Granice wolności w sztuce może wyznaczać tylko widz
Z prof. Lesławem Hostyńskim, kierownikiem Zakładu Etyki UMCS, rozmawia Aleksandra Dunajska.
Przez Polskę przetacza się kolejna burza wywołana przez sztukę teatralną. Dotyczy tym razem „Klątwy” w Teatrze Powszechnym w Warszawie. W spektaklu jest scena seksu oralnego na figurze Jana Pawła II, a aktorzy w sutannach składają karabiny z małych krzyży. Szczególne kontrowersje wzbudziła scena, podczas której dyskutowana jest zbiórka pieniędzy na zabójstwo Jarosława Kaczyńskiego. Środowiska prawicowe protestują, że spektakl obraża uczucia religijne i nawołuje do przestępstwa. Prokuratura wszczęła już postępowanie. Są apele o odwołanie kolejnych przedstawień.
Cała ta sytuacja, niestety, do złudzenia przypomina mi historię z 1968 roku, kiedy premierę miał spektakl „Apocalypsis cum figuris” Jerzego Grotowskiego. Potępili go wtedy zgodnym chórem prymas Stefan Wyszyński i Władysław Gomułka, I sekretarz KC PZPR, nazywając przedstawienie wynaturzeniem, urażającym uczucia katolików.
Teraz też mamy oświadczenie episkopatu krytykujące twórców „Klątwy”, jest atak polityków prawicy, w tym obecnie rządzącej partii. Tradycyjnie w ogóle nie dyskutujemy o artystycznych walorach „Klątwy” - lub też ich braku. Nie zastanawiamy się nad tym, jaką treść chce nam przekazać reżyser. Wszystko toczy się wokół kilku wyrwanych z kontekstu scen, bez podjęcia próby zrozumienia sensu całego spektaklu.
Problem w tym, że większość krytyków nie widziała tej sztuki. Ale wiedzą, że trzeba ją potępić, bo dostali taki sygnał od władzy. Władzy, która chce sama decydować o tym, co jest piękne, a co nie jest; co jest sztuką, a co nie. Każdy autorytaryzm ma takie zapędy.
Ale czy sceny z zabójstwem Kaczyńskiego nie można odczytać jako nawoływania do przemocy? Czy sztuka nie poszła tu za daleko?
W tej scenie są podwójne cudzysłowy, nikt tam nie nawołuje do zbrodni. Jest za to w „Klątwie” oczywista prowokacja. Można dyskutować, czy udana, czy nie. Moim zdaniem, kiepska. Ale to nie jest argument, dla którego można żądać odwoływania spektakli.
Kiedy i gdzie można lub trzeba postawić barierę artystycznej swobodzie wypowiedzi? Kto powinien o tym decydować?
Wyłączne prawo do wyznaczania granic wolności w sztuce ma, moim zdaniem, widz. I tylko on może „zdjąć” spektakl z afisza, bo to on decyduje: jeśli coś mi się nie podoba, coś obraża moje uczucia, coś jest przekroczeniem granic mojej wrażliwości - nie kupuję biletu. A kiedy nie ma widzów, nie ma sztuki. Wszelka „zewnętrzna” ingerencja jest też o tyle niebezpieczna, że prowadzi do autocenzury.
Protestujący przeciwko kontrowersyjnym spektaklom czy wystawom często podkreślają: „Niech one będą, tylko nie za publiczne pieniądze”.
Na pewno dobrze byłoby, gdyby państwowy czy samorządowy mecenat wspierał tylko to, co jest artystycznie wartościowe. Pytanie jednak, kto miałby o tym decydować.
Gdyby dopuścić do tego polityków, efekt byłby taki, że publiczne pieniądze byłyby zarezerwowane dla działań uznawanych za słuszne ideologicznie - innych dla prawicy, innych dla lewicy. Powtórzę więc - to widz powinien decydować, czy dana sztuka będzie grana, czy dana wystawa się odbędzie. Tych granic nie może wyznaczać żadna instytucja - ani świecka, ani kościelna.
