Gra pozorów. Komentarz redaktora Tomasza Malety nt. bieżących wydarzeń
W ostateczności można zrozumieć tłumaczenia, że prezydenci, burmistrzowie i wójtowie, którzy starają się o reelekecję nie będą brali urlopu na czas kampanii wyborczej. Bo w przecwinym razie musielibyśmy tego samego wymagać od urzędujacego prezydenta RP, który wypełniając obowiązki stara się o ponowny wybór.
A trudno sobie wyobrazić, by w tym czasie nie podpisywał ustaw lub nie przyjmował listów uwierzytelniających od nowo mianowanych ambasadorów w Polsce.
Jednak wobec burmistrzów, prezydentów, którzy oprócz reelekcji, walczą też o mandaty radnych (a nie jest to całkiem odosobnione) powinniśmy jasno żądać, by określili, kiedy prowadzą kampanię wynikającą z owej reelekcji, a kiedy jest to czas poświęcony na staranie się o mandat do rady gminy. Wyborcy w danym okręgu powinni mieć gwarancję, czym zamierza się ich przedstawieciel zajmować jeśli nie zasiądzie na najważniejszym fotelu magistracie. Wszelkie zakrzywianie tej optyki będzie uszczerbkiem dla procesów wyborczych, samorządowych i takich zwyczajnie ludzkich.
Ale jest jeszcze jedna specyficzna grupa i to całkiem niemała, kandydatów. Są to wszelkiej maści urzędnicy (zatrudnieni w urzędach miejskich, gminnych, agencjach rządowych), którzy startują w wyborach do samorządów różnych szczebli. Dla wspomnianej powyżej przejrzystości ich przełożeni (czyli prezydenci, burmistrzowie, wójtowie. wojewodowie) powinni urlopować ich na czas prowadzenia kampanii (no chyba, że wezmą go na żądanie, ale w to jakoś nie wierzę). Nikt mi nie powie, że człowiek zajęty polityką i wyborami może mieć czas na normalne wypełnianie obowiązków? Bo niby kiedy ma prowadzić kampanię? Po godzinach? Ale w takim wypadku będzie to, zważywszy na zapadający wcześniej zmrok, pod osłoną nocy. Tym bardziej, że rodzi się pytanie o właściwy nadzór nad podległymi im instytucjami w burzliwym czasie kampanii wyborczej.
Chyba, że ich start jest w czymś w rodzaju inicjacji, wejściem do elity, ale na razie bez większych nadziei na sukces. Jeśli tak, to OK. Tylko po co w takim razie drażnić wyborców jakimś programem.