Gracjana Chocha. Zakochała się w Hiszpanii. Wróciła do Polski
Gracjana! - tak o niej mówią uczniowie. - Otwarta, przyjacielska, z dużą inwencją i dystansem do siebie. I nieco szalona! - Bo hiszpańskiego trzeba uczyć z sercem. To taki język - przekonuje Gracjana Chocha, nauczycielka w społecznej szkole przy ul. Fabrycznej.
Kto uczy się w społecznym liceum czy gimnazjum przy ul. Fabrycznej, a nie ma jeszcze lekcji hiszpańskiego, czeka na nie z utęsknieniem. Bo Gracjana Chocha, która je prowadzi, to nie jest zwykła nauczycielka. Dlatego i zajęcia z nią są inne.
- Pozytywnie zakręcona - mówią o niej i uczniowie, i nauczyciele ze szkoły. A jej to nie dziwi: - Mam radość życia, chęć życia, chce mi się coś robić. Wszystko mnie cieszy. I wszystko mi się podoba - zapewnia. I wyjaśnia, że nudziłaby się, gdyby gdyby wszystko zawsze było takie samo. - Muszę wciąż w życiu robić coś nowego, wymyślać, przestawiać, zmieniać. Chyba dlatego tak bardzo lubię pracować w szkole - śmieje się.
A w szkole? Gdy inni siedzą grzecznie w ławkach, klasy Gracjany wybiegają na szkolny plac. Bo rzucając piłkę łatwiej jest nauczyć się niektórych słówek. Zamiast wkuwać nazwy hiszpańskich liczb - grają w pokera. Żeby w przyszłości zrozumieć zwykłego Hiszpana na ulicy - słuchają piosenek hiszpańskich gwiazd popu - bo ich język jest najbardziej zbliżony do tego potocznego.
- Byłem pierwszym rocznikiem, który uczyła u nas Gracjana - mówi Damian Woźniak, dziś już student. Ale tak zaprzyjaźniony z nauczycielką, że zawsze przyjdzie do szkoły, gdy ta tylko go poprosi. - Pamiętam, jak na pierwszą lekcję weszła uśmiechnięta, przywitała się z nami i mówi, że teraz będziemy się całować. Wszyscy zdziwieni: Jak to?! A ona na to: Normalnie, jak w Hiszpanii, w pliczki: raz, dwa i trzy. Wszyscy patrzą na siebie: No nieee, nie będziemy... I za chwilę... wszyscy to robią - śmieje się Damian.
Uczniom podoba się to, że na lekcjach sprzedaje mnóstwo anegdotek, że w nieskończoność może powtarzać każdą rzecz, której nie rozumieją, że na lekcjach śpiewa, żartuje. No i że ma dystans do siebie... a jednocześnie bardzo mały do nich.
- No, bo która nauczycielka pozwala mówić do siebie po imieniu? - uśmiecha się Julia Kołcia, jedna z uczennic.
- Do hiszpańskiego nie można podejść bez serca. To język, który trzeba wyczuć. To język, którym na co dzień posługują się otwarci, przyjaźnie nastawieni ludzie - tłumaczy Gracjana Chocha. - Nie wyobrażam sobie, żebym przyszła do klasy i powiedziała: dzień dobry, siadajcie i otwierajcie książki.
Zamiast tego już przy wejściu krzyczy: Hola! Como estas? Czyli: Witajcie, jak się macie?
Bo uczniowie nie mogą się nudzić. To po to cały czas mówi do nich po hiszpańsku, to dlatego cały czas muszą być przygotowani, że wyrwie ich do odpowiedzi. To dlatego czasem przynosi na lekcję słone paluszki. Kto odpowie dobrze - dostaje paluszka. - A na koniec lekcji dostają już wszyscy - śmieje się Marysia Kownacka, licealistka z Fabrycznej.
- Zależy mi, żeby uczniowie do wszystkiego dochodzili własnymi siłami. Ja mogę być dla nich tylko pomocą - mówi Gracjana Chocha. - Mogę pomagać zapamiętywać słowa, mogę przypominać, że nie ma zdania bez czasownika...
Dlatego gestykuluje, pokazuje, biega, rzuca piłką, śpiewa... I gada, gada, gada...
Może też zabrać swoich uczniów na wycieczki po Hiszpanii. I wtedy pokazać im swoją Barcelonę czy Madryt.
- Biegamy po całym mieście od rana do późnego wieczora - opowiada o jednej z takich wycieczek Damian. - Gracjana opowiada, czasem wynajmujemy przewodnika, a potem sprawdzamy, czy wszystko dobrze zrozumieliśmy.
Jednak najbardziej wspomina podróż pod względem kulinarnym. Bo na wycieczkach z Gracjaną Chochą wykupionych i wcześniej zaplanowanych posiłków nie uświadczysz. Gdy grupa zgłodnieje - wtedy szuka jakiegoś lokalu, najlepiej z dala od głównych ulic, najlepiej nie do końca czystego - bo to znak, że cieszy się powodzeniem wśród miejscowych klientów. I Gracjana radzi: tego spróbujcie koniecznie! Jeśli tego nie zjecie, to nie będziecie mogli powiedzieć, że byliście w Hiszpanii. A na to uważajcie, bo rozbolą was żołądki.