W 2014 roku podobną do „Klątwy” dyskusję wywołał spektakl „Golgota Picnic”. W Centrum Kultury w Lublinie planowano pokaz filmowego zapisu spektaklu, ale zrezygnowano - po interwencji kurii i tłumaczeniu, że chodzi o bezpieczeństwo widzów.
Warto przypomnieć, że pokaz w CK miał być zamknięty, z zastrzeżeniem, że jest przeznaczony dla widzów pełnoletnich. Najwyraźniej dorośli ludzie nie mają jednak prawa decydować o tym, co chcą zobaczyć, a czego nie. Takie sytuacje to zresztą problem nie tylko ostatnich lat. Dawno temu w Chatce Żaka miał się odbyć pokaz filmu „Ksiądz” poruszającego problem homoseksualizmu wśród kleru w Irlandii.
Projekcję oprotestowała wtedy grupa starszych pań, które ze świecami zbierały się na pl. Marii Skłodowskiej-Curie. Ówczesny rektor się ugiął, filmu w Chatce nie pokazano. Rzadko zdarzają się u władzy - na jakimkolwiek szczeblu - ludzie na tyle odporni na naciski i odważni, żeby wobec zmasowanych protestów stać przy swoim zdaniu. W wielu przypadkach działają konformistycznie z bardzo prostego powodu: wiedzą, że wśród tych manifestujących mogą być też ich przyszli wyborcy.
Twórcom kontrowersyjnych spektakli często zarzuca się, że jedynym ich celem jest wywołanie skandalu obliczonego na ściągnięcie publiczności do kina, teatru, galerii.
Obrazoburcze teksty czy dzieła sztuki najczęściej powstają po coś, niosą ze sobą konkretny przekaz, a prowokacja jest tylko instrumentem do zwrócenia uwagi na problem. Jeśli jednak mamy do czynienia z szokowaniem dla samego szokowania, to takie działanie zasługuje na krytykę.
Paradoksalnie warto zauważyć, że np. w przypadku „Klątwy” sami protestujący zapewniają spektaklowi najlepszą reklamę, jaką mógł sobie wyobrazić reżyser - wszystkie bilety są już wyprzedane. Inna sprawa, że politycy też w takich sprawach działają dla popularności i zdobycia dodatkowych punktów w oczach konserwatywnej części społeczeństwa.
Granice tego, co budzi kontrowersje, stale się przesuwają. „Klątwa” wystawiana w Krakowie przez Konrada Swinarskiego w 1968 roku też wywoływała skrajne emocje. Dzisiaj pewnie przed teatrem nie byłoby protestów. Co będzie nas szokowało za 30 czy 50 lat?
Artystyczna swoboda wypowiedzi z biegiem czasu jest coraz większa. Np. epatowanie nagością nikogo dziś już nie oburza. Nie wiem, czy wspomniany wcześniej spektakl Grotowskiego wywołałby dziś taki skandal, jak prawie pół wieku temu. Trudno jednak dziś ocenić, jak to się zmieni za kilkadziesiąt lat. Być może staniemy się jeszcze bardziej tolerancyjni?
Co, Pana zdaniem, jest w sztuce nie do zaakceptowania - ani dziś, ani jutro? Gdzie jest granica, której przekraczać nie wolno?
Na pewno konieczna jest ochrona przed niektórymi treściami tych, którzy sami siebie chronić nie mogą. Mam na myśli zwłaszcza dzieci. Niedopuszczalne jest też otwarte nawoływanie do przemocy, nienawiści - ale w sensie dosłownym, nie jak w „Klątwie”.
I nie ma znaczenia, czy mowa byłaby o Jarosławie Kaczyńskim, czy Janie Kowalskim. Każda wolność, także w sztuce, powinna kończyć się tam, gdzie zaczyna się krzywda drugiego człowieka.