, pomiędzy Partizanem a Crveną Zvezdą.
W trakcie uprawiania turystyki stadionowej nie brakuje zabawnych sytuacji.
- Kiedyś wchodziłem na mecz trzeciej ligi serbskiej z pełnym plecakiem podróżnym. O dziwo, po jego przeszukaniu, stewardzi zabrali mi jedynie szczoteczkę do zębów, choć miałem przy sobie dużo groźniejsze przedmioty. Co ciekawe, po 10 minutach mi ją oddali - wspomina z uśmiechem.
Tam, gdzie piłka ma duszę
Wyjazdy zagraniczne wymagają większych nakładów finansowych, a także dużo wolnego czasu. Groundhopping na terenie naszego kraju jest znacznie prostszy do zrealizowania. Poza tym, Rafał uwielbia folklor najniższych klas rozgrywkowych.
Oprócz podróży związanych z meczami Sparty, Wilczyński wybiera wiele spotkań z udziałem zespołów, o których słyszało niewielu. Na jego groundsliście znajdują się takie perełki, jak Leszkopol Bezek - GKS Pławanice-Kamień (chełmska A klasa), Victoria Szczaniec - Meteor Jordanowo (B Klasa Świebodzin) czy Unia Krzywda - Bizon Jeleniec (A Klasa Biała Podlaska).
- Uważam, że poziom tego typu spotkań jest dobry. Prawdziwy futbol jest właśnie w najniższych ligach, gdzie nie ma dużych pieniędzy, a większość zawodników pochodzi z miejscowości, w której gra. W takich zespołach gracze mają większą identyfikację ze swoim klubem. W zespołach z polskiego i światowego topu brakuje piłkarzy, którzy są związani emocjonalnie ze swoją drużyną. Najczęściej ściągani są zawodnicy z zagranicy, tzw. armia zaciężna. Takim graczom jest obojętne, gdzie aktualnie występują. Podobnie jest ze stadionami. Tych nowoczesnych obiektów powstaje coraz więcej, niczym supermarketów. Ale, tak jak grającym na nich zespołom, brakuje im duszy - podkreśla Wilczyński.
Na meczach w najniższych klasach rozgrywkowych nie brakuje sytuacji, o których fani futbolu głównego nurtu nigdy nie słyszeli.
Na jednym ze spotkań oglądanych przez Rafała, piłka wpadła do jeziora i przez kilkanaście minut był problem z jej wyłowieniem.
Innym razem sędziego zaatakował bezpański pies. Niejednokrotnie dochodziło także do bójek pomiędzy piłkarzami, a nawet między całymi drużynami.
Z kolei wśród widowni często nie brakuje osób spożywających alkohol i obrażających arbitra, gdy tylko coś im się nie spodoba. Ale to właśnie takie wpadki i swojska atmosfera składają się na urok tego typu widowisk.
- Każdy wyjazd ma coś w sobie. Poznaję nowe miejsca i obyczaje, a przy okazji śledzę coś, co naprawdę kocham, czyli piłkę nożną. Mam nadzieję, że w związku z tym czeka mnie jeszcze wiele emocji na niejednym stadionie - kończy Wilczyński.