- Dzięki Gracjanie spróbowałem króliczków i ogona byka - opowiada Damian.
A Gracjana... wie to wszystko, bo przez lata praktycznie była Hiszpanką.
- Pierwszy raz pojechałam do Hiszpanii 24 lata temu - opowiada Gracjana Chocha.
To była wycieczka „Na dwóch kółkach” organizowana przez radiową Trójkę. Przez miesiąc na rowerach zwiedzili pół Hiszpanii. Ciężko było pedałować szczególnie Gracjanie - bo ona przecież z równinnego Podlasia. A tam w Hiszpanii - tylko góra i dół, góra i dół. Schudła 10 kilo. Po powrocie nikt jej nie poznał.
- Ale byłam zachwycona - przyznaje. - Nie wierzyłam, że tak można żyć, na takim luzie.
Do Hiszpanii wróciła po dwóch latach - praktycznie bez pieniędzy, z jedną walizką, bez znajomości języka. - Nawet angielskiego wtedy dobrze nie znałam - mówi. Sama wiedziała, że to już emigracja. Rodzicom - żeby się nie martwili - powiedziała, że jedzie do przyjaciółki. - Pamiętam, jak z jedną torbą stanęłam na ulicy i pomyślałam: co teraz? - wspomina. I przyznaje, że miała w życiu dużo szczęścia. Jednak nie przyszło ono tak od razu. Musiała nad nim trochę popracować.
Zakładała, że w Hiszpanii spędzi rok: zarobi trochę pieniędzy, nauczy się języka. - A po roku okazało się, że ani pieniędzy nie mam, ani nie znam języka tak dobrze, jak bym chciała - śmieje się dziś.
Zaczęła od pracy u hiszpańskiej rodziny. Opiekowała się dziećmi, pomagała w domu. Gdy przejeżdżała koło uniwersytetu, zawsze w jej głowie pojawiała się ta sama myśl: Jak ja mi zazdroszczę! - Miałam 20 lat i chciałam żyć jak oni. I naprawdę nigdy nie pomyślałam, że tego nie osiągnę. To tylko kwestia czasu - mówi.
Im dłużej była w Hiszpanii, tym miała lepsze prace. Coraz bardziej czuła się Hiszpanką. Poznawała ludzi, ich mentalność. Uczyła się, jak z nimi rozmawiać, żeby na pewno być dobrze zrozumianą. I jak słuchać. - Wiedziałam, że muszę się otworzyć, żeby to wszystko poznać - mówi. Podobało jej się życie. Ten Madryt, który nigdy nie zasypia. Tam korki na ulicach są nawet o czwartej w nocy.
Pewnego dnia poznała swojego przyszłego męża. Tak po prostu zaczepił ją w metrze. Pilot wojskowych samolotów. Hiszpan. Wysoki, blondyn, z niebieskimi oczyma. - Gienio - mówi o nim. A o synu: Waluś. To właśnie niedługo po tym, gdy urodził się Valentin, Gracjana poszła na studia.
- Bo siedziałam w domu, jak wszystkie Hiszpanki, przez dwa lata. Mąż pracował. A my z Valentynkiem tak sobie jedno na drugiego patrzyliśmy. Wtedy sobie pomyślałam: ja się do tego nie nadaję - wspomina.
Przygotowała się więc do hiszpańskiej matury. Zdała ją. I spełniła swoje marzenia - poszła na studia. Skończyła nauczanie początkowe. Ale zanim podjęła pracę - miała już następny plan: Pojadę z Valentynkiem do Polski na pół roku. Musi wiedzieć, że jest też Polakiem. Niech nauczy się polskiego - powiedziała mężowi.
Gdy zapisywała go do polskiej szkoły, dyrektor zaproponował jej pracę nauczycielki hiszpańskiego. - Miałam sześć godzin tygodniowo. I zarabiałam tyle, co czesne w szkole. To mi interes! - myślałam. Dziś z tego się śmieje. Bo oprócz pracy w tamtej szkole ma teraz i inne. A w Polsce - jest już czwarty rok: - Zaczęło mi się tutaj podobać. Zaczęłam znów dobrze się tu czuć. Najbardziej cieszy to, że pogoda się cały czas zmienia. Że nie wiesz, czy za godzinę będzie padał deszcz, czy zaświeci słońce. I to, że Polska pachnie. Naprawdę. To czuć już nawet na Okęciu.
Ale o Hiszpanii nie zapomniała. Tam przecież nadal mieszka jej mąż, tam spędza wakacje, ma przyjaciół. I tam zabiera swoich polskich przyjaciół na wycieczki. I uczniowie, i nauczyciele doceniają czas spędzony w Hiszpanii z Gracjaną. Przekonują, że nie zobaczyliby tyle prawdziwej Hiszpanii na żadnej innej wycieczce.
Kurs na Amerykę Południową
Gracjana Chocha teraz myśli o Ameryce Południowej. - Chciałabym tam żyć zupełnie inaczej niż do tej pory. Bardziej minimalistycznie. Bo teraz łapię się na tym, że ciągle potrzeba mi jakichś nowych rzeczy.
Nie martwi się o syna. - Musi się nauczyć żyć wszędzie. To jest piękne. Bo nie ma nic smutniejszego niż zestarzeć się w jednym miejscu.